Cały artykuł przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP
Nowy polski elektryk powinien nazywać się Golf [MOTOFELIETON]
28 lipca 2020 r. Dobrze zapamiętajcie tę datę. Dokładnie o godzinie 14.01 Renault porzuci wszelkie plany dalszej elektryfikacji swoich pojazdów, Volkswagen podejmie decyzję o zaprzestaniu produkcji modelu ID.3, a Elon Musk wywiesi na drzwiach Tesla Gigafactory tabliczkę „Closed”, a następnie wystrzeli się w kosmos jedną ze swoich rakiet. I już nigdy nie wróci na Ziemię. Bo 28 lipca punktualnie o 14.00 publicznie zaprezentowany zostanie polski samochód elektryczny. No dobra, tak naprawdę będzie to prototyp polskiego samochodu elektrycznego. Taka makieta w zasadzie. Duży, kosztowny resorak w sumie.
Nie zrozumcie mnie źle. Nie chodzi o to, że nie wierzę w polską myśl inżynieryjną i techniczną. Chodzi o to, że znam rynek motoryzacyjny od podszewki. Tesli się udało, bo miała Elona Muska. A Musk nie budował „amerykańskiego auta elektrycznego”, tylko realizował swoją wizję pierwszego w 100 proc. elektrycznego samochodu produkowanego masowo. Najpierw szukał specjalistów, potem budował fabrykę i równolegle projektował roadstera, a dopiero na końcu chwalił się efektami. ElectroMobility robi dokładnie odwrotnie. Nie ma w tym ładu i składu, są tylko przypadki. A w motoryzacji nie ma miejsca na przypadki. Wszystko jest dokładnie, precyzyjnie zaplanowane.
Wiecie, kiedy Volkswagen zaczął projektowanie golfa 8. generacji? Rok przed premierą… golfa 7. generacji. To nie żart. Podczas gdy jeden zespół szlifował golfa 7, inny prowadził już prace nad jego następcą. I teraz mogę wam opowiedzieć o efektach tej pracy, bo właśnie wysiadłem z nowego golfa 1.5 eTSI.
Reklama
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Komentarze(10)
Pokaż: