Sytuacja na ukraińskim froncie w ostatnich tygodniach nie napawa optymizmem, a obrońcy muszą ustępować z kolejnych wiosek. Coraz częściej też docierają sygnały o możliwości zawarcia rozejmu między walczącymi stronami, a jeśli do tego dojdzie, Rosja będzie miała wolną rękę, by realizować swe kolejne, imperialistyczne cele.

Rosja szykuje się do ataku na kraj NATO

Wystarczy, że nieco odsapnie po ukraińskim wysiłku i się dozbroi, aby sięgnąć po kolejne ziemie, na które Putin łakomie zerka od wielu lat. I co ciekawe, niebezpieczeństwo to zaczęli dostrzegać niektórzy niemieccy politycy, wśród których znalazł się Marcus Faber z FDP, członek Bundestagu i szef tamtejszej komisji obrony. Po odwiedzeniu Ukrainy oraz krajów bałtyckich polityk ten ostrzegł w wywiadzie dla „Volksstimme”, że mamy coraz mniej czasu, aby się przygotować na rosyjską napaść.

Reklama

- A co, jeśli Rosja zdecyduje się, w perspektywie średnioterminowej, na przykład najechać kilka estońskich wiosek? Obecnie uważam, że jest to najniebezpieczniejszy scenariusz – powiedział polityk, zastanawiając się jednocześnie, czy cała, wielka machina NATO będzie chciała ruszyć do boju, by stanąć w obronie kilku przygranicznych wsi na odległych krańcach Europy.

Znając doskonale realia niemieckich sił zbrojnych przyznał, że Bundeswehra szykuje się, że ewentualny rosyjski atak nastąpi dopiero w 2029 roku, ale mogą to być fałszywe wyliczenia. W jego ocenie, Rosja może wszystkich zaskoczyć i zaatakować na północy już w roku 2027.

Agresywne ruchy Rosji na granicy. Już testują NATO

Faber powiedział również coś, co niezbyt często pada z ust niemieckich polityków, a mianowicie stwierdził, po zapoznaniu się z opiniami Bałtów, Polaków oraz Ukraińców, że to Niemcy prowokują Rosję do wcześniejszego uderzenia. A robić mają to przez „ciągłe wysyłanie sygnałów słabości”.

Niemieccy komentatorzy, nawiązując do słów Fabera, obawiają się, że NATO może mieć problem, by jednoznacznie zareagować w przypadku zamieszania na przykład w Estonii, bowiem Putin może użyć metod, które przetestował w 2014 roku na Ukrainie. Pojawienie się „zielonych ludzików”, zajmujących przygraniczne wioski, od których Rosja stanowczo by się odcięła, mogłoby spowodować, że zachodni politycy nie byliby tak chętni, aby od razu stosować osławiony art. 5 Traktatu Północnoatlantyckiego. A właśnie tego, zdaniem Fabera, trzeba się obawiać.

- Ma to fundamentalne znaczenie dla utrzymania efektu odstraszającego – ocenia Faber.

Rosja już w tym roku jasno pokazała, że ma pewne zakusy względem Estonii. Rosyjska straż graniczna usunęła bowiem znaczną część boi granicznych na rzece Nerwie, uznając, że granica się zmieniła, bo zmieniły się rzeczne prądy.