Imigracja była jednym z najgorętszych tematów ostatniej kampanii do Europarlamentu. To przede wszystkim na niej wypromowały się i upasły ugrupowania skrajnej prawicy we Francji, Niemczech, Austrii i innych krajach. Również w Polsce Konfederacja perorowała głównie o tym. Próbowała straszyć obcymi już wcześniej, w wyborach samorządowych, choć na przeważającym obszarze tzw. Polski powiatowej cudzoziemców znają wyłącznie z Netfliksa, a muzułmanów - z cieszących się wielomilionową widownią tureckich seriali. Perypetie Yaman, Seher i małego Yusufa fantastycznie sprzedają się w Polsce Zenka na ekranach ledów i oledów, w przeciwieństwie do kłopotliwych relacji o osobach o podobnych imionach i takim samym wyznaniu (lub nawet chrześcijanach!) z granicy polsko-białoruskiej.

Strach przez zalewem obcych: nihil novi

Jeśli chodzi o obawy ludu przed cudzoziemską nawałą, my, Polki i Polacy, nie jesteśmy, oczywiście, żadnymi wyjątkami. To porażająco smutne po doświadczeniach II wojny – o której notabene w polskich szkołach prawie się nie uczy, a w domach nie ma już kto opowiadać – oraz w kontekście wielu nowych „Auschwitz”, jakie ludzie ludziom zgotowali w różnych częściach świata już w powojennych dekadach. Kambodża, Rwanda, Bośnia opierały się – podobnie jak Holokaust - na wykluczeniu części współbraci i współsióstr z grona ludzi oraz systemowym szczuciu na wykluczonych. Z wiadomym skutkiem.

Można próbować wyciągać z tego praktyczne wnioski - jednym z fundamentalnych dla Europy po stuleciach wojen było utworzenie Unii Europejskiej. Ale można też wykorzystywać w cynicznej politycznej grze potęgując strachy i siejąc nienawiść – i właśnie to się dziś w Europie, także w Polsce, dzieje. Brylują w tym prawicowe media, których narracja coraz częściej ociera się o mowę nienawiści, albo przekracza niebezpieczną granicę. Politycy jeszcze to podkręcają, kłamiąc i manipulując faktami. Mamy lata dwudzieste XXI wieku, a jakbyśmy się cofnęli do lat dwudziestych najtragiczniejszego stulecia w dziejach. Coraz bardziej rozbuchane emocje sprawiają, że wszyscy próbujący przedstawiać dane, fakty i racjonalne argumenty, są zakrzykiwani. Ja tu już widzę działanie spirali. Spirali nienawiści.

Dlatego chcę zadać proste pytanie: gdzie jest w takiej narracji interes Europejczyków i obywateli poszczególnych państw Starego Kontynentu, w tym Polski. Mam tu na myśli nie tylko potencjalnie tragiczny scenariusz – wojny i kolejnego ludobójstwa, lecz ten jeszcze bardziej prawdopodobny: że Europa będzie się nadal starzeć i wymierać – aż całkiem zniknie. Tu nie trzeba wielkiej matematyki. Wystarczy ekstrapolować współczynnik dzietności – 1,3 dla Europy i poniżej 1,1 dla Polski – na kolejne lata. A potem spróbować odpowiedzieć na kilka prozaicznych pytań: co z gospodarką, co z rozwojem, co z konkurowaniem w skali globalnej, co z państwem opiekuńczym, co z zabezpieczeniem na starość.

Jak Brytyjczycy zastąpili dwóch Polaków siedmioma Azjatami

Imigracja była również jednym z najgorętszych tematów kampanii brexitowej. Zwolennicy wyjścia Zjednoczonego Królestwa z Unii Europejskiej nie tylko szczuli na cudzoziemców, oskarżając ich o wszelkie patologie (celowały w tym też od dawna tabloidy), ale i roztaczały wizję dumnej Brytanii samodzielnie decydującej o swoich granicach i napływie obcych.

Mechanizm zohydzania migrantów jest prosty i wszędzie taki sam. Kiedy w angielskim sklepie okradnie, pobije lub zgwałci kogoś Anglik, fan ManU lub Chelsea, to jest po prostu zły człowiek. Kiedy podobnego czynu dokona imigrant, to jest to po prostu imigrant. Kropka. Podejmowane przez piewców politycznej poprawności próby wprowadzania narracyjnych filtrów - czyli zakazów informowania o narodowym lub etnicznym pochodzeniu sprawców różnych zdarzeń, ich kolorze skóry, wyznaniu itp. – skazane są na niepowodzenie, albowiem potęgują nadwrażliwość i wszechpodejrzliwość pewnych grup społecznych. I zaraz dowiadujemy się, że „mainstream ukrywa prawdę, a jest ona taka, że imigranci mordują nas i gwałcą nasze kobiety”.

Na tej samej zasadzie w Wielkiej Brytanii kradli w sklepach i gwałcili Polacy. Poza tym – wedle promotorów Brexitu – mieliśmy pić na umór i wyjadać w formie zakąski karpie z sadzawek i stawów w miejskich i królewskich parkach. Wyjście z Unii miało zatrzymać „szkodliwą nawałnicę obcych”. Wskazywano tu obok nas także Bułgarów i Rumunów.

Trzymający się faktów i liczb realiści próbowali tłumaczyć, że bez milionów migrantów, w tym setek tysięcy nielegalnych – pokazanych choćby w głośnym filmie „Niewidoczni” Stephena Frearsa – brytyjska gospodarka popadłaby w nie lada tarapaty, a przeciętny Brytyjczyk poniósłby szereg bardzo przykrych konsekwencji: to właśnie pędzący do pracy o świcie czarnoskórzy, Mulaci i przybysze z dalekiej Azji, przezroczyści dla rdzennych mieszkańców, sprzątają miasta, firmy i domy, wywożą śmieci, przygotowują posiłki, pracują w budownictwie, fabrykach, w rolnictwie… A propos – np. w tej chwili do obsadzenia na brytyjskich farmach jest 45 tys. miejsc pracy (to oficjalne dane rządu).

Wszyscy mający choćby blade pojęcie o gospodarce doskonale znają skalę uzależnienia wielu kluczowych branż od pracy imigrantów. Kiedy więc piewcy Brexitu obiecywali wystraszonym rodakom, że wyjście z UE ograniczy napływ obcych do starzejącego się Zjednoczonego Królestwa, ekonomiści wzruszali ramionami, podkreślając, że „to niemożliwe”.

Kto miał rację?

W 2019 r. imigracja netto do Wielkiej Brytanii – czyli różnica między tymi, którzy na Wyspy przybyli celem długotrwałego pobytu, a tymi, którzy wyjechali – wynosiła 230 tys. W całej poprzedniej dekadzie nadwyżkę tworzyli przede wszystkim przybysze z innych krajów UE, w tym Polacy.

W 2022 r. imigracja netto do Wielkiej Brytanii wyniosła… 745 tys. osób, a więc trzy razy więcej niż przed Brexitem (Wielka Brytania opuściła Unię Europejską 31 stycznia 2020 o północy). To największe saldo migracji od II wojny światowej! A tym razem nadwyżkę tworząobywatele spoza Unii, głównie z Indii i Nigerii oraz Filipin i Zimbabwe. Zaś w gronie uchodźców (których Brytania przyjęła w dekadę pół miliona) dominują Afgańczycy - przed Ukraińcami. Przy czym – jak wylicza brytyjski resort pracy – 61 proc. Ukraińców pracuje, a gros Afgańczyków żyje wraz z licznymi rodzinami z zasiłków. Trzeba tu zastrzec, że to nie Unia relokowała na Wyspy tych nieszczęśników. I również nie ona odpowiada za masowy napływ imigrantów nielegalnych. Notabene w rok przed wybuchem wojny w Ukrainie migracja netto do wszystkich krajów Unii, zamieszkanych przez 446,6 mln osób (UK zamieszkuje 67,7 mln), wyniosła 1,14 mln.

Gdyby ksenofobi kierowali się jakąkolwiek logiką, powinni natychmiast zażądać referendum w sprawie powtórnego przystąpienia UK do UE, albowiem najwyraźniej Unia skuteczniej chroniła Wyspy przed imigrantami. Ba, skład tych migrantów był o wiele bardziej zjadliwy dla ksenofobów. Bo wprawdzie Polacy gwałcą Brytyjki i kradną karpie, ale – jak ubolewają dziś tabloidy i ich prawicowi czytelnicy - nie aż tak, jak ci nowi. Żeby nie było: piszę to ironicznie.

