Korepetytorzy nigdy nie narzekali na brak pracy. Jednak ostatnie dwa lata pandemii z nauką na odległość i wykruszającą się kadrą – a w konsekwencji braki w wiedzy uczniów – sprawiły, że dziś chętnych na dodatkowe zajęcia jeszcze przybyło. Lawinowo. W efekcie stawki za prywatne lekcje wrosły, na spotkanie z polecanym nauczycielem czeka się tygodniami. Pojawiło się też niemało domorosłych korepetytorów. Ci pierwsi mówią o psuciu rynku, drudzy twierdzą, że odpowiadają na jego potrzeby. A rodzice, chcąc pomóc swoim dzieciom, są gotowi na różne ustępstwa. Pytanie tylko, za jaką cenę, jakim kosztem i czy zawsze dla dobra ucznia.
Joanna Walczak, dyrektorka zespołu szkół w Lublińcu, mówi, że korepetycjami rodzice opłacają dziś często spokój sumienia. – Gdy mam ze swoimi klasami lekcje matematyki, widzę, że niektórzy uczniowie odpływają. Słyszę potem od nich, że to, co przespali, nadrobią na korepetycjach – opowiada. Podkreśla, że jej szkoła organizuje zajęcia dodatkowe. Darmowe. – Ale dzieci nie mają ochoty na nie chodzić. Rodzice też kręcą nosem. Również na zajęcia wyrównawcze zaproponowane przez MEiN nie ma chętnych. Dochodzi do paradoksów, że uczeń wychodzi z nich 15 min wcześniej, bo musi zdążyć na… korepetycje.
Treść całego artykułu można przeczytać w piątkowym, weekendowym wydaniu Dziennika Gazety Prawnej albo w eDGP.