Jest 7 czerwca 2013 r. Czytelnicy, którzy do porannej kawy otwierają „The Guardian” i „The Washington Post”, dowiadują się właśnie o jednej z najściślej strzeżonych tajemnic amerykańskiego wywiadu. Dzienniki piszą, że od sześciu lat National Security Agency (NSA) ma dostęp praktycznie do wszystkich informacji, jakie przekazujemy przez platformy internetowe. Może czytać e-maile, wiadomości z komunikatorów, dane umieszczone w chmurze, a także pobrać filmiki i zdjęcia z urządzeń elektronicznych. Skala inwigilacji jest niewyobrażalna – do tajnego programu PRISM przystąpiły największe korporacje technologiczne: Microsoft, Google, Facebook, Skype czy Apple. Dzięki temu rząd USA ma wgląd nie tylko do danych Amerykanów, lecz także użytkowników na całym świecie. Także obywateli Europy. – Mogą namierzyć każdego, w każdej chwili, wszędzie – mówi dziennikarzom sygnalista ukrywający się pod pseudonimem Verax. – Siedząc przy biurku, miałem możliwość podsłuchać sędziego federalnego czy prezydenta. NSA zbudowało infrastrukturę, za pomocą której może przechwycić niemal wszystko.

Według informacji opublikowanych przez gazety Verax przez 10 lat pracował dla agencji wywiadowczych oraz instytucji wykonujących dla nich zlecenia. Wkrótce ujawni się jako Edward Snowden. Najpierw ucieknie do Hongkongu, by potem znaleźć swoje miejsce w putinowskiej Rosji. W ojczyźnie grozi mu 30 lat więzienia za szpiegostwo.

Choć od wybuchu afery PRISM minęła dekada, a Snowdena już mało kto wspomina, jego rewelacje do dziś kładą się cieniem na cyfrowej gospodarce. Wielka kara dla portali Zuckerberga to ich konsekwencje.

Reklama

Treść całego artykułu można przeczytać w piątkowym wydaniu Dziennika Gazety Prawnej oraz w eDGP.