Test na "patriotyzm"

Na początek mały test na „patriotyzm”. Kto z Was, Drodzy Czytający i Rozumiejący Słowa, nie podpisze się obiema rękami pod następującym hasłem: „Nie będzie nam Niemiec (ani inny Francuz/Holender/Hun…) decydował, co mamy robić w Polsce, a czego nie mamy”.

Albo pod takim: „Nie będzie nam sąsiad decydował, jak mamy sobie urządzić nasze mieszkanie i wychowywać nasze dzieci”.

Reklama

Bałamutność populistycznych haseł polega na ich pozornie stuprocentowej logice, słuszności i niepodważalności. Każdy, kto ośmieli się sprzeciwić takim „dogmatom”, naraża się w tzw. suwerennościowych kręgach na zbombardowanie epitetami, wśród których „zdrajca” jawi się karesem. Trudno z ortodoksyjnymi wyznawcami polemizować w mediach społecznościowych, a już w X (śp. Twitter) jest to wręcz niemożliwe, a to dlatego, że pierwsze z haseł jest cepem, a drugie kijem bejsbolowym lub paskiem chłoszczącym w pewnej (wciąż) rzekomo publicznej TV.

No, to jak im dać odpór przy pomocy argumentacji odwołującej się do rzeczy w owych kręgach tak abstrakcyjnych, jak dorobek zachodniej cywilizacji i humanizm chrześcijański?

Zacznijmy więc może od elementarnej LOGIKI

Wedle tego, co słyszeliśmy w ostatnich miesiącach i latach od części polityków i w TVP (czyli od polityków), suwerenność nasza ma polegać na tym, że w praktyce to polski Trybunał Konstytucyjny decyduje o stosowaniu przez nas (bądź nie) zapisów międzynarodowych traktatów. Jeśli uzna je z jakichś powodów za sprzeczne z polską konstytucją, może je uznać za warte funta kłaków.

Wewnątrz („w polskim domu”) suwerenność ma się wyrażać w ten sposób, że skoro suweren wybrał taką, a nie inną większość parlamentarną, to ta większość ma demokratyczny mandat do urządzania państwa, jak chce. Nie mogą w tym przeszkadzać „jacyś sędziowie”, którzy przecież nie mają żadnego mandatu (co najwyżej reprezentują własną kastę), ani tym bardziej sędziowie obcy, czyli z zagranicznych trybunałów, oraz rzekomo niezależni eksperci (wiadomo, kto za nimi stoi – i na pewno nie jest to suweren).

Zaprzeczanie tym „oczywistym oczywistościom”, a już – nie daj Bóg – podnoszenie „polskich spraw” na arenie międzynarodowej i odwoływanie się do opinii lub (o zgrozo!) osądu „zewnętrznych instytucji”, jak Europejski Trybunał Praw Człowieka, Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej, Komisja Wenecka, Parlament Europejski,Komisja Europejska itd. mieliśmy postrzegać jako „donoszenie na Polskę”, „wysługiwanie się obcym” (bo za tym „donoszeniem” mieli stać wrogowie Polski, najczęściej Niemcy) – czyli de facto zdradę ojczyzny.

Problem jest taki, że na powyższym stanowisku - które sprowadzić można do przykazania, iż „wszystko ma pozostać w rodzinie” - stoją we współczesnym świecie jedynie takie wspólnoty, jak:

  • Al-Kaida
  • Hamas
  • klany czeczeńskie
  • mafie włoskie, japońskie i ich naśladowniczki
  • kraje wojowniczo niezachodnie, m.in. Rosja, Białoruś, Afganistan i niedościgniony wzór idealnej suwerenności - Korea Północna.

Zachodnia cywilizacja stworzyła zupełnie inny świat, w którym wszyscy – w imię wyższych wartości - dzielą się wzajemnie swoją suwerennością, przekazując jej część do odpowiednio umocowanych międzynarodowych gremiów, jak wymienione PE, KE, TSUE czy ETPC. Tak, napisałem przed chwilą, że istnieją wyższe wartości niż ortodoksyjnie (wulgarnie, twitterowo) rozumiana suwerenność. To pokój, bezpieczeństwo, wolność, prawa człowieka, pomnażanie dobrobytu. Co jest ważniejsze dla Polski, Polek i Polaków? Dla Was i Waszych bliskich?

