Na początek kilka gorących pytań:
- Dlaczego tak trudno w Polsce zamówić usługę dobrego glazurnika, elektryka, hydraulika itd.?
- Dlaczego młodzi Polacy popierają raczej Konfederację, a młode Polki raczej lewicę?
- Dlaczego w Polsce rodzi się tak mało dzieci? (w 2024 r. zapewne 250 tys. wobec miliona 90 lat temu i 700 tys. pół wieku temu)
Na pozór te zagadnienia nie są ze sobą powiązane, ale kiedy zaczniemy szukać wyjaśnień, to za każdym razem – prędzej czy później – zafrapują nas dane dotyczące edukacji. Sami oceńcie.
Praca w Polsce: kogo kształcimy i w jakich szkołach
W 2024 roku do szkół ponadpodstawowych w całej Polsce uczęszcza ponad 1,8 mln osób, z czego ponad 51 proc. stanowią chłopcy. Ilu młodych wybrało poszczególne typy szkół?
- Branżowe I stopnia - 217,5 tys. osób, w tym dziewczyny to 33 proc.
- Branżowe II stopnia – 13 tys., w tym dziewczyny to 29,5 proc.
- Licea ogólnokształcące – 806 tys., w tym dziewczyny to 58,2 proc.
- Technika – 755 tys., w tym dziewczyny to 38 proc.
- Ogólnokształcące szkoły artystyczne – 14,7 tys., w tym dziewczyny to 86 proc.
- Dodatkowo w szkołach policealnych kształci się 243 tys. osób, w tym ponad 71 proc. to dziewczęta.
Jeśli przyjrzymy się współczynnikowi skolaryzacji netto, czyli temu, jaki odsetek osób w danej grupie wiekowej wybiera określony typ szkoły, to u chłopców i młodych mężczyzn w Polsce ranking wygląda dziś tak:
- Technika – 41 proc.
- LO – 32,9 proc.
- Branżowe I st. – 19 proc.
U dziewcząt i młodych kobiet ta kolejność jest inna:
- LO – 55,1 proc.
- Technika – 27,7 proc.
- Branżowe I st. – 9,8 proc.
Czyli: 60 procent chłopaków i młodych mężczyzn w naszym kraju wybiera szkoły dające im tzw. „dobry fach w ręku”, a zarazem nie zamykające dalszych ścieżek edukacji (dotyczy to także szkół branżowych), natomiast w przypadku dziewcząt i młodych kobiet podobnego wyboru dokonuje tylko nieco ponad jedna trzecia.
Ten rozjazd trwa od 30 lat. Młodym z przeciwnych płci coraz trudniej spotkać się w klasach i na szkolnych korytarzach. To jedno (zważcie, że zahacza o dzietność…). Drugie, ważniejsze: przez ostatnie dekady, przede wszystkim za sprawą aspiracji edukacyjnych dziewcząt, dynamicznie rósł w Polsce odsetek młodzieży wybierającej ogólniaki i potem studia. Ten trend właśnie się zatrzymał, a gdzieniegdzie widać nawet objawy odwrócenia.
Praca w Polsce: kto studiuje i na jakich kierunkach. Rośnie luka między dziewczętami a chłopcami
Różnica między płciami pogłębia się w kolejnych latach: na studia wyższe decyduje się około jednej trzeciej mężczyzn i ponad połowa kobiet. W efekcie wśród blisko 1,25 mln studiujących obecnie na wszystkich polskich uczelniach, kobiety stanowią 58,5 proc., a w niektórych województwach nawet dwie trzecie studiujących.
