Jednym z pierwszych ruchów prezydenta USA Joe Bidena po przybyciu do Gabinetu Owalnego było wprowadzenie wobec przybywających do Stanów z zagranicy osób obowiązku przedstawiania negatywnego testu na Covid-19 wykonanego przed odlotem, a następnie poddania się kwarantannie po lądowaniu; Wielka Brytania również rozważa zaostrzenie restrykcji dla odwiedzających. Oba wspomniane podstawowe działania ochronne są już od dawna spóźnione. Są również potwierdzeniem, że od beztroskich podróży dzieli nas jeszcze wiele miesięcy.

Jest tak po części dlatego, że wirus nadal szybko się rozwija – wyewoluował w nowy, bardziej zaraźliwy i potencjalnie śmiercionośny wariant ˗ natomiast szczepienia jeszcze nie są wystarczająco szybkie.

Dzieje się tak również dlatego, że pomimo wszystkich nadziei związanych ze szczepionkami lub paszportami potwierdzającymi nabycie odporności, nawet szybkie testy na obecność Covid-19 nie są jeszcze wystarczająco dopracowane, aby polegać wyłącznie na nich. Dla wielu wydają się być jak cyfrowe wersje oldschoolowych broszur informujących o żółtej febrze przypiętych do podróżnych dokumentów ˗ znajomym, prostym rozwiązaniem. Nie do końca.

Reklama

Niektóre wersje takich dokumentów staną się częścią naszego życia w najbliższych latach z tego prostego powodu, że nie będzie powrotu do przeszłego status quo, a już na pewno nie w najbliższym czasie. Istnieją uzasadnione obawy związane z ich wprowadzeniem w kontekście ochrony prywatności i ryzyka pogłębiania się nierówności. Dobra technologia i rozsądna polityka powinny na szczęście być w stanie przezwyciężyć oba problemy. Jak zauważyła grupa naukowców w czasopiśmie Lancet w październiku zeszłego roku, dyskryminacja rzadko była wymieniana jako powód do całkowitej odmowy leczenia, a rozsądne środki stosowane w zakresie zdrowia publicznego nie powinny szkodzić większej liczbie ludzi, niż muszą. Rządy mają czas, aby skupić się w pierwszej kolejności, a nie na końcu, na przykład na pomocy często marginalizowanym grupom; ułatwiając im dostęp do szczepień oraz zapewniając, że wprowadzane inicjatywy ułatwią, a nie ograniczą, dostęp tym grupom do leczenia.

Jeśli chodzi o ochronę danych osobowych, to już nastąpiły obiecujące zmiany. CommonPass jest narzędziem (wspieranym przez World Economic Forum i Commons Project, czyli organizację non-profit, która opracowuje technologie do użytku publicznego), które pozwala każdemu sprawdzić, czy spełnia zdrowotne wymagania miejsca lub kraju, do którego się wybiera. Co najważniejsze, minimalizuje również zakres wykorzystywania danych osobowych oraz przechowuje je tylko w telefonie użytkownika lub u podmiotach dostarczających dane.

Liczne problemy

Nie oznacza to, że wkrótce wszyscy zaczniemy podróżować dzięki paszportom nowego typu.

Musimy przede wszystkim wziąć pod uwagę, że koronapaszporty mają potwierdzać, że dany podróżny otrzymał wymagane dawki szczepionki na Covid-19.

Pierwszy z problemów jest taki, jak zauważył mój kolega Lionel Laurent, że nie ma wystarczająco wielu zaszczepionych osób, które mogłyby skorzystać z takiego dokumentu i sprawić, że jego wprowadzenie miałoby znaczenie. Szczepienia są zbyt powolne.

Bardziej niepokojące jest jednak, że nie posiadamy wystarczających informacji, które umożliwiłyby rezygnację z kwarantann i zakazów podróżowania. Nie wiemy wystarczająco dużo na temat skuteczności wszystkich szczepionek, które będą dostępne na dużą skalę, nie wiemy także, na jak długo zapewnią ochronę. Nie mamy również wystarczających informacji na temat tego, czy szczepienie ogranicza transmisję wirusa, czy też ją eliminuje.

Jeszcze bardziej niepokojące dla tych z nas, którzy znajdują się poza Europą i Stanami Zjednoczonymi, jest to, że nie wszystkie szczepionki mają taki sam status, a geopolityka i brak wiarygodności danych zaciemniają publiczny osąd wobec szczepionek z Rosji, Chin czy Indii. Czy będą traktowane na przejściach granicznych tak samo jak zachodnie, powiedzmy w przypadku podróży na Igrzyska Olimpijskie? Czy powinny być? To kluczowe pytania biorąc pod uwagę, że duża część świata otrzyma szczepionki ze wspomnianych krajów.

A co z alternatywą, która koncentruje się na odporności, czyli testowaniu na występowanie przeciwciał SARS-CoV-2? Dzięki temu rozwiązaniu skupilibyśmy się na tym, czy ich posiadacz jest uodporniony w określonym momencie, nieistotne czy w wyniku przeszłej choroby czy szczepienia, nie biorąc pod uwagę specyfiki danej szczepionki. To atrakcyjna i neutralna opcja.

Krytyka tego rozwiązania opiera się zazwyczaj na kwestii częstotliwości testowania i związanego z nią problemu wydolności systemów testów, który jednak mógłby z czasem zostać rozwiązany. Istnieje również mniej przekonujący argument, że rozwiązanie to może wywołać perwersyjne impulsy, zachęcając ludzi do celowego zakażenia się w celu uzyskania niezbędnych przeciwciał. Jest na to niewiele dowodów: podobnie jak w przypadku debat na temat oszustw związanych z ubezpieczeniami społecznymi, problem „pasażera na gapę” jest wyolbrzymiony.

Znacznie większym problemem jest niestety to, że nie wiemy po prostu wystarczająco dużo o markerach, które potwierdzają posiadanie odporności na Covid-19 i jej wpływu na transmisję wirusa. Potrzebujemy również testów, które można wykonać poza laboratorium, na zidentyfikowanie nie tylko przeciwciał, ale także rzeczywistej odporności. Te dwa podstawowe narzędzia pozostają na razie poza naszym zasięgiem.

Paszporty w jakiejś formie mogą w końcu pomóc otworzyć gospodarki i możliwości podróżowania, a także ograniczyć zmorę lockdownów i kwarantann. Szczepionki mogą być dla nich praktyczną, zestandaryzowaną i globalną alternatywą, nawet w przypadku osób z idealną odpornością. Potrzebujemy jednak znacznie więcej informacji, aby uniknąć tworzenia fałszywego poczucia bezpieczeństwa i niezamierzonych konsekwencji.

Dopóki tego nie zrobimy, spodziewajcie się, że w XXI wieku będziemy nadal kontrolować transmisję wirusa tylko w nieco inny sposób, niż robili to Wenecjanie w XIV wieku. Możemy nawet stwierdzić, że długość okresu kwarantanny dla nowoprzybyłych wydłuża się, tak jak ma to miejsce w Hongkongu i jest rozważane w Nowej Zelandii i ma na celu zapobieganie transmisji wirusa w przypadku zakażeń z długotrwałą inkubacją. Przynajmniej wiemy, że izolacja działa.