Taka historia: pewna efemeryczna formacja rockowa z lat 80. zostawiła po sobie tylko jedną płytę. Albumu długo nie można było dostać, polowano na niego na internetowych aukcjach, przepłacano. W końcu ukazały się reedycje, ale wtajemniczeni twierdzą, że nagranych - i niewydanych za PRL - piosenek było więcej, tylko nie dostały pieczątki cenzury. Podobno oryginalne taśmy istnieją, a ich aktualny posiadacz jest w stanie je odstąpić, oczywiście nie za darmo.
Co może zrobić wydawca, któremu taki materiał zaproponowano? Wejście w taki projekt to wysokie koszty, bo mówimy o fizycznej produkcji płyt, poligrafii, zapłaceniu za licencję oraz tantiem autorom. Fani zespołu czekają na oryginalne nagrania, ale nie jest ich znowu tak wielu, aby liczyć na duży zysk ze sprzedaży. Archiwalia muzyczne wychodzą w kolekcjonerskich nakładach, po 500-1000 sztuk, więc może się okazać, że wydatek się nie zwróci…

Od fanzinu do wytwórni

Praca nad wydaniem archiwalnych nagrań wymaga pasji, poświęcenia i gotowości na ryzyko finansowe. Czasem z góry wiadomo, że się do biznesu dołoży.
Reklama
- Chciałbym móc utrzymywać się z wydawania płyt. Niestety firma nie przynosi spodziewanych zysków i muszę równolegle pracować na dwóch etatach - mówił mi kilka lat temu Sławomir Pakos, założyciel wytwórni fonograficznej W Moich Oczach, która od 1996 r. wydała kilkadziesiąt tytułów - głównie z muzyką punkową i reggae.
Pakos wychował się na muzyce alternatywnej. Zaczynał od wydawania fanzinu „W moich oczach” (stąd nazwa wydawnictwa), gdzie publikował teksty o under groundowych artystach. Później został menedżerem Armii, a kiedy nastał kapitalizm, wydawał półlegalnie kasety ulubionych zespołów i sprzedawał na koncertach, dzieląc się z kapelami zyskiem. Takiej muzyki nie było na rynku, stąd pomysł założenia niezależnej wytwórni.
Pierwsza płyta „Tabu duby” Jarka Kowalczyka z grupy Bakshish sprzedała się w nakładzie prawie 2 tys. egzemplarzy. Jak na niszowy produkt - dobry wynik. Ale rekord osiągnęła płyta Siekiery - legendy Jarocina lat 80. W ciągu czterech lat album „Na wszystkich frontach świata” rozszedł się w 9 tys. egzemplarzy.
Pakos z nakładami nie szarżował. Zaczynał zwykle od 1 tys., a deficytowych tytułów sprzedawał po 200-300 sztuk. Siekiera czy Izrael to kanon muzyki niezależnej, więc wznawiane albumy napędzały firmie przychody. Pod koniec 2021 r. ogromnym powodzeniem cieszyła się wydana po 35 latach od nagrania płyta „Front Pages News” formacji R.A.P. - w przedsprzedaży rozeszło się prawie 500 winyli (połowa nakładu) oraz niemal 250 kompaktów. A latem 2022 r. Pakos informował, że przygotowuje drugi nakład „Duchowej rewolucji” Izraela.
- Zawieram umowy, które wydają mi się korzystne dla wykonawców, bo nie wiąże nas stała współpraca. Jeśli po jakimś czasie muzycy dostaną lepszą ofertę z innej firmy, nie mam żalu, namawiam ich do skorzystania. Ja nie utrzymuję się z wydawania płyt, oni tak. Nie jestem w stanie zagwarantować dużych sum na produkcję i promocję płyt. Prowadzę małą firmę, która nie sprosta wymaganiom popularnych kapel - opowiadał mi Pakos o swoim modelu biznesowym.
Dziś, kiedy pytam, jak idzie płytowy interes, odpowiada krótko, że nie chce kontynuować działalności i niczego więcej wydawać. Przeprowadził się do Elbląga, wrócił do robienia koncertów, rozważa też organizację festiwalu muzycznego w nowym miejscu. Większe przychody przynoszą artystom koncerty niż sprzedaż muzyki na fizycznych nośnikach - klarował w rozmowie z Elbląską Gazetą Internetową w grudniu 2022 r. A skoro artystom, to i organizatorom imprez. Mali wydawcy są na szarym końcu listy płac.