Z Jackiem Dębcem rozmawia Emilia Świętochowska
Czy dzieci są dzisiaj bardziej kruche niż kiedyś?

Myślę, że tak.

Dlaczego?
Reklama

Bo warunki rozwoju i dorastania dzieci są teraz znacznie bardziej wymagające. W ich środowisku jest mniej stałości i przewidywalności niż w rzeczywistości, w której dojrzewało moje pokolenie. Trendy globalne rozprzestrzeniające się poprzez technologie i nowe środki komunikacji wywierają różne presje. Młodzi ludzie z jednej strony mają poprzez media społecznościowe wiele możliwości uczestniczenia w tym, co się dzieje w świecie, a z drugiej – nie mają jak przefiltrować i przeanalizować w spokojnych warunkach masy informacji, jakie do nich nieustannie docierają. Szkoła – kolejne źródło presji – prawie całkowicie skupia się na przekazywaniu wiedzy. A przecież czas, który dzieci w niej spędzają, to okres ich dojrzewania oraz rozwoju psychicznego i społecznego. System edukacji w dużej mierze pozostawia te procesy samymi sobie.

Samymi sobie?

Nie ma żadnego programu, który od żłobka lub przedszkola wspierałby każde dziecko, uwzględniając jego indywidualne potrzeby – np. pomagał przezwyciężyć nieśmiałość uczniom z wyższym poziomem lęku czy ułatwiał pracę w grupie tym, którzy mają ograniczone kompetencje społeczne. Dzieci mają szansę na takie wsparcie dopiero wtedy, kiedy znajdą się w poważnym kryzysie. Współczesny świat nie sprzyja człowiekowi. A dzieciom szczególnie.

To straszne, co pan mówi.

Ale my sami stworzyliśmy ten świat. Internet rządzi się mechanizmami, które mają przyciągnąć i przytrzymać naszą uwagę. Młoda osoba jest tu szczególnie narażona. Trudno jej oder wać się od kolejnych filmików na YouTubie i TikToku, bo algorytmy wzbudzają u niej niekończącą się ciekawość i ciągłą obawę, by nie przegapić czegoś ważnego. Mało tego – dziecku wydaje się, że klikając w kolejne linki, to ono dokonuje tych wyborów. Cały ten natłok treści może powodować wrażenie przytłoczenia albo – jeszcze gorzej – złudzenie zaangażowania. A ostatecznie tylko odrywa od rzeczywistości. W świecie, w którym ja się wychowywałem, młody człowiek szedł do kina, a po filmie czekały na niego inne rzeczy. Dzisiaj dziecko nie ma poczucia interwałów w życiu: że jest czas na rozrywkę, naukę, refleksję. Może być w kontakcie z wieloma osobami naraz i nie mieć czasu, aby pójść na spacer, rower albo zrobić inną rzecz, która wiązałaby się z wyzwaniem, fizycznym zmęczeniem czy niedogodnością. Technologie mogą być wykorzystywane również w zdrowy sposób, ale trudno od dzieci oczekiwać dobrych wyborów. Przecież nawet dorośli mają z tym problem.

Na czym ten problem polega?

Wszystkim nam trudno jest powiedzieć sobie „stop”. Wszyscy kierujemy się ciekawością. Algorytmy diagnozują nas bardzo szybko, podsuwając rzeczy, które mają nas zatrzymać jak najdłużej przed ekranem, a przy okazji coś nam sprzedać.

Czy rodzice nie mają dostatecznej świadomości zagrożeń związanych z siecią?

Często brakuje tej świadomości. Gdy pytam rodziców, czy monitorują swoje dziecko, to od wielu słyszę: „tak, jest w pokoju obok”. Ale co robi w internecie, z kim się kontaktuje? Tego już nie wiedzą. A przecież dzieci często grają w wirtualne gry i rozmawiają w chat boksach z nieznajomymi. Zdarza się, że obserwują agresywne zachowania graczy, które mogą im imponować, i chcą je naśladować. Sporo rodziców nie zdaje sobie z tego sprawy. „Przecież to tylko gra” – słyszę.

W Polsce ponad 0,5 mln uczniów w wieku 7–17 lat cierpi na zaburzenia psychiczne. W 2021 r. próbę samobójczą podjęło prawie 1,5 tys. dzieci i nastolatków, o 77 proc. więcej niż rok wcześniej. W tym samym roku w Stanach Zjednoczonych na swoje życie targnęło się aż 10 proc. uczniów. 12 proc. Amerykanów w wieku 12–17 lat cierpi na depresję – to o 60 proc. więcej niż w 2007 r. Czy dziecko trudniej się diagnozuje niż dorosłego?

Jestem zwolennikiem filozofii, że dzieciom i młodzieży najlepiej pisać diagnozy ołówkiem.

Co to znaczy?

Rozwój dziecka jest tak dynamicznym procesem, że trzeba być bardzo ostrożnym w stawianiu twardych diagnoz. Zwłaszcza że niektóre mają konsekwencje na całe życie. Jeśli u nastolatka stwierdzę chorobę dwubiegunową, będzie się to dla niego wiązało z zaleceniami, jak powinien żyć, jakie leki przyjmować itd. Oczywiście nie odmówiłbym nikomu pomocy, ale w przypadku zaburzeń nastroju czy problemów z zachowaniem trzeba po prostu uważać. Dziecko jest bardziej wrażliwe na warunki i zmiany środowiskowe niż dorosły, który ma już ukształtowaną psychikę i osobowość. Zaczynając od okresu przed urodzeniem, kiedy tworzy z matką jeden organizm, pozostaje zależne od opiekunów: to oni je żywią, chronią, pomagają regulować i kontrolować emocje. W okresie rozwoju dziecko zyskuje coraz większą autonomię, ale to nie znaczy, że staje się całkiem niezależne od dorosłych. W końcu zaczyna też wchodzić w grupy rówieśnicze, dostrzega i uznaje ich normy, mody, tendencje.

To jak najlepiej pomóc dziecku?

Trzeba patrzeć wielowymiarowo, ocenić jego indywidualne potrzeby: biologiczne, psychologiczne, społeczne. Jeśli niektóre są niezaspokojone, to wskazane będą różne interwencje. Czasami może to być wsparcie rodziców, czasami pomoc ekonomiczna dla rodziny, czasem ochrona dziecka przed dyskryminacją i nękaniem przez kolegów. Jeżeli zdolności czytania i rozumienia tekstu rozwijają się u niego z opóźnieniem w stosunku do rówieśników, to potrzebna będzie pomoc edukacyjna. Bez odpowiedniej diagnozy po jakimś czasie problem z nauką zapewne stanie się problemem emocjonalnym. Dziecko będzie miało poczucie, że nie pasuje do rówieśników. Może się potem bronić przed nauką jako czymś nieprzyjemnym albo uznać, że stawiane mu wymagania są zbyt wysokie. I problemy będą narastać. Słuchajmy więc naszych dzieci. Miejmy dla nich czas. One same najlepiej nam powiedzą, czego potrzebują, choć czasem nie wprost.