Główny analityk HRE Bartosz Turek zauważa, że mieszkania są dziś w Polsce droższe niż u szczytu ostatniej hossy, np. w Warszawie, wg danych NBP, za metr mieszkania trzeba już płacić ponad 10 tys. złotych, a w trzecim kwartale 2007 r. było to trochę ponad 9 tys. zł. Zastrzega jednak, że przez ten czas wszystko zdrożało, np. w trzecim kwartale 2007 r. litr benzyny 95 kosztował około 4,2-4,4 złote. Według danych GUS, bochenek chleba kosztował wtedy około 1,6-1,7 złotych, a litr mleka około 2 złote.

"W międzyczasie wzrosły też koszty zakupu ziemi pod budowę bloku mieszkalnego czy same ceny materiałów i robocizny. Wzrost był potężny, bo licząc od 2008 roku NBP szacuje podwyżki tych kosztów w największych miastach nawet na 30-50 proc. To sugerowałoby nawet mocniejszy wzrost kosztów budowy mieszkań niż obserwowany w tym czasie wzrost ich cen" - wskazuje analityk.

Jak podkreśla, po skorygowaniu cen o inflację, okazałoby się, że wciąż realnie za metr płacimy np. w Warszawie o kilkanaście procent mniej niż u szczytu ostatniej hossy. Ponadto zwraca uwagę, że rosły też nasze pensje (wg GUS o ponad połowę przez ostatnią dekadę) i wyraźnie zmalało oprocentowanie kredytów. "W tym ujęciu efekt byłby taki, że możliwości nabywcze Polaków jeszcze nigdy nie były tak wysokie jak dziś. Gdyby bowiem para zarabiająca łącznie dwie średnie krajowe przeznaczała 30 proc. swojego wynagrodzenia netto na ratę kredytu mieszkaniowego, to mogłaby kupić w dużym mieście mieszkanie o powierzchni 74,5 m kw. Dla porównania w 2008 roku było to mniej niż 29 metrów" - zaznacza Turek.

Reklama

Porównuje też (na podstawie danych Eurostatu) wzrost cen nieruchomości i wynagrodzeń w krajach Europy od czasu, kiedy rozpoczął się okres wzrostów cen trwający do dziś. W większości przypadków, w tym w Polsce, „bazą” były lata 2013 – 2014.

Według tych obliczeń, w Polsce ceny mieszkań rosły w trakcie obecnej hossy tylko trochę szybciej niż wzrost dochodów ludności. "Takiej sytuacji może nam zazdrościć większość krajów Europejskich. Okazuje się bowiem, że standardem był wzrost cen nieruchomości 2-3 krotnie wyższy niż to, o ile wzrosły dochody ludności. Było tak w Estonii, na Węgrzech, Słowenii, we Francji, w krajach Skandynawskich, Holandii, na Islandii, Czechach, Hiszpanii czy Niemczech. Nie brakuje przy tym jeszcze jaskrawszych przykładów – krajów, w których ceny nieruchomości poszły w górę nawet 4 czy 5 razy szybciej niż dochody obywateli. Z takim problemem boryka się Słowacja i Luksemburg" - podkreśla analityk.