Przypomnijmy, że ograniczenie imigracji jest sztandarowym hasłem rządzących od kilkunastu lat konserwatystów. Najwyraźniej prawda czasu zderzyła się tu z prawdą ekranu – dokładnie tak, jak w przypadku PiS: wystarczy obejrzeć słynne spoty napuszczające Polki i Polaków na imigrantów, a potem przejść się po wielkiej inwestycji Orlenu w Płocku. Albo po prostu po Płocku, który zyskał z dnia na dzień 6 proc. nowych mieszkańców rodem z Azji.

Ilu jest migrantów w UE i czy to jest problem

W USA 14 procent mieszkańców urodziło się poza Stanami. W Norwegii przybysze z innych państw stanowią prawie 17 proc., w Izraelu i Islandii – niemal jedną piątą, w Australii – ponad 29 proc., w Szwajcarii – blisko 31 proc. A ile w Unii?

Wspólnota liczy 447 mln mieszkańców, z czego 23,8 mln to obywatele państw spoza Unii. Mieszkańców urodzonych poza krajami UE jest w sumie 38 mln. To 8,5 proc. ogółu. Wśród tych, którzy mają ważne dokumenty pobytowe:

  • 20 proc. otrzymało je w związku z pracą
  • 35 proc. z powodów rodzinnych
  • 4 proc. w związku z edukacją
  • 15 proc. to azylanci.

W krajach UE pracuje blisko 10 mln osób spoza Unii. Wskaźnik zatrudnienia imigrantów w wieku produkcyjnym jest niższy niż obywateli UE (62 proc. vs 77 proc.). Największy odsetek migrantów znajdziemy w gastronomii i obiektach turystycznych, budownictwie, przemyśle, górnictwie, usługach, opiece społecznej, gospodarstwach domowych (osoby sprzątające i opiekujące się dziećmi lub seniorami) oraz w rolnictwie.

Część ksenofobów, szczujących na obcych we wszelkich możliwych przestrzeniach, wybiera sprytną, w ich mniemaniu, narrację, że migranci ekonomiczni, którzy chcą pracować i pracują, nie są problemem. Zagrożeniem dla Europy mają być „rzekomi uchodźcy z obcych światów i kultur”. Zawsze zastanawiam się, jak można łączyć pogardę i nienawiść do ludzi, w tym całych rodzin i małych dzieci, uciekających przed wojną i represjami (na jakiej podstawie ktoś twierdzi, że to są uchodźcy „rzekomi”?), z wiarą chrześcijańską będącą kluczowym elementem ksenofobicznego sztafażu. Tutaj jednak to zostawmy, a skupmy się na danych liczbowych świadczących o demonizowaniu problemu przez skrajną prawicę:

Wedle Biura UNHCR na całym (liczącym 8 mld ludzi) świecie było w zeszłym roku ponad 36 mln uchodźców oraz 62,5 mln osób tzw. wewnętrznie przesiedlonych ze względu na konflikty i przemoc. Owszem, po rosyjskiej napaści na Ukrainę w lutym 2022 r. Europa przyjęła największą liczbę ludzi uciekających przed działaniami zbrojnymi od czasów drugiej wojny światowej, ale wcześniej w na terenie całej UE mieszkało mniej niż 10 proc. wszystkich uchodźców na świecie i jedynie ułamek osób wewnętrznie przesiedlonych. Pod koniec 2022 r., w wyniku wojny w Ukrainie,w UE zamieszkiwało 20 proc. wszystkich globalnych uchodźców – i byli to, z oczywistych względów, głównie Ukraińcy.

Najświeższe dane ONZ wskazują, że we wszystkich krajach Unii wiosną tego roku przebywało niespełna 6,5 mln uchodźców z Ukrainy, z czego 4,2 mln korzystało z ochrony tymczasowej. Najwięcej przygarnęli Niemcy (1,2 mln) oraz Polska (0,9 mln). Ale już np. we Francji przebywało zaledwie 65 tys. ukraińskich uchodźców.

Jaki odsetek ogółu ludności stanowią uchodźcy z wszystkich stron świata w poszczególnych krajach? W Unii jest to średnio 1,5 proc. Globalna czołówka wyglądała w 2023 r. (wedle UNHCR) następująco:

  • Turcja – 4,5 proc.
  • Iran – 4 proc.
  • Uganda – 3,5 proc.
  • Niemcy - 2,8 proc.
  • Polska – 2,6 proc. (niemal sami Ukraińcy, trochę Rosjan i Białorusinów)
  • Sudan – 2,5 proc.
  • Etiopia – 0,8 proc.
  • Pakistan – 0,8 proc.
  • Bangladesz – 0,6 proc.

