Kolejna partia 32 czołgów Abrams dotarła do Polski
W tym tygodniu do Polski dotarła partia 32 czołgów Abrams w wersji M1A2SEPv3. Do tej pory otrzymaliśmy 115 tych maszyn. Łącznie z czołgami w wersji M1A1FEP nasz stan posiadania to 233 Abramsy. Docelowo zaś ma to być 366 sztuk – sześć batalionów.
Czy Amerykanie mają "guzik" mogący wyłączyć amerykański sprzęt?
Doniesienia o dostawie wywołały w mediach społecznościowych falę komentarzy, że w świetle zmiennej i niestabilnej polityki administracji Donalda Trumpa wobec Rosji zakupy w przemyśle zbrojeniowym USA są niebezpieczne, bo Amerykanie, naciskając guzik, mogą nam wyłączyć sprzęt wojskowy.
Choć eksperci, z którymi rozmawiała PAP, byli zgodni, że istnienie takiego przycisku to mit, to jednak przyznali, że kupujemy sprzęt wojskowy zza oceanu, bo nie mamy innego wyjścia. Wskazali przy tym różne przyczyny.
– Nie ma czegoś takiego, jak zdalne wyłączanie sprzętu wojskowego – podkreślił Damian Ratka, ekspert Defence24 w zakresie broni pancernej.
Wtórował mu Konrad Muzyka, analityk ds. obronności z Rochan Consulting, przekonując, że zawsze dziwiło go przekonanie, że Amerykanie mogą jednym guzikiem „wyłączyć” nam sprzęt wojskowy. – To tak nie działa. Po pierwsze, żaden sprzęt nie ma magicznego „przycisku”. Po drugie, znacznie prostszym i skuteczniejszym narzędziem nacisku jest odcięcie danego państwa od części zamiennych. W takim scenariuszu możliwości użycia sprzętu dramatycznie maleją – wskazał ekspert.
W ocenie Damiana Ratki obawy, że pozostaniemy bez możliwości serwisowania, przynajmniej w kwestii Abramsów, są nieco na wyrost.
– W gruncie rzeczy mamy dywersyfikację sprzętu. I to na wielu poziomach. Czołgi kupujemy z dwóch kierunków – amerykańskiego i koreańskiego – przypomniał rozmówca PAP i dodał, że nasz przemysł jest włączany do łańcucha produkcji i dostaw części zamiennych do tego sprzętu.
Jak wskazał Ratka, osiem polskich firm już produkuje 52 typy części do czołgów Abrams. Mamy umowę na transfer technologii i polski przemysł będzie stopniowo zyskiwał kompetencje, zarówno jeżeli chodzi o serwisowanie tego sprzętu, żeby go utrzymywać w sprawności, jak również produkcję części zamiennych. W 2028 r. uzyskamy możliwość serwisowania silników Abramsów, a później – wprowadzania modyfikacji we własnym zakresie.
Najbezpieczniejsze są zakupy we własnym przemyśle
Ekspert przyznał jednak, że w ujęciu długofalowym najbezpieczniejsze są zakupy we własnym przemyśle. Lecz ten musiałby być w stanie wyprodukować dany typ sprzętu. – Jeśli chodzi o państwa NATO, to prawda jest taka, że – głównie w zakresie uzbrojenia wojsk lądowych, choć nie tylko – to jedynie Stany Zjednoczone są w stanie produkować i dostarczać sprzęt w odpowiedniej wymaganej przez Wojsko Polskie liczbie i terminach – podkreślił Ratka.
Zdaniem rozmówcy PAP zdolności produkcyjne USA w zasadzie nie pozostawiają nam wyboru. Jak wskazał ekspert, od Stanów Zjednoczonych kupiliśmy 6 batalionów czołgów – 366 sztuk, plus wozy wsparcia i niewielką rezerwę maszyn do celów szkoleniowych. Pierwszy kontrakt podpisano w 2021 r., a w 2026 r. nastąpi zakończenie dostaw. – W tym samym czasie Niemcy byliby w stanie wyprodukować i dostarczyć jeden batalion, czyli od 44 do 58 czołgów – zaznaczył Damian Ratka i dodał, że innych producentów tej klasy sprzętu, jak czołg podstawowy, obecnie w Europie nie ma. Francja, Włochy i Wielka Brytania, jak również tacy historyczni producenci, jak Szwecja czy Szwajcaria, całkowicie utracili zdolności projektowania i produkcji czołgów.
Czy uzależnienie od jednego dostawcy jest bezpieczne?
Konrad Muzyka, zapytany, czy uzależnienie od jednego dostawcy jest długofalowo bezpieczne, odparł, że to właśnie główny problem, bo w dużej mierze zależy od subiektywnego podejścia polskiej klasy politycznej do relacji ze Stanami Zjednoczonymi.
– Zarówno PiS, jak i Platforma uznały, że to USA będą głównym gwarantem polskiego bezpieczeństwa. W ich kalkulacji coraz większe przesuwanie się Ameryki w stronę Azji oraz rosnące tendencje izolacjonistyczne można „hamować” poprzez zakupy amerykańskiego sprzętu: śmigłowców Apache, samolotów F-35, czołgów Abrams, a teraz także transporterów Stryker – ocenił Muzyka i skonkludował: – Tyle że utrzymywanie amerykańskiej obecności poprzez zakupy odbywa się kosztem naszej autonomii – taktycznej, operacyjnej i strategicznej.
Analityk przekonywał, że – biorąc pod uwagę kierunek, w którym Stany Zjednoczone zmierzają pod przywództwem Donalda Trumpa, oraz nastroje we wpływowych ośrodkach wokół niego – jest to gra obarczona dużym ryzykiem. – Oby się udała, ale to – mówiąc wprost – wkładanie wszystkich jajek do jednego koszyka – stwierdził Muzyka.
Jak zapewnił, dziesięć lat temu powiedziałby, że nie ma problemu, bo na USA można liczyć. Dziś główne pytanie nie brzmi: „czy Rosja odbuduje potencjał i zaatakuje Polskę lub kraje bałtyckie?”. Jego zdaniem kluczowe jest to, czy NATO zachowa spójność, a Stany Zjednoczone pozostaną militarnie obecne w Europie. Jeśli te dwie kwestie się rozejdą, pojawi się poważny problem. Rosja może wtedy uznać, że ma sprzyjające warunki i zachowa się bardziej agresywnie, korzystając z europejskiej niespójności wobec jej zbrojeń.