Czy badaczki i badacze znaleźli ostateczny dowód na to, że SARS-CoV-2 przeniósł się na człowieka ze zwierzęcia innego gatunku? Czy wymazy potwierdziły, że to handel żywymi jenotami azjatyckimi na rynku Huanan jest przyczyną epidemii? Na te pytania starali się odpowiedzieć Dyani Lewis, Max Kozlov i Mariana Lenharo dla witryny internetowej „Nature”.

Znaleźli wirusa, znaleźli jenota

Analiza potwierdziła, że próbki ze stycznia 2020 roku pozyskane w Wuhan zawierały materiał genetyczny dzikich zwierząt. Testy wykazały także obecność SARS-CoV-2. To mogłoby wskazywać, że pośrednim żywicielem wirusa, który zaatakował człowieka, było zwierzę innego gatunku. Chińscy naukowcy są jednak ostrożni. Ich zdaniem te zbieżności nie stanowią ostatecznego dowodu, że tak właśnie było. Na pytania redakcji „Nature” (innej niż redakcja punktowanego czasopisma), które zapewne dotyczyły tego, skąd ta wstrzemięźliwość, autorzy publikacji (zespołu kierowanego przez byłego dyrektora CDC China George’a Gao) nie odpowiedzieli.

Reklama

Chińscy naukowcy niespecjalnie mieli w ogóle ochotę pokazywać te dane światu. Preprint z lutego 2022 roku nie obejmował wyników analizy materiału genetycznego. Zespół wspomnianej Débarre wyciągnął jednak interesujące go informacje z internetowej bazy danych GISAID i zrobił własną analizę. Wykazała ona zarówno materiał genetyczny dzikich zwierząt (w tym: podejrzewanych o bycie pośrednikami w transferze wirusa jenotów azjatyckich), jak i SARS-CoV-2.

Poza Chinami w środowisku naukowym można wyczuć atmosferę ekscytacji opublikowanymi analizami. Débarre jest przekonana, że tylko dzięki wszczęciu właściwych procedur w momencie wybuchu pandemii, w ogóle mamy do nich dostęp. Jednak także tutaj nikt nie decyduje się, żeby ogłosić ich wiążącą interpretację. Wirusolog ewolucyjny Jesse Bloom z Centrum Badań nad Rakiem w Seattle twierdzi, że aby znaleźć odpowiedź, której wszyscy szukamy, potrzebujemy znać historię najwcześniejszych przypadków transferu wirusa. Sądzi, że jeśli kiedykolwiek uda nam się do takich danych dotrzeć, będą one pochodzić z listopada lub grudnia 2019 roku.

Czego naukowcy oficjalnie ci nie powiedzą

Jakby nie było, zwolennicy teorii o transferze wirusa od zwierzęcia innego gatunku do człowieka zyskali potężną poszlakę. Konkurencyjną hipotezą jest ta o wycieku z laboratorium Instytutu Wirusologii w Wuhan. Początkowo panował konsensus co do naturalnego pochodzenia wirusa – wskazywać na to miały zarówno pierwsze przypadki, odnotowane właśnie na rynku w Wuhan, jak i fakt, że sprzedawane tam istoty są nosicielami sarbekowirusów, do których SARS-CoV-2 należy. W 2021 roku wiatru w żagle nabrała jednak hipoteza „wycieku z laboratorium” i, jak dotąd, nie udało się jej wykluczyć.

Oficjalnie nie zapadł konsensus naukowy dotyczący naturalnego pochodzenia SARS-CoV-2, jednak anonimowo część środowiska, patrząc na obie wspomniane wcześniej analizy, kiwa głowami. Wszystko wskazuje na to, że wyciek należałoby uznać za mniej prawdopodobny niż transfer pomiędzy gatunkami.

Żeby lepiej to zrozumieć, należy prześledzić początkową historię wirusa w tym zakresie, w jakim ją znamy. Zanim zaczął mutować do obecnych wariantów, w mrocznym 2020 roku miał swoje dwie linie – A oraz B. Na rynku w Wuhan znaleziono na początku tylko tę drugą linię. Doprowadziło to do wniosku, że rynek mógł być jedynie kolejnym etapem na drodze wirusa – miejscem, w którym zaczął się on „turborozprzestrzeniać” (ang. to superspread). W chińskim preprincie wskazano jednak także na obecność linii B. Pragnący zachować anonimowość naukowiec, którego cytuje „Nature”, mówi, że ten fakt zmienił jego poglądy odnośnie pochodzenia koronawirusa. Przychyla się do hipotezy naturalnej.

Potrzebujemy innych danych

Są jednak naukowcy i naukowczynie, takie jak biolożka Alice Hughes z Uniwersytetu w Hong Kongu, które poddają w wątpliwość jakość samej analizy. Poza materiałem genetycznym jenota azjatyckiego, znalazło się tam DNA m.in. szympansa, golca piaskowego i pandy. Za zabicie tej ostatniej w Chinach grozi kara śmierci, zdaniem badaczki wątpliwe więc, aby ktoś mógł mieć pandę na rynku w Wuhan. „Dziwne” wyniki mogą być skutkiem niedopełnienia przez Chińczyków procedur badawczych – zanieczyszczeń w laboratorium albo błędnego przetwarzania danych.

Débarre sugeruje z kolei, że dalsze badania powinny objąć analizy śledcze, które pozwolą ustalić, czy materiał genetyczny nosi ślady aktywacji układu odpornościowego, co wskazywałoby na infekcję u danego osobnika. Sceptyczny wobec tej opinii jest mikrobiolog David Relman z Uniwersytetu Stanforda w Kalifornii. Jego zdaniem to, czego potrzebujemy, aby rozwiązać zagadkę, to inne dane.

Przygotowując artykuł, posiłkowałam się materiałem opublikowanym w witrynie internetowej „Nature”.