O azyl w państwach UE obiegają się obywatele 140 krajów. Z których pochodzi najwięcej potencjalnych uchodźców? W 2022 r. wyglądało to tak:

  • Syria – 183 tys.
  • Afganistan – 101 tys.
  • Turcja – 90 tys.
  • Wenezuela – 67 tys.
  • Kolumbia – 62 tys.
  • Bangladesz – 39 tys.
  • Pakistan – 30 tys.
  • Maroko – 28 tys.
  • Egipt – 25 tys.
  • Peru – 23 tys.
  • Irak – 23 tys.
  • Gruzja – 22 tys.
  • Gwinea – 19 tys.
  • Wybrzeże Kości Słoniowej – 19 tys.
  • Rosja – 19 tys.

Najwięcej wniosków o azyl składanych jest w Niemczech (217,7 tys.), a potem we Francji (137,5 tys.), Hiszpanii (116 tys.), Austrii (119,8 tys.) i Włoszech (77,2 tys.), natomiast w przeliczeniu na 100 tys. mieszkańców danego kraju – na Cyprze (2,4 tys.), Austrii (1,2 tys.) i Luksemburgu (0,4 tys.) oraz Niemczech (0,4 tys.). W Polsce złożono zaledwie 21 wniosków na 100 tys. mieszkańców, czyli prawie 60 razy mniej niż w Austrii, w Czechach 10, a na Słowacji 7, na Litwie 18, na Łotwie 86. Na Węgrzech (rzekomo ultrachrześcijańskich) – okrągłe ZERO.

Jak widać, Polska nie jest dla szukających azylu docelowym krajem: nasz kraj wybiera mniej niż 1 proc. przedstawicieli każdej ze 140 grup narodowościowych występujących o ochronę; wyjątkiem są Ukraińcy (Polski dotyczy 11 proc. ogółu ich wniosków) i Rosjanie (7 proc).

W 2022 r. kraje UE udzieliły ochrony prawie 383 700 osób. W zeszłym roku ta liczba zbliżyła się do pół miliona, przy czym pozytywnie rozpatrywane było średnio 43 proc. wniosków (ale np. w przypadku obywateli Afganistanu starających się o azyl w Niemczech odsetek ten był dwa razy niższy). Pod koniec roku blisko 1,2 mln podań czekało na rozpatrzenie. Jedna trzecia w Niemczech.

I jeszcze jedna ważna rzecz: z danych ONZ wynika jednoznacznie, że w ostatniej dekadzie imigranci nielegalni – o których jest najgłośniej – stanowili mniej niż 10 proc. ogółu migrantów, a w 2019 i 2020 – poniżej 5 proc. Absolutnym wyjątkiem był kryzysowy rok 2015, kiedy liczba nielegalnych niemal zrównała się z liczbą legalnych. W 2023 r. populacja nielegalnych była pięć razy mniejsza niż w 2015 r. Wprawdzie rosła, ale nie skokowo.

Polska: z migrantami czy bez?

W świetle tych danych paniczne doniesienia o rzekomym zalewaniu Polski przez falę imigrantów zarobkowych i uchodźców wynikają albo z celowego kłamstwa i manipulacji, albo z głupoty. Widzę przy tym, jak różne ksenofobiczne typy, także te z wykształceniem i na stanowiskach, kolportują między sobą i na zewnątrz sensacyjne wieści o tym, jakimi to rzekomo przywilejami cieszą się i będą cieszyć imigranci – oczywiście „kosztem szarych obywateli” (cytat: „Teraz jest już jasne czemu brakuje pieniędzy: pieniądze muszą być zapewnione dla imigrantów”).

Najnowszym „odkryciem” ksenofobów jest dyrektywa unijna, w efekcie której imigranci dostawaliby ponoć wyższe zasiłki od Polaków. Politycy prawicy perorowali o tym „obowiązku” przez cały miniony tydzień, by po raz kolejny zohydzić ludziom wspólnotę. Nie zabrakło przy tym stereotypowych komentarzy o migrantach-nierobach pasących się na zasiłkach i pielęgnujących nienawiść do miejscowych, którzy na to wszystko ciężko pracują. Acha – i „są skrajnie roszczeniowi; tacy Ukraińcy: wszystko im się należy”.

