ikona lupy />
Jak wynika z wypowiedzi rzecznika Ministerstwa Skarbu, pożegnał się on z fotelem w ramach „kompleksowej oceny menedżerów”. Hm, może coś przeoczyłem, ale nie miałem pojęcia, że taka operacja w resorcie jest przeprowadzana. Owszem, minister Mikołaj Budzanowski zapowiadał, że przyjrzy się wnikliwie kompetencjom zarządów i członków rad nadzorczych spółek z udziałem Skarbu Państwa, chwała mu zresztą za to. Ale jeśli przybrało to postać wręcz „kompleksowej oceny”, sprawa wygląda naprawdę poważnie. A skoro jest poważna i ma jako się rzekło kompleksowy charakter, może warto byłoby odsłonić opinii publicznej choć trochę szczegółów tej operacji, powiedzieć jasno, z czego prezesi będą rozliczani. Gdyż może powstać mylne wrażenie, że na przykład z tego, że są kolegami Grzegorza Schetyny.
Reklama
Niestety, nie wiadomo, w którym elemencie kompleksowej oceny kiepsko wypadł były szef PERN. Nie on jeden zresztą pożegnał się ostatnio ze stanowiskiem w spółkach Skarbu Państwa. Przypomnę, że z przyczyn osobistych zrezygnowali Michał Szubski, prezes PGNiG, oraz Tomasz Zadroga, szef energetycznego giganta PGE.
Być może jest to początek wymiany kadr przez nową ekipę w Ministerstwie Skarbu. Co więcej, może ci menedżerowie rzeczywiście popełnili grube błędy i na pożegnanie ze stanowiskiem po prostu sobie zasłużyli. Tego jednak nie wiemy, resort skarbu nie uznał za stosowne podzielić się ze światem zewnętrznym, w tym mniejszościowymi akcjonariuszami, swoją wiedzą na temat potknięć najwyższych menedżerów spółek z własnego portfolio.

Resort skarbu nie informuje obywateli, dlaczego odwołuje szefów swoich spółek

I to jest jedna z najbardziej irytujących rzeczy, jeżeli chodzi o mechanizmy rządzące spółkami pozostającymi pod wpływem Skarbu Państwa – kompletny brak przejrzystości. Zdaję sobie sprawę, że na taką nietransparentność narzeka się od 20 lat i że nic z tego nie wynika. Pozostajemy wciąż w absurdalnej sytuacji, kiedy odsądzane od czci i wiary międzynarodowe konglomeraty pozostają wręcz wzorcem do naśladowania w porównaniu z procesami kadrowymi w firmach będących w części własnością polskiego państwa.
A przecież nie tak miało być. Przypomnę tylko, że już niedługo miną dwa lata od ogłoszenia modelu wyłaniania rad nadzorczych w spółkach Skarbu Państwa. Modelu, to prawda, dyskusyjnego i czasami mocno krytykowanego, ale w wymiarze przejrzystości zasad stanowiącego gigantyczny krok naprzód. I co? Projekty ustaw wprowadzające ów model utknęły gdzieś na dnie szuflady poprzedniego marszałka Sejmu, a od obecnych oficjeli nie można usłyszeć więcej poza rytualnym „wprowadzimy”. Nawiasem mówiąc, model wypracowała Rada Gospodarcza przy premierze, której szefuje Jan Krzysztof Bielecki uchodzący za szarą eminencję tego rządu. Sam zainteresowany tak dużemu swojemu wpływowi mocno zaprzecza, co trzeba uznać za prawdę w sytuacji, gdy sztandarowy projekt rady od miesięcy nie jest w stanie wejść w życie.
Wracając jednak do konkretnych firm. Może jest tak, że odejście ich szefów pozwoliło na rodzaj nowego otwarcia, powrotu biznesowej rześkości i naprawienie błędów z przeszłości? Niestety, nie znamy jeszcze nazwisk tych, którzy sprowadzą spółki na dobrą drogę, gdyż trwają procedury konkursowe. A w międzyczasie sytuacja niektórych firm, na przykład PGNiG, zaczęła nabierać cech dramatycznych. Nadzorca rynku, Urząd Regulacji Energetyki, miesiącami nie orzekł niczego konkretnego w sprawie nowej taryfy na gaz. A ta jest firmie pilnie potrzebna, gdyż ceny paliwa z importu poszybowały w kosmos. Z braku taryfy mogą się natomiast cieszyć konsumenci, bo jej przygotowanie oznacza wyższe rachunki. Zwłoka URE, który ani nie zatwierdzał, ani nie odrzucał nowej taryfy, wyglądała absurdalnie. I oczywiście prowokowała pytania, o co chodzi tak naprawdę. A na to odpowiedzi nie było. Jedynym pewnikiem w całej sprawie jest to, że wyniki dobre finansowe PGNiG są naprawdę pod dużym znakiem zapytania.
Napięcie w PGNiG można tylko porównywać z grą nerwów w KGHM. Szefa tej spółki Herberta Wirtha spotkało kilka plag naraz. Po pierwsze, podatek od kopalin, który dla konglomeratu stanie się po prostu ciosem. Po drugie, wotum nieufności ze strony Skarbu Państwa na ostatnim walnym, które zablokowało planowany od dawna skup akcji własnych. I po trzecie – tu już mniej oficjalnie – informacje o tym, że rządowi nie podobają się plany ekspansji zagranicznej KGHM, że firma powinna bardziej interesować się łupkami i tak dalej.
Związkowi bonzowie w KGHM, z którymi Wirth jak najsłuszniej darł koty, już zacierają ręce. A obserwatorom z zewnątrz, takim jak niżej podpisany, pozostają tylko spekulacje, czy jeśli do dymisji prezesa dojdzie, to wydarzy się ona z przyczyn osobistych, czy w ramach kompleksowej oceny menedżerów. Oczywiście oficjalnie, bo nieoficjalnie nikt opinii publicznej znów nie poinformuje.