Rozwiązanie takie ma – w opinii Ministerstwa Sprawiedliwości – poprawić sytuację tysięcy obywateli, którzy np. z powodu fatalnej sytuacji finansowej bądź niedołęstwa umówili się na coś, co już na pierwszy rzut oka jest dla nich niekorzystne. Przykłady?
70-letnia kobieta zawierająca umowę przeniesienia własności mieszkania na rzecz tzw. funduszu hipotecznego w zamian za comiesięczne świadczenia finansowe (rentę) w maksymalnej łącznej wysokości 20 proc. wartości nieruchomości (po wypłaceniu tych 20 proc. wygasa obowiązek wypłacania renty). Albo mężczyzna, który stracił pracę i pożyczył od znajomego 5 tys. zł, zobowiązując się do oddania po krótkim czasie aż 15 tys. zł. Ewentualnie niezorientowana, niedołężna para staruszków, którzy kupują komplet niewiele wartych garnków za kilka tysięcy złotych.
Dziś wszystkie te osoby mają dwa lata, liczone od dnia zawarcia umowy, na jej zakwestionowanie. A żądać mogą jedynie zmniejszenia swojego świadczenia lub zwiększenia tego, co dała im druga strona umowy.

Rząd weźmie się za wyzysk

Reklama
Ministerstwo Sprawiedliwości pracuje nad nowelizacją kodeksu cywilnego, która przywróci do użytku rzadko stosowaną instytucję mającą chronić najsłabszych obywateli. Projekt ustawy będzie gotowy w najbliższych tygodniach
Chodzi o art. 388 kodeksu cywilnego i przesłanki wyzysku. W założeniu przepis ten miał pomagać obywatelom w potrzebie, których ciężką sytuację ktoś wykorzystał. W praktyce jednak konstrukcja tejże regulacji jest taka, że mało kto był w stanie cokolwiek wskórać w sądzie. Wśród niewielu spraw zdecydowana większość z nich kończyła się oddaleniem pozwu. Urzędnicy Zbigniewa Ziobry doszli do wniosku, że najwyższy czas to zmienić.

Wyzysk nie do wykazania

Jeden z wysoko postawionych urzędników w Ministerstwie Sprawiedliwości podaje nam trzy przykłady z życia wzięte. Pierwszy to konsument, który pożyczył pieniądze od znajomego. Wziął 5 tys. zł, zaś po pół roku miał oddać aż 15 tys. zł. Mężczyźni się poróżnili, sprawa trafiła do sądu. Pożyczkobiorca przegrał.
Drugi przypadek dotyczy umowy renty dożywotniej zawartej między wiekową już kobietą a tzw. funduszem hipotecznym. W zamian za przepisanie własności nieruchomości na przedsiębiorcę ten wypłacał comiesięczną rentę. Sęk w tym, że umowa była tak skonstruowana, że maksymalna łączna kwota wypłaty stanowiła ledwie jedną trzecią wartości mieszkania. I tu skończyło się na oddaleniu powództwa, którego podstawą był art. 388 k.c.
I ostatni przykład to umowa między dwoma przedsiębiorcami. Większy żądał od mniejszego wnoszenia comiesięcznej opłaty za rzekomo wykonaną usługę. Było to warunkiem współpracy, która była niezbędna mniejszej firmie do przetrwania na rynku. Tu też zakończyło się sądową klęską.
„Obecna regulacja wyzysku zbytnio ogranicza uprawnienia strony wyzyskanej w stosunku do tego, czego można zasadnie oczekiwać w konsekwencji uznania sytuacji wyzysku za prawnie i moralnie niedopuszczalną” ‒ czytamy w dokumencie stworzonym w Ministerstwie Sprawiedliwości.
W resorcie uznano, że kłopotów z obecną konstrukcją przepisu jest kilka. Po pierwsze, upośledzenie strony wyzyskanej często nie polega na jej niedołęstwie ani na niedoświadczeniu, lecz na braku wiedzy co do faktycznych skutków zawieranej umowy. Umiejętne przedstawienie niekorzystnej oferty może bowiem wywołać u adresata przeświadczenie o jej korzystności wraz z jednoczesnym przeświadczeniem o zbędności jej weryfikacji przed zawarciem umowy.
„Umiejętne postawienie przez stronę wyzyskującą kontrahenta np. pod presją czasu, ograniczając możliwość zawarcia umowy do chwili przedstawienia oferty, powoduje, że osoba wyzyskana nie ma możliwości uzyskania odpowiedniej wiedzy poprzez porównanie innych ofert” ‒ wskazuje MS.
Po drugie ‒ dostrzegli urzędnicy ‒ uprawnienia strony wyzyskanej są ograniczone do zmiany wysokości wzajemnych świadczeń, zaś unieważnienie umowy jest dopuszczalne dopiero, gdy zmiana świadczeń byłaby nadmiernie utrudniona. Zasadne zaś by było, zdaniem projektodawcy, by to strona wyzyskana oceniła, czy chce całkowitego zniesienia wadliwego stosunku prawnego, czy jednak dopuszcza pozostanie w nim pod warunkiem zmiany jego cech.
Po trzecie wreszcie, dziś po upływie dwóch lat od zawarcia umowy roszczenie wygasa. A ludzie o tym, że zostali wyzyskani, często orientują się po wielu miesiącach, a nawet latach.