No to ja czytam w rzeczonej dyrektywie taki passus:

„W przypadku gdy państwa członkowskie zapewniają świadczenia materialne w ramach przyjmowania w formie świadczeń pieniężnych lub talonów, ich wysokość ustala się na podstawie wartości określonych na podstawie prawa lub praktyki danego państwa członkowskiego w celu zapewnienia odpowiedniego poziomu życia obywatelom”. Dalej jest napisane (sami sprawdźcie), że każde państwo UE może traktować osoby ubiegające się o ochronę międzynarodową „mniej korzystnie niż obywateli”, jeśli wymagałoby to zapewnienia obywatelom właściwego poziomu życia, a także odebrać migrantom świadczenia pieniężne, jeśli:

  • bez zezwolenia opuszczą obszar, po którym pozwolono im się swobodnie poruszać
  • poważnie lub wielokrotnie naruszą regulamin ośrodków dla cudzoziemców
  • nie będą uczestniczyć w obowiązkowych środkach integracyjnych, jeśli takie są zapewniane przez państwo.

Czyli cała ta antyunijna i „przy okazji” antyimigrancka afera była dęta, kłamliwa, bez sensu. Wróć – dla nienawistników miała sens: pomogła siać nienawiść do obcych i zwątpienie w działania UE. Niestety, to działa na sporą część społeczeństwa – dokładnie tak samo było z Brytyjczykami bombardowanymi od lat fejkami ruskich trolli i ich pożytecznych wolontariuszy na temat Unii.

Andrzej Kubisiak, wiceszef Polskiego Instytutu Ekonomicznego, analizuje wyniki najnowszego badania dotyczącego wyobrażeń Polek i Polaków o populacji i roli cudzoziemców. I wyciąga takie wnioski:

  • Jedna trzecia Polaków przeszacowuje liczbę imigrantów w Polsce (myśli, że jest ich ponad 3 mln, a w rzeczywistości mamy 2,4 mln)
  • Zarazem 60 proc. Polaków zaniża poziom aktywności zawodowej imigrantów i umniejsza ich znaczenie dla gospodarki

Prosty przykład: faktycznie pracuje aż 62 proc. uchodźców z Ukrainy w wieku produkcyjnym, a trzy czwarte Polaków uważa, że większość Ukraińców nie pracuje.

Cudzoziemcy stanowią już 7 procent wszystkich legalnie zatrudnionych pracowników w Polsce. Wedle danych ZUS i resortu finansów – płacą składki i podatki podbijające wzrost gospodarczy i zasilające fundusz ubezpieczeń społecznych, co jest bardzo ważne w realiach starzejącego się społeczeństwa.

„Mechanizmy rozmijania się wyobrażeń z rzeczywistością są w Polsce dość podobne, jak w innych krajach o profilu imigranckim: rodzimi mieszkańcy zwykle przeszacowują skalę imigracji i nie dostrzegają poziomu aktywności zawodowej migrantów. Jest to oparte na stereotypach i anegdotycznych dowodach. Warto więc pokazywać, jak jest” – komentuje Andrzej Kubisiak.

Co istotne, cała ta antyimigrancka narracja nie dzieje się w próżni. Lata 20. XXI wieku tym się różnią od lat 20. XX wieku, że wtedy – w niespełna 30-milionowym kraju - rodziło się w Polsce milion dzieci rocznie, a w 2024 r. będzie to zapewne jedna czwarta tego, może więcej. Wówczas seniorzy stanowili ułamek populacji, dziś w wielu miejscach ich udział przekracza 30 proc. – i dynamicznie rośnie. Pożądana w takiej sytuacji aktywizacja 6 mln nieaktywnych zawodowo Polek i Polaków w wieku produkcyjnym (głównie kobiet opiekujących się bliskimi, osób z niepełnosprawnościami) wymagałaby ogromnych nakładów i równie wielkiej zmiany mentalnej. A przedsiębiorcy – mówiąc kolokwialnie – „nie mają już kim robić”, przez co płace i inne koszty rosną w tempie nie do uniesienia dla znaczącej części mikrofirm.

Szans na przetrwanie w dotychczasowym modelu, opartym w wielu branżach na niskim koszcie pracy, biznes upatruje w masowej imigracji. Jako się rzekło, nasi przedsiębiorcy nie są tu odosobnieni. Na Wyspach, poza Unią, myślą podobnie, a rząd realizuje to gospodarcze zamówienie. Choć narracje ma od lat generalnie ksenofobiczną; torysi tłumaczą, że nie mają wyjścia, bo nie chcą oddać elektoratu skrajnej antyimigracyjnej prawicy – ale de facto oswajają mainstream z pogardą i nienawiścią do obcych, w tym milionów osób zasuwających od świtu do nocy na miskę fish&chips dla podtrzymania brytyjskiego poziomu życia.