Diametralnie odmienne są też główne kierunki kształcenia obu płci. Dwa najpopularniejsze dziś to: psychologia (w 2024 r. chciało ją studiować prawie 40 tys. młodych) i informatyka (36 tys.). Pierwszy jest silnie zdominowany przez kobiety, drugi – przez mężczyzn. Trzy kolejne miejsca zajmują: kierunek lekarski, zarządzanie i prawo. Wśród tegorocznych absolwentów różnych kierunków udział kobiet wygląda następująco:
- Kształcenie - 83,59%
- Zdrowie i opieka społeczna - 81,99%
- Nauki humanistyczne i sztuka - 71,96%
- Nauki społeczne, dziennikarstwo i informacja - 68,16%
- Nauki przyrodnicze, matematyka i statystyka - 67,81%
- Biznes, administracja i prawo - 64,82%
- Usługi- 61,68%
- Rolnictwo - 60,86%
- Indywidualne studia międzyobszarowe - 44,55%
- Technika, przemysł, budownictwo - 38,98%
- Technologie teleinformacyjne - 15,69%
Opisane wyżej wybory składają się na coś, co socjolodzy i demografowie nazywają luką edukacyjną. Chłopcy znacznie szybciej niż dziewczęta kończą edukację i podejmują pracę, tylko jedna trzecia z nich idzie na studia – i są to przeważnie kierunki inne niż w przypadku ich koleżanek. To zjawisko powszechne w krajach rozwiniętych. Prof. Francesca Borgonovi z Centrum Umiejętności OECD zwraca uwagę, że coraz więcej chłopców znajduje się w grupie uczniów uzyskujących najniższe wyniki w tekstach i egzaminach, nawet tych podstawowych, jak umiejętność czytania. Podkreśla, że kraje skandynawskie jako pierwsze dostrzegły to niepokojące zjawisko i zaczęły mu skutecznie przeciwdziałać. Kluczem jest zwalczanie szkodliwych i krzywdzących stereotypów. W większości państw występuje silna presja społeczna na chłopców, skłaniająca ich do szybkiego uniezależnienia się i zarabiania pieniędzy.
Michał Gulczyński z Uniwersytetu Bocconiego w Mediolanie, współzałożyciel i członek władz Stowarzyszenia na rzecz Chłopców i Mężczyzn, wyjaśnia, że chłopcy znacznie częściej od dziewcząt nie mają aspiracji edukacyjnych, bo brakuje im zachęt, a przede wszystkim norm i odpowiednich wzorców w otoczeniu: coraz rzadziej spotykają mężczyzn - nauczycieli, mężczyzn – czytelników czy wreszcie mężczyzn – studiujących. Wśród wszystkich osób z tytułem od magistra w górę mężczyźni stanowią dziś już zaledwie jedną trzecią i ten odsetek spada, gdyż na jednego Polaka kończącego studia magisterskie przypadają ponad dwie Polki.
Największe różnice w poziomie edukacji i dalszych szans edukacyjnych występują z dala od wielkich miast. W Warszawie dziewczynki w podstawówkach i szkołach ponadpodstawowych notują lepsze wyniki z przedmiotów humanistycznych, a chłopcy ze ścisłych, więc ich szanse na dobre (choć różne) studia są w miarę wyrównane, ale już w Siedlcach statystyczna dziewczynka uzyskuje o… 44 proc. punktów więcej niż statystyczny chłopiec.
Powiększająca się luka edukacyjna jest jednym z powodów malejącej liczby urodzeń – dobrze wykształcone kobiety nie wiązały się dotąd co do zasady z mężczyznami gorzej wykształconymi, bo przypisywały im niższy status społeczny. Młodzi mężczyźni odreagowują to rosnąca niechęcią wobec emancypacji kobiet, co pcha ich w stronę konserwatyzmu. To w dużej mierze za sprawą wyborów edukacyjnych i kolejnych etapów kariery – najpierw w szkole (na uczelni), a potem w pracy, młodzi Polacy popierają raczej Konfederację, a młode Polki raczej lewicę.
Praca w Polsce: czy to koniec ery pogardy dla „robola”?
