Projekt ustawy ma być przyjęty przez rząd RFN 19 grudnia.

"Poprzeczka dla imigrantów zarobkowych zostanie (w nowej ustawie - PAP) wyraźnie obniżona. To zły kierunek. Niemcy potrzebują imigracji, aby mimo zmian demograficznych, być w stanie wypracowywać dobrobyt. I nic nie stoi na przeszkodzie, by jeszcze mocniej niż dotychczas zabiegać o utalentowane osoby z zagranicy" - pisze Siems. "Ale w obliczu rosnących wymagań cyfrowego świata należy położyć największy nacisk na imigrantów wykwalifikowanych" - czytamy w komentarzu.

Tymczasem opracowany i przedstawiony 20 listopada przez niemieckie MSW projekt, będzie miał - według publicystki - skutek całkowicie odwrotny. Odchodzi on bowiem od bezwarunkowo przestrzeganej dotąd zasady, że imigranci zarobkowi spoza UE muszą mieć ukończone studia lub posiadać wykształcenie zawodowe i dowieść prawdopodobieństwa zatrudnienia na konkretnym stanowisku. W przyszłości również osoby bez żadnych kwalifikacji będą mogły przyjeżdżać do Niemiec w poszukiwaniu możliwości przyuczenia się do zawodu - alarmuje Siems.

"W krótkim okresie tutejszy rynek pracy jest w stanie zaabsorbować również pracowników pomocniczych. Ale Niemcy nie powinny powtórzyć błędu z lat 60. i 70. ubiegłego wieku z rekrutacją gastarbeiterów. W czasach kryzysu gospodarczego zostają bowiem tutaj ludzie, którzy korzystają z systemu opieki socjalnej" - przypomina komentatorka "Die Welt". "I bez tego w ostatnich latach przybyło do kraju kilkaset tysięcy osób o niskich kwalifikacjach. Trudna integracja na rynku pracy zostanie w ich przypadku jeszcze bardziej skomplikowana przez dodatkową konkurencję" - prognozuje.

Reklama

Kilku posłów frakcji CDU/CSU w Bundestagu wystosowało list do MSW Niemiec z żądaniem dokonania "wyraźnych poprawek" w projekcie ustawy. Ich zdaniem - wbrew swojej nazwie Ustawa o Imigracji Pracowników Wykwalifikowanych zwiększa możliwości imigracji osób niewykwalifikowanych.

"Jak CDU chce to sprzedać swoim wyborcom pozostaje zagadką" - podsumowuje Dorothea Siems na łamach "Die Welt".

>>> Czytaj też: Ekspert: Protesty we Francji to efekt problemów tamtejszej gospodarki i euro