Świat może odetchnąć w tym tygodniu z ulgą. Ostatni obowiązujący traktat o kontroli zbrojeń zawarty między USA a Rosją, zwany New START, nie wygaśnie ostatecznie 5 lutego, jak obawiano się ostatnio.

Prezydent Rosji Władimir Putin zaproponował w samą porę swojemu nowemu amerykańskiemu odpowiednikowi przedłużenie traktatu o pięć lat, co umożliwiono wcześniej w tekście dokumentu. Joe Biden zgodził się ˗ po tym, jak odbył z Putinem niezbędną rozmowę o masowym cyberataku Rosji na USA, uwięzieniu aktywisty Aleksieja Nawalnego i innych niedawnych rosyjskich aktach przemocy.

W ten sposób uniknięto na krótką metę nowego nuklearnego wyścigu zbrojeń pomiędzy dwoma potentatami. Jednak nie do końca – sytuacja jest trudna. Szersze spojrzenie na światową nuklearną politykę ujawnia, że niebezpieczeństwo wystąpienia kataklizmu, planowane lub przypadkowe, stale rośnie.

Nowy START reguluje jedynie wielkość zapasów rosyjskiej i amerykańskiej broni „strategicznej”. Odnosi się on tylko do tych głowic, które oba kraje wskazują w arsenale przeciwnika. Traktat nie mówi nic o „taktycznej” broni nuklearnej, czyli bardziej elastycznych i zwykle mniejszych głowicach zbudowanych do potencjalnego wykorzystania w strefie działań wojennych, umożliwiających wygraną lub uniknięcie przegrania konwencjonalnego konfliktu.

Reklama

Taktyczny wyścig zbrojeń

W „taktycznej” kategorii wyścig już się rozpoczął. Zarówno Stany Zjednoczone, jak i Rosja, projektują w imię ulepszenia swoich arsenałów nowe taktyczne pociski nuklearne i technologie służące do ich zastosowania. To broń, która podczas zimnej wojny byłaby postrzegana jako science-fiction, taka jak drony do przenoszenia ładunków nuklearnych z okrętów podwodnych.

Wyścig ten różni się zatem zasadniczo od wyścigu pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Związkiem Radzieckim. Wtedy rywalizacja sprowadzała się ostatecznie do zliczania głowic każdej ze stron. Tym, co ostatecznie ustabilizowało tę konkurencję, była makabryczna, ale przekonująca logika odstraszania, czyli „wzajemne zagwarantowane zniszczenie” (MAD).

Dzisiejsza rywalizacja toczy się raczej w zakresie nowatorskich technologii oraz, co najważniejsze, strategii których prowadzenie one umożliwiają. Owo mnożenie scenariuszy i permutacji unieważnia tradycyjne strategiczne kalkulacje, które w dużej mierze opierały się na narzędziach zaczerpniętych z teorii gier i opracowanych na potrzeby zimnej wojny.

Jednym z rezultatów (zmiany warunków rywalizacji – przyp. red.) jest to, że dla wszystkich dziewięciu nuklearnych państw coraz ważniejsze staje się „sygnalizowanie” własnej „pozycji” (mówiąc w żargonie). Powinny one objaśniać swoje zamiary i być tak bardzo przewidywalne dla innych, jak to tylko możliwe.

A jednak ostatnia taka sygnalizacja nie była zbytnio uspokajająca. W artykule czwartym swoich „podstawowych zasad” opublikowanych latem ubiegłego roku Rosja zapewnia, że ​​jednym z celów wykorzystywania jej arsenału nuklearnego jest „zapobieganie eskalacji działań zbrojnych i ich kończenie na warunkach akceptowalnych dla Federacji Rosyjskiej”.

Jeśli przetłumaczymy, sformułowanie to sugeruje, że Rosja mogłaby odpowiedzieć na konwencjonalny konflikt taktycznym uderzeniem nuklearnym, co jest w opozycji do wykorzystywania broni jądrowej wyłącznie w odwecie na atak z użyciem takiej samej broni. Sprawia to, że ​​każdy konflikt ma potencjalnie wybuchowy charakter (wybuchowy w sensie „rozszczepialnym”).

Konflikt mógłby na przykład rozpocząć się od wojny hybrydowej (takiej, jaką Rosja wykorzystała podczas aneksji Krymu w 2014 roku) czy cyberwojny (takiej jak zeszłoroczne rosyjskie włamania do około 18 tys. amerykańskich systemów komputerowych). Jeśli konflikt będzie się nasilał i stanie się „nie do przyjęcia”, następnym krokiem może być broń nuklearna. Co wtedy?

Pierwsze uderzenie miałoby być może miejsce gdzieś w regionie bałtyckim (w scenariuszu hipotetycznego konfliktu między Rosją a NATO). Dla miejscowej ludności byłoby ono dalekie od „taktycznego”, a nawet śmiercionośne. Wymagałoby również odpowiedzi Sojuszu.

Czy reakcją powinien być nuklearny kontratak? W jakiej skali? Przeciwko rosyjskim siłom zbrojnym czy jednemu z tamtejszych miast? Co więcej, jak Rosja, w tym hipotetycznym scenariuszu, zareagowałaby na ten „ograniczony” kontratak NATO? W przypadku pocisków lecących z prędkością ponaddźwiękową wszyscy zaangażowani mieliby najwyżej minuty na podjęcie decyzji.

Geopolityczna nuklearna układanka

Aby jeszcze bardziej skomplikować globalną geopolityczną układankę, należy uwzględnić również siedem pozostałych potęg jądrowych i być może w powstałe w przyszłości kolejne. Korea Północna może wydawać się najbardziej niezrównoważoną spośród nich. Chiny są jednak najbardziej ambitne. Według niektórych szacunków mogą posiadać już 350 głowic. Pentagon zakłada, że podwoją swój arsenał w nadchodzącej dekadzie.

Chiny są głównym powodem, dla którego USA i Rosja nie mogły dojść do porozumienia w sprawie całkowitej renegocjacji porozumienia New START. Donald Trump, poprzednik Bidena, nalegał na włączenie Pekinu do rozmów. Chińczycy odmówili. Sarkastycznie zastanawiali się otwarcie, czy Amerykanie i Rosjanie woleliby pozwolić Chinom podnieść ich arsenał do rozmiarów własnych, czy też ograniczyć własny do rozmiaru chińskiego.

Sytuacja daje pole do popisu na konferencjach prasowych w Pekinie. Nie pomoże jednak ludzkości rozwiązać zagmatwanego problemu: coraz więcej „aktorów” ma dostęp do coraz większej ilości broni i technologii, które mają coraz więcej taktycznych zastosowań. Ryzyko, że ktoś gdzieś pociągnie za spust, celowo lub nieumyślnie, stale rośnie.

W geście globalnego protestu przeciwko nuklearnemu szaleństwu 86 krajów pozbawionych uzbrojenia tego typu podpisało traktat o zakazie jego wykorzystywania. Zaczął obowiązywać 22 stycznia. Jednak dotyczy on głównie małych i ubogich państw, które nie trzymają przyszłości w swoich rękach.

Wielkie mocarstwa nuklearne tak. Muszą odłożyć na bok zniechęcające rywali żądania i rozpocząć kompleksowe rozmowy, aby zapobiec najgorszemu. Najlepszą osobą do przekazania zaproszenia jest przywódca, który od niedawna sprawuje urząd, ale ma największe doświadczenie w zakresie rozbrajania: Biden.