Edukacja ekonomiczna pomaga zrozumieć procesy gospodarcze, przyczyniając się do trafniejszych, mniej ryzykownych dla portfeli Polaków wyborów ekonomicznych. Mimo że korzyści z tej wiedzy czasem nie widać od razu – to opłacalna inwestycja. Pytanie, jak przekonać niezainteresowanych.

Chociaż żyjemy w podobnym otoczeniu i jesteśmy podobni, jeśli chodzi o podstawowe potrzeby – mamy różne zainteresowania. Nie wszystkich ciekawią wskaźniki makroekonomiczne. Część osób unika wiadomości gospodarczych i nigdy nie przeczytała choćby krótkiego artykułu o zarządzaniu finansami osobistymi. Taka tematyka to „nuda”.

Nieznajomość ekonomii szkodzi

Informacje o kilkunastoprocentowym wzroście cen towarów i usług konsumpcyjnych, liczonym rok do roku, są powszechnie znane i dostępne, ale nie każdy Polak zdaje sobie sprawę, co te dane oznaczają w praktyce. Więcej osób próbowałoby ocalić siłę nabywczą swoich oszczędności, gdyby wiedza o tym, jak mocno inflacja „nadgryza” pieniądze ulokowane na nieoprocentowanym rachunku bankowym, była powszechna.

Reklama

Gdybyśmy lepiej zarządzali budżetem domowym, wcześniej czy później stworzylibyśmy poduszkę finansową z myślą o niespodziewanych wydatkach. Dzięki niej część z nas spałaby spokojniej w razie przedłużającej się choroby lub zwolnienia z pracy. Gdyby więcej osób miało świadomość siły procentu składanego, skłonność do oszczędzania niewielkich kwot z myślą o długoterminowym inwestowaniu – takim w horyzoncie 15–20 lat lub jeszcze dłużej – osiągnęłaby znacznie większą skalę od aktualnej.

Sądzę również, że Polacy nie zaciągnęliby tylu kredytów hipotecznych we frankach szwajcarskich, gdyby kilkanaście lat temu wiedzieli więcej o ryzyku kursu walutowego. Wprawdzie niektórzy musieliby odłożyć decyzję o zakupie własnego mieszkania o kilka lat, ale część kredytobiorców krócej spłacałaby zaciągnięte zobowiązania. Było inaczej: za tę decyzję niektórzy zapłacili, a inni płacą nadal wysoką cenę.

Co wpływa na świadomość i wiedzę?

Z projektu badawczego „Badanie świadomości i wiedzy ekonomicznej Polaków”*, zrealizowanego na zlecenie Narodowego Banku Polskiego, wynika, że na to, ile wiemy o gospodarce, finansach publicznych, oszczędzaniu czy inwestowaniu, wpływają różne czynniki:

  • demografia – na poziom wiedzy ekonomicznej, zarówno tej obiektywnej, jak i subiektywnej, wpływa wiek: osoby w wieku 25–54 lata przewyższają tu młodszych i starszych od siebie, co można wiązać pośrednio z poziomem wykształcenia;
  • edukacja – więcej wiedzą osoby, które na tematy ekonomiczne rozmawiały z rodzicami w domu, brały udział w zajęciach szkolnych poświęconych tej tematyce oraz samodzielnie uzupełniały wiedzę; im lepsze wykształcenie, tym większa chęć do zdobywania nowych wiadomości;
  • postawy i doświadczenia ekonomiczne – osoby lepiej oceniające swoją wiedzę z zakresu ekonomii i rzeczywiście bardziej z nią obeznane, dostrzegają jej użyteczność w życiu codziennym, a ponadto częściej korzystają z różnych, bardziej dopasowanych do swoich potrzeb (ale i możliwości) produktów finansowych;
  • media i nowe technologie – większą wiedzę mają użytkownicy internetu oraz ci, którzy regularnie sięgają po prasę (codzienną i branżową).

