Kiedy 40 lat temu powstała Solidarność, to na koncertach słuchano rocka, skandując na modłę refrenu Perfectu: „Chcemy bić ZOMO!”. Dziś młodzież słucha rapu i to właśnie hiphopowy język ma być kluczem do opowiedzenia o narodzinach Solidarności i Okrągłym Stole. Takie ambicje ma wystawiany musical „1989” w reżyserii Katarzyny Szyngiery.
Taka niezwykła opowieść to nie pierwszyzna. Przykładem rock opera „Krzyżacy” z 2010 r. Pretekstem były rocznice - 600 lat od wybuchu bitwy pod Grunwaldem, 110 lat od powstania powieści i równe pół wieku od premiery filmu Aleksandra Forda. - Ale nie szukaliśmy na siłę uzasadnienia w datach - protestuje Hadrian Filip Tabęcki, kompozytor „Krzyżaków”. - Połączenie etosu rycerskiego z muzyką rockową wydawało nam się interesującym zabiegiem. Jedyne, od czego chcieliśmy za wszelką cenę uciec, to od słodkiego i eleganckiego musicalu. I to się udało.
„Krzyżacy” to produkcja finansowana z kapitału własnego. Twórcy próbowali nią zainteresować teatry, ale te nie chciały wystawiać rock opery w obawie o kiepską sprzedaż biletów. Obawy były nieuzasadnione - w ciągu trzech-czterech lat spektakl pokazano ok. 20 razy i to w dużych halach, m.in. w katowickim Spodku i stołecznej Sali Kongresowej. Ludzie przyszli zobaczyć na żywo Pawła Kukiza, braci Cugowskich, Macieja Balcara czy Artura Gadowskiego.
Rock dał „Krzyżakom” drugą młodość. A czy popularny wśród młodzieży rap - w który przyobleczono dialogi z „1989” - zapewni Solidarności nieśmiertelne miejsce w popkulturze?
Reklama

Tommy i srebrne dzwony

Rock - dla zmylenia uczulonych na amerykański imperializm decydentów partyjnych zwany u nas big beatem - już od lat 60. szukał czegoś poza piosenkowym formatem.
Zwłaszcza że pod koniec dekady świat eksperymentował. Amerykańska grupa The Electric Prunes wydała w 1968 r. album „Mass in F Minor” - pierwszą mszę rockową, a rok później Brytyjczycy z The Who zaprezentowali rock operę „Tommy”. Jeśli dodać do tego niestandardowe projekty Jethro Tull („Thick As A Brick”, 1972) czy Pink Floyd („The Wall”, 1979), widać, że z pozoru prostą muzykę gitarową dało się zamienić w ambitną sztukę. Nasz rock też chciał zasmakować awangardy.
Pomogła mu Katarzyna Gärtner - pianistka jazzowa, znana ze współpracy z Mieczysławem Foggiem czy Anną German. To ona skomponowała mszę beatową „Pan przyjacielem moim” (1968) z udziałem Czerwono-Czarnych, przygotowała śpiewogry „Na szkle malowane” (1970) oraz „Pozłacany warkocz” (1980), a także oratorium „Zagrajcie nam dzisiaj wszystkie srebrne dzwony” (1975) - zapraszając czołowych polskich artystów: Czesława Niemena, Marylę Rodowicz, Halinę Frąckowiak i Stana Borysa. Ale też prowokując nietypowe duety estradowe, jak wspólny występ Dżemu z Ireną Jarocką w piosence „Blondyny” z „Pozłacanego warkocza”.
Lansowała przy okazji zupełnie nieznanych artystów. - Kiedy powstawała śpiewogra „Na szkle malowane”, akurat poszedłem do wojska - wspomina Andrzej Rybiński, śpiewający gitarzysta, znany z zespołu Andrzej i Eliza oraz solowych przebojów jak „Nie liczę godzin i lat”. - Wcześniej udzielałem się w zespołach bigbitowych. Z jedną z kapel graliśmy latem 1968 r. w klubach studenckich w Świnoujściu i Międzyzdrojach. Tam spotkaliśmy Skaldów, którzy nie mieli jeszcze piosenek na cały program koncertowy, więc Kasia Gärtner zapytała, czy byśmy nie zagrali jako support. Zagraliśmy, jej się spodobało i to właśnie mój zespół miał przygotowywać wspomnianą śpiewogrę. Dostałem przepustkę z wojska na czas nagrań. Ale mąż Kasi podpowiedział jej, że lepiej „sprzeda” śpiewogrę z plejadą znanych wykonawców: Niemenem, Rodowicz, Frąckowiak, Skaldami i Partitą. Jak już było wiadomo, że moja kapela się w tym zestawie nie zmieści, Kasia zaproponowała, żebym chociaż ja zaśpiewał. Nagrania trwały całą zimę 1970-1971, więc zdążyłem wyjść z wojska. Wykonywałem trzy piosenki, w tym „Nie zmogła go kula”, którą później rozpropagował zespół Dwa Plus Jeden.
Promowali się artyści, promowały się piosenki. Ale poza promocją ważna była też prowokacja (ma się rozumieć: artystyczna), bo „coś większego od piosenki” stanowiło wyzwanie i dla twórcy, i dla publiczności. - Wolę duże formy. Piosenki w nich pełnią rolę służebną. Lubię ogarnąć dramaturgię muzyczną. Bo takowa jest w dużym dziele konieczna - mówiła Gärtner w rozmowie z Janem Skaradzińskim. Artystka opowiadała też, że jej ojcem był blues, a matką ballada, ale to folk stał się nieodłącznym partnerem, który odwodził kompozytorkę od piosenkowych form i przekonywał do rozbudowanych widowisk. Inspiracją mszy beatowej „Pan przyjacielem moim” były opowieści Agnieszki Osieckiej o kościelnych śpiewach czarnych baptystów w Ameryce, jednak to proboszcz Lech Kantorski z Podkowy Leśnej namówił Gärtner do napisana dzieła w estetyce bigbitowej, aby młodzież przychodziła na niedzielne nabożeństwa. Śpiewogrę „Na szkle malowane” pianistka stworzyła już do spółki z poetą Ernestem Bryllem, który pokazał gotowe libretto - do całości powstała muzyka okraszona góralszczyzną, bo ojciec Gärtner pochodził z Zakopanego i lubił podśpiewywać tamtejszą gwarą.