Nie jest dla nikogo tajemnicą, że Polska nie należy do handlowych potęg świata, a większość transportu morskiego odbywa się na statkach pływających pod banderami krajów niekiedy dla nas egzotycznych, jak Panama czy Bahamy. Na problem ten natknął się poseł Jarosław Wałęsa z KO i postanowił coś z tym fantem zrobić.

Jak przywrócić Polsce morze

- W tej sprawie dochodziło do różnych konfliktów interesów, ale przede wszystkim wiadomo, że polska bandera jest po prostu droga. Trzeba przełożyć możliwości i chęci na to, co realnie możemy wnieść i ta nasza bandera musi nieść za sobą realne korzyści, które będą zachęcały armatorów – mówi poseł Wałęsa.

Reklama

Wszystko oczywiście rozbija się o pieniądze i jak wyjaśniają specjaliści, nie uda się zachęcić armatorów, aby wybierali właśnie polską banderę, jeśli nie da im się odpowiednich zachęt finansowych. Te zaś zależą od zmian w systemie ubezpieczeń społecznych marynarzy. Jak wyjaśnia Tadeusz Hatalski, prezes zarządu Polskiego Ratownictwa Okrętowego, nasz system jest wyjątkowo mało atrakcyjny.

- U nas, według systemu ubezpieczeń społecznych, marynarze podlegają pod ogólny system, czyli koszty ubezpieczeń społecznych marynarza sięgają 40 procent. A wynagrodzenie marynarzy jest stosunkowo wysokie, bo to jest ciężka praca, to oddalenie od rodziny itp., i aby kogoś znaleźć do tej pracy, to trzeba mu dobrze zapłacić. Zaś jak jest wysoka pensja, a u nas podstawą wyliczeń jest wynagrodzenie brutto, to i składka jest wysoka. – tłumaczy prezes Hatalski.

W takiej sytuacji armatorom po prostu nie opłaca się pływać pod polską banderą i kierują się w stronę krajów, które kwestię ubezpieczeń społecznych marynarzy dawno już zliberalizowały.

- W takich państwach, jak Bahamy, czy Panama pracodawca nie ma obowiązku opłacania ubezpieczeń społecznych, czyli jego pozapłacowe koszty są zerowe. Jeśli chodzi o Maltę i Cypr, czyli państwa unijne, gdzie musi być ubezpieczenie, to jest liczone od wynagrodzenia minimalnego – mówi Tadeusz Hatalski.

Na morzu zarobić można grube miliardy

Zmiana wydaje się być prosta do wprowadzenia, jednak nie jest tajemnicą, że taka liberalizacja przepisów spowodowałaby spadek dochodów państwowego ubezpieczyciela, a powstałą w ten sposób dziurę musiałby pokrywać budżet państwa. Eksperci przewidzieli i to. Z wyliczeń, jakie przeprowadzono jeszcze w 2019 r., wynika, że strata państwa byłaby tylko pozorna, a szybko zyski przekroczyłyby początkową utratę dochodów. Zachęcenie armatorów do wybierania polskiej bandery szybko spowodowałoby, że do naszego kraju płynęłyby opłaty inspekcyjne, opłaty formalno-prawne czy podatek tonażowy.

- Utracone korzyści dla finansów państwa z powodu braku morskiej floty pod narodową banderą, szacuje się od 7 do 9 miliardów złotych. Norwegia to kraj, który ma flotę ok. 2 tys. statków i rocznie przychód z tytułu żeglugi morskiej sięgał 19 mld euro. Niemcy mają flotę 3 tys. statków i wkład żeglugi w PKB Niemiec jest rzędu 30 mld euro. A u nas ciągle przeważa takie rozumienie żeglugi, że bandera to tylko patriotyzm, a nikt nie myśli o tym z ekonomicznego punktu widzenia – mówi prezes Hatalski.

Podobnie twierdzi poseł Jarosław Wałęsa, który w tej sprawie skierował już do premiera Donalda Tuska stosowną interpelację. Pyta w niej, czy rząd rozważa podjęcie prac nad takimi, korzystnymi dla polskiej żeglugi, zmianami.

- Armatorzy to są biznesmeni, którzy są po to, aby zarabiać i jak zobaczą zyski z polskiej bandery, to sami będą gotowi to robić. Teraz na rządzie spoczywa ten ciężar, aby stworzyć system zachęt. Trzeba wprowadzić systemy, które spowodują, że też polski budżet będzie mógł na tym zarabiać. Taki system zachęt – mówi Jarosław Wałęsa.

Wojna zbliża się do polskich portów

Eksperci zwracają uwagę na jeszcze jeden aspekt całej sprawy, który wiąże się bezpośrednio z wojną na Ukrainie. Polska zaczęła sprowadzać drogą morską wiele strategicznych surowców, węgla, ropy naftowej i gazu nie wykluczając, a wiele z nich dociera do naszego kraju na pokładach statków zarejestrowanych w innych krajach. I tu może być kłopot.

- W każdej z tych umów jest tzw. klauzula wojenna, gdzie armator sobie zastrzega możliwość odstąpienia od wykonania kontraktu, jeżeli port docelowy leży na terenie zagrożonym wojną. A na Bałtyku ta wojna jest bardzo bliska i jeżeli stanie się strefą zagrożoną działaniami wojennymi, to zostaniemy bez niektórych dostaw – tłumaczy specjalista.

Pracując nad projektem ustawy w 2019 roku, przygotowana została Ocena Skutków Regulacji i wynikało z niej, że skutek netto dla budżetu wprowadzenia zmian był dodatni. Zakładając, że w pierwszym roku do eksploatacji weszłoby tylko 20 statków pod polską banderą, to wychodziło około 5 mln zł na plusie i to pomimo kosztów, czyli zwolnienia armatora z części składki przypadającej na pracodawcę. Potem zaś miałoby być tylko lepiej.