Fikcyjne przedawnienie

Pierwsza z proponowanych zmian to dodanie braku rozeznania do katalogu przesłanek pozwalających na stwierdzenie, iż doszło do wyzysku.
‒ Cel i główne założenia projektowanych zmian oceniam w większości pozytywnie. Mam na myśli przede wszystkim takie sytuacje, w których słabsi uczestnicy obrotu ‒ np. seniorzy ‒ zawierają umowy w mylnym przeświadczeniu o uczciwości drugiej strony i wiedzy o tym, co tak naprawdę podpisują i z kim ‒ twierdzi Paweł Baran, radca prawny w kancelarii LSW Leśnodorski Ślusarek i Wspólnicy. Jakkolwiek bowiem dziś osoby te teoretycznie są chronione, to ochrona ta bywa iluzoryczna. Prawnik zauważa jednak, że trudno powiedzieć, jaki będzie zakres pojęciowy „braku rozeznania”.
‒ Posiłkowo można próbować szukać analogii do instytucji „dostatecznego rozeznania”, jaka występuje przy przebaczeniu w umowie darowizny lub prawie spadkowym. Możemy więc ostrożnie przyjąć, że brak rozeznania będzie interpretowany jako zupełny brak zdolności do zrozumienia skutków i sensu danej czynności prawnej ‒ wyjaśnia mec. Baran.
Druga korekta to wspomniana już możliwość wyboru przez powoda tego, czy chce doprowadzić do zmiany zawartej wcześniej umowy, czy też do jej unieważnienia.
Trzecia zmiana to wprowadzenie instytucji przedawnienia. Zastosowanie ma mieć standardowy termin sześcioletni. W praktyce oznacza to, że roszczenie nie będzie już wygasało, lecz po upływie ustawowego okresu przekształci się w zobowiązanie naturalne. A to bardzo istotne, ponieważ w razie podniesienia przez stronę pozwaną zarzutu przedawnienia, powództwo co do zasady podlega oddaleniu. Ale sąd może nie uwzględnić zarzutu przedawnienia i z uwagi na szeroko pojęte względy słuszności uwzględnić żądania pozwu.
‒ Co w rzeczywistości oznaczać będzie, iż nawet po kilkunastu latach będzie możliwe unieważnienie umowy. Oceniam to jednoznacznie negatywnie ‒ twierdzi Arkadiusz Pączka, ekspert Pracodawców RP. Jego zdaniem bowiem diagnoza, że instytucja zawarta w art. 388 k.c. obecnie nie działa, jest słuszna. I można szukać rozwiązań na jej ożywienie.
‒ Ale nie powinno to się odbywać kosztem wieloletniego braku pewności. Przypominam, że zawarta umowa, choćby opierała się na wyzysku, rodzi często następstwa, powoduje zawieranie kolejnych umów. Nie wyobrażam więc sobie, by można po wielu latach uznać ją za nieważną ‒ twierdzi Pączka.