Gdyby ktoś chciał sformułować wnioski z tego badania na szybko, mógłby pomyśleć następująco: postawmy na szeroko zakrojoną edukację ekonomiczną (lepsza organizacja zajęć dla uczniów, podjęcie nowych inicjatyw edukacyjnych skierowanych do dzieci, młodzieży i dorosłych, większa popularyzacja treści ekonomicznych w mediach), a z biegiem lat sytuacja istotnie się poprawi, ponieważ z roku na rok rośnie liczba użytkowników internetu, dostęp do sieci staje się coraz łatwiejszy, a młodzi ludzie idą na studia najczęściej od razu po zdaniu egzaminu dojrzałości. Moim zdaniem taka interpretacja wyników byłaby nadmiernie uproszczona.

Czy ekonomia jest trudna i nudna?

Dla wielu osób wiedza z zakresu ekonomii wydaje się mało interesująca, trudna do zrozumienia i zastosowania w praktyce, a ponadto – na co zwraca się uwagę – jest przepełniona wykresami i długimi równaniami, które, zamiast zrozumieć, wkuwa się na pamięć. To oczywiste, że niektóre pojęcia ekonomiczne brzmią obco, a część społeczeństwa nie posługuje się nimi na co dzień. Prawdą jest i to, że w szkołach i na uczelniach większą wagę przywiązuje się do poprawnego dokonywania obliczeń, niż do interpretowania zjawisk zachodzących w gospodarce.

Co zrobić, aby ci, którzy mówią o inflacji, ustawie budżetowej, rynku kapitałowym czy zmianach podatkowych potrafili skupić uwagę odbiorców na przekazywanych treściach? Rozwiązanie z pozoru wydaje się łatwe – trzeba używać prostego języka, starać się zaciekawić słuchaczy praktycznymi przykładami, a także uświadamiać wpływ decyzji i wydarzeń na życie konkretnego człowieka i jego otoczenie.

Obawiam się, że nie jest możliwe, by każdy specjalista – nauczyciel, wykładowca, ekspert biorący udział w debacie publicznej, a także każdy dziennikarz, który relacjonuje wydarzenia, przygotowuje programy telewizyjne lub pisze artykuły – przekazywał wiedzę w przystępny sposób. Tworzenie prostego przekazu stanowi spore wyzwanie – nie wszyscy mają takie umiejętności. Nie ma też jednej formy, dzięki której da się trafić do wszystkich odbiorców.

Duch czasu sprzyja wydawaniu pieniędzy

Rozmawiając o świadomości ekonomicznej, warto dostrzegać szerszy kontekst. Żyjemy w świecie zdominowanym przez obrazy, w którym informacje i sprawy ważne przeplatają się z rozrywką i marketingiem. W programach telewizyjnych, na profilach celebrytów, influencerów i innych gwiazd Facebooka, Instagrama czy YouTube’a na ogół nie promuje się umiaru. Podobnie – w centrach usługowo-handlowych.

Kiedy trzydzieści lat temu w zimowy poranek dorosły Polak jechał do pracy, za oknami autobusu czy pociągu dominowała szarzyzna. Obecnie, pokonując tę samą drogę, widzi dziesiątki, a czasami setki zachęt do wydania wszystkich swoich pieniędzy jeszcze tego samego dnia, a gdyby mu ich zabrakło – część produktów i usług może kupić na raty. Szarość zginęła – zastąpiły ją wielobarwne reklamy w najrozmaitszej postaci.

Z różnych stron docierają do nas głosy, że każdy „zasługuje na więcej” i „właśnie teraz” musimy podarować sobie „odrobinę luksusu”. Są przecież rabaty, promocje, wyprzedaże i „tylko dziś” zyskamy coś „gratis”. Bo trzeba kolekcjonować „piękne chwile” i „żyje się raz”. W naszym otoczeniu wszystko ma być nowoczesne, najlepsze, „światowej klasy” albo „najnowszej generacji” – wówczas będzie miło i wygodnie, a nowe nabytki pozbawią nas zmartwień i trosk.

Żyjemy w gospodarce nadmiaru. Część społeczeństwa zanurzyła się po szyję w medialno-internetowym świecie obfitości, a systematyczne wydawanie całej pensji traktuje jako nagrodę za ciężką pracę. Takich ludzi nie interesuje odkładanie i pomnażanie pieniędzy, a przecież chęć oszczędzania zależy nie tylko od wysokości osiąganych dochodów. Wiele osób zarabia po to, by wydawać tu i teraz lub w trakcie najbliższych wakacji, nie chcąc niczego odmawiać ani sobie, ani swoim najbliższym. Bez wątpienia duch naszych czasów znacznie bardziej sprzyja wydawaniu pieniędzy, a konsumenci nie myślą o tym, co może się wydarzyć choćby za kilka miesięcy, a co dopiero za dekadę lub dwie.

