Po tygodniu przerwy na ulicach białoruskiej stolicy znów pojawiły się specjalne oddziały milicji do rozpędzania protestów. Na razie działały nieśmiało i bez charakterystycznej dla nich brutalności, jednak w połączeniu ze słowami Alaksandra Łukaszenki ich pojawienie się może świadczyć o przegrupowaniu struktur siłowych. Władze znów mogą spróbować wariantu siłowego.
We wtorek Białorusini skrzykiwali się za pomocą komunikatorów internetowych, by stawić się o 6.30 pod bramą fabryki traktorów MTZ w Mińsku i wesprzeć swoją obecnością tę część załogi, która opowiada się za strajkiem zakładu. Gdy ludzie zaczęli się zbierać, oddziały AMAP (znane też pod rosyjskim skrótem OMON) wyparły ich w stronę wejścia do metra. „Milicjanci odepchnęli tłum i zatrzymali dwóch najbardziej aktywnych uczestników zgromadzenia”, bo „uczestnicy przeszkadzali robotnikom w dojściu do pracy” – podało MSW. Gdy protestujący ponownie podeszli pod bramy, omonowcy znów ich odepchnęli, tym razem na drugą stronę ulicy.
Tym razem nie użyto żadnych środków specjalnych, z których AMAP zasłynął w pierwszych dniach po wyborach 9 sierpnia. Jednak jego ponowne pojawienie się na ulicach Mińska świadczy o tym, że karnawał ostatnich dni, gdy struktury siłowe biernie się przyglądały setkom tysięcy mińczan żądających przywrócenia demokracji, może dobiegać końca. „Niektóre wiece są rozbijane, ludzie znów są zatrzymywani. Przeszukania, zastraszanie pracowników. Białoruś miała trzy dni spokoju. Pozwoliły one Łukaszence przegrupować siły i uderzyć ponownie. Można oczekiwać kolejnej eskalacji” – pisze Franak Wiaczorka z Atlantic Council.
Reklama
Prezydent nie ukrywa, że taki scenariusz by mu odpowiadał. – Groźby i ataki na robotników, których przed i po dniówce przepuszczają przez szpaler agresywnego tłumu, jak gestapo. Chcę wyrazić wielką wdzięczność i poprosić robotników, by nie spuszczali wzroku w asfalt. To wy jesteście gospodarzami w tej fabryce, a z tymi protestującymi, którzy was witają w bramie, jeszcze się rozliczymy – mówił Łukaszenka podczas wczorajszej wideokonferencji z szefami administracji obwodowych. Przywódca, który miał dostać w minionych wyborach 80 proc. głosów, groził też sprawami karnymi członkom powołanej przez jego rywalkę Swiatłanę Cichanouską Rady Koordynacyjnej.
– Stworzono czarną sotnię dla przejęcia władzy, tak zwany sztab opozycji. Chcę przypomnieć: tworzenie alternatywnych, równoległych i innych organów, takich sotni, w celu przejęcia władzy jest karalne – ostrzegał. We wtorkowy wieczór przedstawiciele Rady Koordynacyjnej zorganizowali pierwszą konferencję prasową. Rolę głównego mówcy odegrał były łukaszenkowski minister kultury Pawieł Łatuszka, który za poparcie protestów stracił stanowisko dyrektora teatru im. Janki Kupały. Wczoraj do gmachu teatru także weszli omonowcy, a aktorzy nie zostali wpuszczeni, oficjalnie ze względu na konieczność przeprowadzenia dezynfekcji pomieszczeń.
Prezydent oskarżył państwa Zachodu o ingerencję w wewnętrzne sprawy Białorusi. – Zanim zaczną nas pokazywać palcem, niech porozmawiają o „żółtych kamizelkach” we Francji, okropnych zamieszkach w USA, protestach przeciwko koronawirusowej izolacji w Niemczech i innych krajach Europy – radził. Jednocześnie mówił o tym, że opozycja jest finansowana z zagranicy. – Już w Grodnie wywieszają polskie flagi. To niedopuszczalne. Przetniemy podobne rzeczy w zdecydowany sposób – dodawał. W tym mieście flagi RP przynoszą na protesty przedstawiciele mniejszości polskiej. Właśnie w Grodnie manifestanci odnieśli dotąd największe realne sukcesy.
Władze lokalne zezwoliły na legalne manifestacje na płoszczy Lenina i ulicy Sawieckiej, uwolniły wszystkich zatrzymanych i dopuściły przedstawicieli protestujących do anteny miejscowego radia Grodno Plus. Co więcej, lokalna milicja przeprosiła za akty przemocy z poprzednich dni. – Oficjalnie przepraszam wszystkich obywateli zatrzymanych i poszkodowanych w efekcie zastosowania siły fizycznej i środków specjalnych – oświadczył grodzieński komendant Wadzim Siniauski. Obwód grodzieński w 1994 r. nie poparł Łukaszenki w jedynych wolnych wyborach prezydenckich w historii kraju. I chociaż poziom represji w mieście latami wyróżniał się na tle innych białoruskich centrów, jak się okazało, nie zdołał zdusić opozycyjnych nastrojów.
Tymczasem w Mińsku zmarła trzecia potwierdzona ofiara powyborczych zamieszek. 44-letni Hienadź Szutau został ranny w głowę 11 sierpnia w Brześciu. MSW potwierdziło w tym mieście – i tylko tam – użycie ostrej amunicji. Według świadków cytowanych przez Swabodę, mężczyzna został postrzelony z dachu jednego z budynków. Jego rodzina przez dwa dni szukała go w szpitalach. Ostatecznie został przewieziony do szpitala wojskowego w białoruskiej stolicy. – Tata miał silnie uszkodzony mózg, mocny krwotok. Człowiek, który strzelał, był za jego plecami – mówiła Swabodzie córka zmarłego Anastasija Szutawa. ©℗