Wybaczcie, że poocieram się tutaj o Falskiego, ale – bombardowany listami „patriotów” - po prostu nie mam wyjścia. Jeśli ponad dwa tuziny krajów zawiera ze sobą umowę o współdziałaniu w powyższych kwestiach, to musi istnieć ponadkrajowy organ mający uprawnienia do egzekwowania tych przepisów i – co oczywiste – możliwość stosowania sankcji wobec łamiących WSPÓLNE zasady. W przeciwnym razie taka umowa będzie niewiele warta. Gdyby każdy z krajów przyjął zasadę, że to jego wewnętrzny organ (w dodatku zaprzyjaźniony z władzą wykonawczą i ustawodawczą) decyduje o treści umowy i zasadach jej wykonywania, to mielibyśmy zaraz 27 różnych stanów prawnych w dosłownie każdej kwestii. No i moglibyśmy się pożegnać z takimi „oczywistymi oczywistościami” szarego Kowalskiego i kolorowej Malinowskiej, jak podróżowanie bez paszportu, wspólny rynek, swobodny przepływ ludzi do pracy czy darmowy roaming.

Przepraszam za banał, ale na poziomie pojedynczego mieszkania czy rodziny jest bardzo podobnie: wbrew populistom opowiadających bajki o rzekomym „pełnym prawie do decydowania o losie swoim i swoich dzieci”, już DAWNO nie obowiązuje zasada „wolnoć Tomku w swoim domku”, ani tym bardziej „szlachcic na zagrodzie…”.

Weźmy jedną ze sztandarowych inicjatyw polskiego resortu sprawiedliwości, który był w ostatnich latach udzielnym księstwem partii do tego stopnia suwerennościowej, że nazwała się wprost: Suwerenna Polska. Mam na myśli ustawę antyprzemocową. Wprowadziła ona rewolucyjne rozwiązanie: policjant ma prawo wkroczyć do mieszkania, w którym doszło do przemocy domowej i nakazać sprawcy opuścić lokum w trybie natychmiastowym (nawet jeśli ów sprawca jest właścicielem lub współwłaścicielem nieruchomości), bez czekania na orzeczenie sądu. Czyli jest tak: tatuś po powrocie z ciężkiej roboty, gdzie został zrugany przez szefa, nie ma prawa się napić we własnym domu i wyżyć na własnych dzieciach oraz żonie, bo przyjdzie pan policjant i go wyrzuci na bruk. Jak nazwiemy sąsiadów, którzy poinformują stosowne czynniki o rękoczynach? Donoszącymi na Polaka!

Bez żartów. Ustawa jest bardzo dobra. Zapobiega jakże częstym dotąd sytuacjom, gdy to prześladowana rodzina przemocowca - w tym czeredka przerażonych dzieci - musiała uciekać z domu, a on zostawał „u siebie”. To było jawnie krzywdzące. Teraz jest sprawiedliwe, a jednocześnie – jakże „niesuwerenne”! U klanach Czeczenów na pewno zostałoby „w rodzinie”. W mafiach też.

Czy możemy się w tym miejscu generalnie zgodzić, że możliwość odwołania się do czynników zewnętrznych, zwłaszcza niezawisłych sądów (bo – żeby nie dochodziło do nadużyć - nad tym policjantem musi czuwać niezawisły sąd), jest w cywilizowanym kraju konieczna do zapewnienia społeczeństwu i poszczególnym jednostkom bezpieczeństwa i sprawiedliwości?

Czy ktoś uważa inaczej? Ręka do góry? Tym, którzy w tej chwili dzierżą ją wysoko, przypomnę pewien paradoks: otóż przeciwko „mieszaniu się obcych” do tego, co dzieje się w naszych domach, najgłośniej gardłują ci, którzy sami chcą decydować, z kim mamy spać i w jakich pozycjach, czego literalnie mają się uczyć nasze dzieci, a nawet jakie filmy i sztuki winniśmy oglądać. Ot, dziwo takie: mieszać się nie wolno, no chyba że w kwestiach objawionych przez Boga. Co objawia Bóg? Zapytaj pewnego arcybiskupa i pewnej kurator. Oni wiedzą na amen.

Żarliwa wiara ma to do siebie, że wymyka się szkiełku, oku i logice.