Nasi przedsiębiorcy, w tym – jak się przekonaliśmy – kontrolowani przez państwo giganci, podobnie jak brytyjscy (niemieccy, francuscy…) podkreślają, że konieczne dla zapewnienia konkurencyjności, a właściwie przetrwania biznesu w Europie, jest sięgnięcie po migrantów spoza Europy, zwłaszcza z Dalekiego Wschodu.

Jak pisałem niedawno, w ZUS zarejestrowanych jest ponad 1,12 mln obywateli ze 150 państw. W roku 2023 ich liczba powiększyła się o 64,5 tys. Większość to pracobiorcy (na etatach lub umowach zlecenia), ale przybywa też przedsiębiorców (ponad 52 tys. cudzoziemców prowadzi w Polsce działalność gospodarczą). Wśród zarejestrowanych obcokrajowców najwięcej jest wciąż Ukraińców - 759 tys.; w rok ich liczba wzrosła o 13,4 tys., ale o wiele szybciej zwiększała się populacja pracujących i ubezpieczonych w ZUS Białorusinów (o 21,3 tys., czyli o jedną piątą). W zeszłym roku szybko przybywało też u nas obywateli Indii (4,6 tys.), Nepalu, Filipin, Uzbekistanu, Turcji, Bangladeszu, Indonezji, Azerbejdżanu, Wietnamu, Turkmenistanu, Kazachstanu, Kirgistanu. Wyjątkiem spoza Europy i Azji byli Kolumbijczycy (przybyło ich w rok ponad 3,5 tys., czyli ponad dwa razy więcej niż rok wcześniej) i na znacznie mniejszą skalę Argentyńczycy.

Eksperci Konfederacji Lewiatan komentują, że polska gospodarka na obecnym etapie rozwoju potrzebuje skokowego zwiększenia tej liczby – przynajmniej do 2,5 mln. Musimy o tych ludzi skutecznie konkurować z innymi krajami, zwłaszcza z Niemcami – w sytuacji, gdy pierwszy raz w historii Europy spowolnienie gospodarcze nie spowodowało eksplozji bezrobocia. Powstała wręcz odwrotna zależność: spowodowany przez demografię niedobór pracowników stał się jedną ze strukturalnych przyczyn spowolnienia gospodarki i utraty konkurencyjności.

Polska ma pod górkę, gdyż bogatsze kraje wciąż wysysają nam pracowników, szczególnie w kilku sektorach, jak budownictwo, opieka medyczna czy opieka nad dziećmi i seniorami, ale też architektów, inżynierów, informatyków… A to zwiększa niedobór kadr. Trendy są niepokojące: do końca dekady ubytek z przyczyn czysto demograficznych wynosił będzie 200 tys. osób rocznie. Czyli do 2030 r. przekroczy milion.

Polskie kręgi gospodarcze zastanawiają się, kto wypełni tę lukę. Automaty i roboty? Może w przemyśle, ale w większości sektorów i branż, w których pracują w Polsce i Europie imigranci, z pewnością - nie. A w każdym razie – nie prędko. O wiele bardziej zaawansowani technologicznie i starzejący się w ostatnich dekadach szybciej od nas Japończycy próbują upowszechniać np. roboty na budowach – ale z uwagi na rodzaj i złożoność wielu fachów udaje się to na razie bardzo słabo. Więc wciąż potrzeba żywych budowlańców. Podobnie jest w innych sektorach. To dlatego Brytyjczycy wpuścili na Wyspy rekordową liczbę migrantów od II wojny. Oni też się demograficznie zwijają. Jak cała „rdzenna” Europa.

Warto o tym wszystkim pamiętać w Polsce, która ma na razie poziom automatyzacji i robotyzacji wielokrotnie niższy od Niemców (i Czechów!), ergo: na skalę rekordową w państwach rozwiniętych zasuwa ludźmi. Chmarą ludzi. I na razie nie ma kompleksowego pomysłu na zmiany modelu. Ani pomysłu na migrację. Ani nawet sensownej debaty na ten temat.

To dlatego zanurzamy się coraz głębiej w kłamstwach ksenofobów i ulegamy szerzonej przez nich nienawiści. Samobójczo, niestety.