Internet i nowe technologie – miecz obosieczny

Za pośrednictwem internetu da się z jednej strony objaśniać na sto sposobów zawiłe zagadnienia ekonomiczne, z drugiej – stosunkowo łatwo i szybko nadrobić brakującą wiedzę. Powszechny dostęp do sieci okazuje się jednak często pułapką. W portalach i mediach społecznościowych pojawiają się treści, które z rzetelną wiedzą mają niewiele wspólnego. Zdarza się, że wypowiedzi polityków wprowadzają w błąd, zwłaszcza gdy są przytaczane bez merytorycznego komentarza.

W ostatnich latach pojawiło się pokaźne grono blogerów i youtuberów przybliżających tematykę inwestowania – część z nich posiada wykształcenie w zakresie ekonomii. Skupili wokół siebie liczne grono stałych i zaangażowanych odbiorców. Są tacy, którzy tworzą treści w niezwykle odpowiedzialny sposób – tłumaczą i inspirują, pomagają w zdobywaniu wiedzy i jej pogłębianiu. Niestety nie brakuje osób zachęcających do inwestycyjnego chodzenia na skróty, co może się skończyć utratą znacznej części ulokowanego kapitału w dość krótkim czasie. Ci ostatni rozbudzają chciwość, obiecując szybkie i ogromne zyski.

Zgubne oblicze specjalizacji

Specjalizacja wydaje się warunkiem koniecznym rozwoju nauki i jest jej nieuchronną konsekwencją. Jednak im więcej teorii i odkryć, tym trudniej nad nimi „zapanować” i przyswoić je choćby w podstawowym zakresie. Ekonomia, tak jak inne dziedziny, z powodu przyrostu wiedzy staje się coraz bardziej skomplikowana. Wielu współczesnych ludzi jest przekonanych, że ich kariera zawodowa nabierze rozpędu dzięki wyspecjalizowaniu się w jakimś obszarze. Przez to, od lat szkolnych, skupiają się na wybranych przedmiotach, a inne zaniedbują, bo – jak deklarują – chcą się dostać na wymarzone studia, a nie wszystko, czego się uczą w liceum, przyda się w przyszłości. Kiedy zdobędą indeks, zaczynają bliżej poznawać jedną dziedzinę nauki, a z biegiem czasu często tylko jej wycinek, bo nie każda tematyka wydaje się im ciekawa i wartościowa. Tym samym – jeśli nie studiują akurat ekonomii – zagadnienia gospodarcze są im odległe.

Jednocześnie stawiam dolary przeciwko orzechom, że niewielu prawników, historyków czy biologów interesuje się tematyką ekonomiczną, tak jak nieliczni ekonomiści wczytują się w monografie prawnicze, słuchają podcastów historycznych czy też śledzą najnowsze ciekawostki przyrodnicze.

Krótko i na temat

Mimo że wiele osób zamyka się na doniesienia z różnych dyscyplin z powodu braku zainteresowania i wolnego czasu, a otoczenie społeczno-kulturowe bywa mało sprzyjające pogłębianiu wiedzy o gospodarce rynkowej, warto wspierać działania zwiększające świadomość ekonomiczną. W tej kwestii trzeba iść pod prąd bezrefleksyjnego konsumpcjonizmu. To sprawa przyszłości naszej i naszych potomków – na niewiedzę ekonomiczną po prostu nas nie stać.

* Projekt badawczy zrealizowany w 2020 r. na zlecenie Narodowego Banku Polskiego przez konsorcjum IBC Group oraz Centrum Badań Marketingowych INDICATOR techniką CAPI oraz metodami zdalnymi w czasie epidemii, na reprezentatywnej próbie N=2001 mieszkańców Polski w wieku 15+.

Mariusz Tomczak, dziennikarz, politolog specjalizujący się w zagadnieniach europejskich