W połowie stycznia 2020 r. dowiedzieliśmy się, z czym mamy do czynienia – chińscy naukowcy wyodrębnili wirus, który od kilku tygodni wywoływał strach już nie tylko w Wuhanie, lecz rozlał się na całe Chiny. Było tylko kwestią czasu, kiedy dotrze i do nas, choć długo staraliśmy się o tym nie myśleć.
Była środa 4 marca, kiedy ówczesny minister zdrowia Łukasz Szumowski poinformował o pacjencie zero. Ma 66 lat, wrócił z Niemiec, przebywa w szpitalu w Zielonej Górze i ogólnie czuje się dobrze. 4 marca 2020 r. nie mówiliśmy jeszcze o koronawirusie, tylko o „wirusie z Wuhanu”. Cała Polska śledziła doniesienia o stanie zdrowia pana Mieczysława. Wiedzieliśmy o nim nie tylko, gdzie się zaraził, ale też skąd pochodzi i jakie są jego relacje rodzinne. Zupełnie jakby nie istniało RODO. Stał się gwiazdą, a personel szpitala wyraźnie odetchnął, gdy w końcu opuścił placówkę.
A my zaczęliśmy mierzyć się z nowymi emocjami i sytuacjami. W efekcie od dwóch lat uczymy się nie tyle pandemii, ile siebie w pandemii. Bywało irracjonalnie i śmiesznie, jak wtedy, gdy na pierwszej tego rodzaju konferencji szefowa słubickiego sanepidu informowała o sytuacji epidemiologicznej, radząc: „Nie całujcie się z nikim, kto wykazuje objawy infekcyjne i nie jest mężem. A może i z mężem nie, żeby chłopa nie zarazić”, a na koniec nuciła „Jak się masz, kochanie…”. – Miało być śmiesznie i na luzie, żeby ludzi w stresie podbudować psychicznie. Inaczej bym rozmawiała z lekarzami – mówiła Jadwiga Caban-Korbas kilka miesięcy później.
Ale było też groźnie. Pierwsza polska ofiara koronawirusa zmarła 12 marca 2020 r. Kobieta z Poznania. Z czasem chorych i zmarłych przybywało. Coraz mocniej dzieliliśmy się na tych, którym strach zagląda w oczy, oraz tych, którzy lekceważą cudzy strach. I tych, którzy próbują się w nowych realiach odnaleźć. Wszelkie decyzje rządzących postrzegaliśmy z tych odmiennych perspektyw.
Reklama

Treść całego artykułu można przeczytać w piątkowym, weekendowym wydaniu Dziennika Gazety Prawnej oraz w eDGP.