Dla Holandii to właściwie symboliczne kwoty, dla Węgier to 3,77 proc. PKB, a dla Polski 6,16 proc. PKB. Na razie plan jest przewidziany do 2026 r. i został on skonstruowany na zasadzie łańcucha do którego dołącza się kolejne ogniwa. Możliwość zrealizowania kolejnych „kamieni milowych" warunkuje najczęściej otrzymanie środków na inwestycje w pozostałych „kamieniach" zadeklarowane.

Obecnie Polska jest o prawie dwa lata do tytułu, jeśli chodzi o możliwość realizacji planu. Wiele z inwestycji jest obliczonych na lata właśnie po to, żeby strukturalnie odbudowywać europejskie gospodarki po pandemii, a nie jako natychmiastowy zastrzyk pieniędzy, zasypujący budżetowe dziury. W związku z tym, nawet jeśli Polska KPO otrzyma, to mało prawdopodobne wydaje się spełnienie wszystkich deklarowanych celów – być może nowy rząd będzie chciał je przeformułować.

Niewiadomych w tej układance jest bardzo wiele

Reklama

Modyfikacje KPO nie są wcale rzadkością – zgłasza je wiele państw, ale w oparciu o już przeprowadzane reformy. Nowy rząd będzie musiał na razie poprzestać na obietnicach, a na dowody ich realizacji trzeba będzie zapracować.

Tym bardziej, że Komisja Europejska jak na razie nie widzi potrzeby zmiany planu wynegocjowanego i uzgodnionego z rządem Mateusza Morawieckiego. Bruksela czeka obecnie na rozwój wydarzeń w Polsce, a niewiadomych w tej układance jest bardzo wiele.

Po pierwsze premier, po drugie minister spraw zagranicznych, po trzecie minister ds. UE, po czwarte potencjalny powrót polityki europejskiej do MSZ lub pozostawienie jej w KPRM. Po piąte stabilność koalicji, po szóste zachowanie prezydenta Andrzeja Dudy, po siódme uwiąd Trybunału Konstytucyjnego. Każdy z tych czynników może albo utrudnić albo wręcz uniemożliwić uzyskanie przez Polskę środków z KPO.

Co musi udowodnić nowy rząd w Polsce?

Na razie wydaje się, że dysponujemy jedynie dobrym klimatem wokół zmiany, o której zdecydowali przed tygodniem wyborcy. Sam dobry klimat jednak nie wystarczy – gdyby KE odpuściła Polsce realizację jakiegokolwiek „kamienia milowego", zapisanego w wynegocjowanej umowie, dałaby najlepszy dowód wszystkim populistycznym ugrupowaniom w Europie, że to interes polityczny, a nie realizacja zasad i regulacji są podstawą dobrych relacji z państwami członkowskimi.

Oficjalne wypowiedzi rzeczników Komisji nie wskazują, jakoby jakiekolwiek zobowiązanie Warszawy zapisane w KPO mogłoby zostać poluzowane po to, żeby Polska po dwóch latach w końcu otrzymała pieniądze.

I raczej ciężko będzie też grać kartą Donalda Tuska jako byłego szefa Rady Europejskiej – krajobraz polityczny w Unii znacznie się zmienił od końcówki 2019 r., a znaczne poparcie płynie na razie jedynie ze strony Europejskiej Partii Ludowej, której Tusk był szefem przez 2,5 roku i która otrzymuje solidne wsparcie na niewiele ponad pół roku przed wyborami do PE.

We wszystkich pozostałych frakcjach, a przede wszystkim w Brukseli i europejskich stolicach nowy rząd będzie musiał udowodnić, że wygrał wybory nie tylko po to, żeby odsunąć od władzy PiS, ale realnie reformować państwo zgodnie z unijnym prawodawstwem.