Michnikowi nie brakowało odwagi, nieraz lwiej, a za swoje przekonania cierpiał realnie - i w jego oczach wrogowie i przyjaciele winni mu ustępować pola, kiedy sobie tego zażyczy. Kiedy tego nie robili, byli atakowani z furią i egzaltacją. Obmowa, emocjonalny szantaż, rozpowiadanie zachodnim dziennikarzom, kto właśnie „dziwnie się zachowuje”, kto jest teraz godzien zaufania, a kto już nie - doznali takich emo-ciosów nawet dobrzy, sprawdzeni w bojach przyjaciele, którym przydarzyło się pójść innym tempem, a nie daj Boże, w innym kierunku. Porządek rozgrywek politycznych oraz porządek osobistego bólu (jakim miałkim trzeba być człowiekiem, aby przeszkadzać męczennikowi?) doskonale się mieszały.
Nie brakowało Michnikowi dalekowzroczności, przyznaje Krasowski, ale tylko w jednym okresie życia nie oślepił go podszyty narcyzmem egoizm. To końcówka lat 80., kiedy bohater grał drużynowo, a drużyna powściągała jego najbardziej narwane pomysły. Zawsze kiedy Michnik grał na siebie, innym wyznaczając rolę figur wspomagających Plan, król przegrywał, a figury były zbijane z szachownicy. W końcówce lat 80. rządził Lech Wałęsa, zaś późniejszy redaktor naczelny „Gazety Wyborczej” (naczelny z nadania Wałęsy) zadawalał się rolą laufra u boku wygrywającego króla.
ikona lupy />
Robert Krasowski, „O Michniku”, Czerwone i Czarne, 2022 / nieznane
Reklama