Po co nam trybunały, skoro mamy własny

No dobrze, powie ktoś, niechże sędziowie czasem decydują o tym, co może się dziać w polskich domach, ale niech to przynajmniej będą sędziowie polscy. Po co wynosić polskie sprawy za granicę?! – ileż razy słyszeliśmy taki apel. Mimo to Polacy relatywnie często czują się pokrzywdzeni przez polski wymiar sprawiedliwości i chętnie korzystają z możliwości poskarżenia się do „obcych trybunałów”. Niektóre wyroki w takich „polskich” sprawach okazały się przełomowe. Weźmy orzeczenia TSUE dotyczące frankowiczów – bez nich kredytobiorcy nie odzyskaliby ani grosika, bo polskie sądy interpretowały przepisy i zapisy umów raczej po myśli banków.

Do ETPC Polki i Polacy skarżą się masowo. Wśród najczęściej wyszukiwanych w bazie ETPC „polskich” orzeczeń są te dotyczące praw osób homoseksualnych. Dwa lata temu Trybunał w Strasburgu zmierzył się m.in. z pytaniem, czy odebranie przez sąd matce-Polce opieki nad dziećmi, ograniczenie jej praw rodzicielskich i przekazanie dzieci pod opiekę ojca ze względu na związek matki z inną kobietą, narusza prawa matki i dziecka do poszanowania życia rodzinnego. I orzekł, że orientacja seksualna rodzica nie może być podstawą rozstrzygnięcia sądu opiekuńczego. Kilkanaście lat wcześniej strasburski Trybunał stanął w obronie mężczyzny, któremu odmówiono wstąpienia w umowę najmu po zmarłym partnerze ze względu na fakt, że związek miał charakter homoseksualny.

Wśród wyroków ETPC znajdziemy też kilka z głośnymi nazwiskami w tytule.

Rywin, Kania, Kurski przeciwko Polsce

W sprawie „Rywin przeciwko Polsce” skazany za korupcję producent filmowy twierdził, że został uznany winnym, bo polski sąd zasugerował się przebiegiem obrad i wnioskami słynnej sejmowej komisji śledczej. ETPC w 2016 r. uznał jednak, że nie doszło do naruszenia Konwencji Praw Człowieka, gdyż postępowanie w sprawie Rywina było prawidłowe, oskarżony miał możliwość wypowiadania się i składania wniosków istotnych dla obrony, zaś w uzasadnieniu wyroku nie było niczego, co mogłoby sugerować, że sędziowie pozostawali pod wpływem stanowiska członków komisji śledczej czy też wniosków ich sprawozdania.

Z kolei w sprawie „Kania przeciw Polsce” strasburski Trybunał rozpatrywał skargę Doroty Kani, współautorki tekstu „Matka chrzestna” opublikowanego w 2007 roku we „Wprost”, a opisującego domniemaną sieć powiązań między strukturami przestępczymi a funkcjonariuszami służb specjalnych III RP, którzy wcześniej pracowali w organach komunistycznej bezpieki. Pewnymi stwierdzeniami poczuł się dotknięty niejaki R.B. Wniósł do sądu prywatny akt oskarżenia i wygrał. Prawomocnym wyrokiem sąd uznał, że w jego sprawie dziennikarka nie wyrażała opinii, lecz wypowiadała się o faktach i wprowadziła czytelników w błąd. Skazał za to Dorotę Kanię na karę grzywny w wysokości 7 000 zł. Jednocześnie orzekł o obowiązku zapłaty kwoty 5000 zł na cele charytatywne. ETPC podzielił tę ocenę. Uznał, że co prawda skazanie w procesie karnym Doroty Kani na karę grzywny za publikację prasową jest formą ingerencji w wolność słowa, ale ograniczenie jest dopuszczalne w świetle przesłanek określonych w Artykule 10 ust. 2 Konwencji: nałożenie kary na skarżącą w przedmiotowym przypadku było niezbędne dla zapewnienia ochrony „dobrego imienia i praw innych osób”. W związku z tym Trybunał uznał, iż nie doszło do naruszenia Artykułu 10 Konwencji.

W tymże samym 2016 r. ETPC rozpatrywał sprawę „Kurski przeciwko Polsce”. Chodziło o wyrok polskich sądów nakazujący Jackowi Kurskiemu opublikować przeprosiny dla Gazety Wyborczej za oskarżenia rzucone w programie telewizyjnym w maju 2008 r. (Kurski był wtedy posłem PiS). Polskie sądy uznały, że polityk naruszył dobre imię i wiarygodność gazety. Trybunał w Strasburgu przyznał jednak rację Kurskiemu, zwracając uwagę, że „sądy krajowe nie ustaliły w sposób przekonujący społecznej potrzeby ochrony praw wydawcy gazety ponad prawo skarżącego do wolności wyrażania opinii oraz społeczne zainteresowanie promowaniem tej wolności”.

