Od początku wydawało nam się, że nowy rząd w ciągu swoich pierwszych stu dni zrealizuje listę obietnic, którą przedstawił przed wyborami. Ta lista wprawdzie pochodziła tylko od jednej partii, ale generalnie politycy sporo mówili o sprawach takich jak podwyżki dla nauczycieli, odblokowanie unijnych funduszy, podniesienie kwoty wolnej w PIT, in vitro, czy zmiany w podatku Belki, uznaliśmy więc, że to obietnice całego rządu, a nie tylko jednej partii.

A w określeniu stu dni chodziło o to, że te zapowiedzi zostaną w tym czasie zrealizowane. I niektóre faktycznie zostały, a inne nie.

Dzisiaj jednak wydaje mi się i jestem o tym coraz głębiej przekonany, że w koncepcji stu dni chodzi tak naprawdę o to, że jest to jedyny okres, w którym faktycznie rząd stara się zrealizować jak najwięcej swoich obietnic, a Ministerstwo Finansów na to pozwala, rozumiejąc, że tak się robi politykę. Jednak po stu dniach Ministerstwo Finansów wchodzi na scenę i mówi „okej, tyle wystarczy, na więcej nas nie stać”. Czyli nie chodzi o to, że rząd realizuje wszystkie obietnice w pierwsze sto dni, tylko chodzi o to, że rząd realizuje jak najwięcej obietnic tylko przez pierwsze sto dni. Przynajmniej tych, których wprowadzanie w życie wiąże się z kosztami.

Proszę zauważyć coraz większą aktywność resortu finansów, który coraz wyraźniej wyraża swoje obawy o to w jakiej sytuacji się znajdujemy, chociaż ona przecież nie zmieniła się wcale od października. Tak właściwie to nawet się poprawiła, bo odblokowane zostały unijne fundusze. Mimo to jednak zdaniem wielu ekonomistów deficyt w polskich finansach publicznych w tym roku przekroczy 5 proc. PKB, a to poziom uznawany za ryzykowny.

Reklama

Budżetu nie stać na dodatkowe dziesiątki miliardów

Wiceminister finansów Jarosław Neneman odpisując tydzień temu na interpelację poselską napisał, że podniesienie kwoty wolnej w PIT do 60 tys. zł kosztowałoby budżet 52 mld złotych. A do tego trzeba by też to uzgodnić z samorządami, bo one też finansują się z wpływów z PIT. Parę dni później powiedział też, że nie ma to miejsca w perspektywie 2025 roku i że sprawa jest „trochę na bok odłożona”, bo sytuacja budżetu jest ciężka, bo wydatki na obronność rosną, jak to ujął „w kosmos”.

Ten sam wiceminister przy okazji powiedział też, że niemożliwy jest powrót do zryczałtowanej składki zdrowotnej dla przedsiębiorców wraz z odliczeniem tej (śmiesznie niskiej w tej opcji) składki od podatku, bo to kosztowałoby aż 92 mld złotych w skali roku. Co ciekawe, Neneman chyba jako pierwszy człowiek przy władzy w Polsce zauważył, że na takiej zmianie w kwestii składki na NFZ skorzystaliby tylko najbogatsi, i że to niesprawiedliwe wobec wszystkich innych, którzy tę składkę płacą przecież w wyższej wysokości. Ministra zdrowia Izabela Leszczyna w czwartek w Tok FM nie chciała mówić o zbyt wielu szczegółach przygotowywanych zmian, ale powiedziała, że po pierwsze pracuje nad nimi razem z ministerstwem finansów, a po drugie pojawią się one dopiero w kolejnym roku, chociaż przecież zmiany korzystne dla podatników można by wprowadzić wcześniej, w trakcie tego roku. No ale przyszły rok powinien być już mniej wymagający fiskalnie od obecnego.

Zmiany w podatku Belki skromniejsze…

W tym samym tygodniu minister finansów Andrzej Domański powiedział w rozmowie z Pulsem Biznesu, że projektując szczegóły zmian w podatku Belki będzie musiał „uwzględnić ograniczenia budżetowe”, a więc zapewne skonstruować je tak, aby budżet państwa nie stracił na tych zmianach zbyt dużo. W efekcie zapowiadana wcześniej kwota wolna w tym podatku wygląda bardzo skromnie i dla wielu inwestorów jest rozczarowaniem.

Pomysł dopłacania przez rząd do odsetek od kredytów mieszkaniowych też w nowej wstępnej wersji tego rządu obudowano dodatkowymi warunkami, tak aby kosztował państwo znacznie mniej, a potem projekt ten zanurzył się w konsultacjach społecznych i w sumie dzisiaj nie wiadomo, kiedy się wynurzy. Z punktu widzenia budżetu państwa z dużym deficytem oczywiście im później, tym lepiej.

… a VAT na żywność wraca do 5 proc.

O tym, że ten coraz wyraźniejszy trend jest zupełnie na serio najlepiej świadczy też decyzja o powrocie podatku VAT na żywność do poziomu 5 proc., co doda po stronie dochodów w budżecie w tym roku około 10 mld złotych. Tu najlepiej chyba widać, że rząd w tej chwili przejmuje się bardziej kwestiami fiskalnymi niż bieżącą taktyką polityczną, jak zwykle zresztą mocno podlaną populizmem. VAT urośnie bowiem na tydzień przed wyborami samorządowymi. Kto wie, może z badań przeprowadzanych przez partie polityczne zaczęło wynikać, że większa stanowczość w walce z dziurą w budżecie też może zwiększać sondażowe poparcie.

Tak, czy inaczej, wygląda na to, że pierwsze sto dni rządu było okresem, w którym starał się on powstrzymywać przed aktywnym wdrażaniem polityki zaciskania pasa, jednocześnie starając się realizować przynajmniej część obietnic wyborczych. Mam wrażenie, że teraz wchodzimy już zupełnie jawnie w okres, w którym zaciskanie pasa stanie się tematem dominującym, a obietnice zejdą na plan dalszy.