Zatem Dorota Kania, która została redaktor naczelną mediów Polska Press po tym, jak kupił je Orlen, przegrała w Trybunale w Strasburgu, natomiast Jacek Kurski, który po zwycięstwie PiS stanął na czele TVP (a teraz ma posadę w Radzie Dyrektorów BankuŚwiatowego - delegowany przez kolegów z PiS), wygrał w Trybunale w Strasburgu. Nie to jest jednak istotne, lecz fakt, iż oboje wykorzystali możliwość złożenia skargi do ETPC – „przeciwko Polsce”, natomiast niedługo potem, w Polsce PiS, stanęli na czele prorządowych mediów notorycznie odmawiających „obcym trybunałom” prawa do wypowiadania się „w naszych polskich sprawach”.

Krótki kurs „donoszenia na Polskę”

Dokładnie tak samo zachowywała się zresztą cała ta formacja. W 2011 roku politycy PiS zorganizowali w europarlamencie wysłuchanie publiczne dotyczące katastrofy smoleńskiej. Jarosław Kaczyński łączył się z uczestnikami przez telemost i przekonywał że „ta sprawa nie jest tylko polską sprawą. Jeśli były wybuchy, jeśli ta katastrofa wygląda coraz bardziej na zamach, oznacza to nową jakość w polityce. I tolerancja dla tej nowej jakości może bardzo wielu bardzo drogo kosztować”. a Marta Kaczyńska na miejscu wyjaśniała, że „Polska jako członek UE powinna spotkać się z solidarnością pozostałych państw i uzyskać odpowiednie wsparcie. Jedyną nadzieją na rzetelne wyjaśnienie tej straszliwej katastrofy jest powołanie międzynarodowej komisji”.

W grudniu 2014 roku wszystkich osiemnaścioro ówczesnych europosłów PiS napisało rezolucję w sprawie "nieprawidłowości w czasie wyborów samorządowych jako zagrożeniu dla demokracji w Polsce". Przekonywali, że wybory zostały sfałszowane. Jarosław Kaczyński mówił o tym otwarcie. Joanna Lichocka (wtedy dziennikarka) chwaliła: „To dobrze, że opozycja zorganizowała wysłuchanie publiczne w PE na temat zagrożenia demokracji. Jesteśmy w Unii, to jest także nasz parlament”

Półtora roku później, gdy PiS nie był już opozycją, tylko władzą, Lichocka (jako posłanka PiS) uznała rezolucję w sprawie zagrożenia demokracji w Polsce za "triumf wrogów Polski". „Platforma Obywatelska, swoimi siłami na forum Europy, uruchomiła proces, który ma potępiać Polskę, obniżyć naszą pozycję w Europie” - przekonywała.

Jak się w tym nie pogubić? Klucz jest, wbrew pozorom, wyjątkowo prosty. Kiedy wszystkie sznurki władzy są w naszych rękach, wówczas doskonale funkcjonuje demokracja, praworządność i wszystkie sprawy należy załatwiać „w polskim domu”. Kiedy my nie rządzimy, praworządności i demokracji co do zasady nie ma.

Jest uniwersalną globalną zasadą, że będąc w opozycji autorytaryści i inni politycy o mentalności – nazwijmy to - familiarnej, wykorzystują taktycznie do cna wszystkie narzędzia liberalnej demokracji i państwa prawa, na czele z wolnością słowa oraz zasadą poszanowania i ochrony praw mniejszości, by rozpowszechniać swe populistyczne hasła i zatruwać umysły. Robili tak komuniści i faszyści, wypowiadając się w imieniu rzekomej większości, gdy w istocie stanowi mniejszość znakomicie zorganizowaną wokół obsesji i objawień swego wodza. Ich współcześni uczniowie w bliźniaczy sposób – tyle że w realiach wzmacniających podziały mediów społecznościowych i baniek informacyjnych – używają bałamutnych haseł o pozornie stuprocentowej logice, słuszności i niepodważalności. To o „niemieszaniu się obcych do naszych spraw” jest w absolutnie fundamentalne.

Kiedy będziecie je słyszeć – a będziecie codziennie od rana do nocy – pamiętajcie, że nie chodzi o suwerenność, wolność, sprawiedliwość, lecz o ich samowładzę pozbawioną jakiejkolwiek kontroli. Zwłaszcza Waszej.