Jednym z największych paradoksów panującego w Polsce Ludowej realnego socjalizmu było to, że oficjalna propaganda na każdym kroku akcentowała wiodącą rolę klasy robotniczej (oraz – z musu – także chłopskiej), uwypuklając jej życiową mądrość i dziejową misję, a równocześnie sprowadzona do drugorzędnej, bo jedynie pomocniczej roli inteligencja (zwana „inteligencją pracującą”, w przeciwieństwie do dawnej „klasy próżniaczej”), będąca mniemaną spadkobierczynią szlachty, na mnóstwo sposobów podważała propagandowe hasła i schematy, atakując i wyśmiewając intelektualne, kulturowe i cywilizacyjne niedostatki rzekomej „klasy wiodącej”. Tak powstał stereotyp „robola” – prymitywa wykonującego ciężką, ale rzekomo banalną pracę, typu hydraulik czy murarz, a wynagradzanego w realiach komunizmu lepiej od filologa czy filozofa. Na tym stereotypie wyrosła nad Wisłą niechęć, a w pewnych kręgach nawet pogarda do pracy fizycznej w ogóle.
Używam mocnych słów, bo u schyłku PRL-u nawet w rodzinach robotniczo – chłopskich używano sformułowania „skończysz w zawodówce” jako groźby i przekleństwa. W lata 90. Przeciętna polska rodzina wkroczyła z przekonaniem, że licea są dla najlepszych, technika dla tych słabszych, a zawodówki dla odrzutów z obu tych szkół. Niesprawiedliwym, idiotycznym oraz – jak się szybko okazało – problematycznym dla gospodarki, ale silnie ugruntowanym i jeszcze wzmocnionym w toku transformacji systemowej oraz za sprawą reform edukacji, a zwłaszcza tzw. reformy Handkego, po której szkolnictwo zawodowe w Polsce przeżyło dramatyczną zapaść i nagle (prawie) wszyscy młodzi chcieli pójść do liceów, a potem – na studia.
Warto przypomnieć kilka liczb:
- 1980 roku, kiedy powstała „Solidarność”, tylko 40 proc. młodych ludzi kontynuowało edukację po szkole podstawowej.
- W roku szkolnym 1980/81 w ogólniakach uczyło się 415 tys. młodych, a w szkołach zawodowych prawie milion. W 1989 r. ta relacja wynosiła 493 tys. do 795 tys.
- Wolną Polskę zaczęliśmy budować w 1989 r. mając w całym kraju 450 tys. studentek i studentów, w tym niecałe 300 tys. na studiach dziennych.
Dzisiaj we wszystkich szkołach branżowych (odpowiednikach dawnych zawodówek) mamy cztery razy mniej młodych niż w PRL-u, za to w ogólniakach – dwa razy więcej, a w technikach – 1,5 razy więcej. Choć na rynku edukacyjnym panują niże (ale jeszcze nie te najmniej liczne), studiuje w Polsce prawie trzy razy więcej ludzi niż w 1980 i grubo ponad dwa razy więcej niż na początku transformacji systemowej. Liczebnie dominują kierunki humanistyczne, ale z każdym rokiem rośnie znaczenie technicznych, a w ostatnim naborze rekordowo dużo młodych w tym stuleciu (zwłaszcza chłopaków) wybrało szkoły branżowe oraz technika.
Kiedy kilka lat temu krakowska izba rzemiosła postanowiła założyć szkołę branżową, miała na starcie… 8 uczniów. Teraz ma ich 100 razy tylu. A mogłaby ich przyjąć i pięć razy więcej. Tak jest w całej Polsce. Okazuje się, że warto się uczyć dobrego fachu pod okiem wytrawnych mistrzów – i to nie tylko dla pieniędzy, ale i dla prestiżu. Tak – prestiżu.
Mnie, wychowanego w rodzinie inteligenckiej, ale o bardzo mocnych korzeniach robotniczych i chłopskich, zawsze dziwił i oburzał brak szacunku wielu (większości?) rodaków wobec ludzi wykonujących – niezbędne nam wszystkim – prace fizyczne; opisałem wyżej pokrótce przyczyny tego zjawiska – nachalna propaganda PRL zohydziła inteligencji robotnika w ogóle. Odwet pojawił się szybko, także w kulturze popularnej, masowej (weźmy filmy Barei), właśnie w postaci stereotypu „robola”. Takie zjawisko nie wystąpiło nigdy na taką skalę w RFN, Austrii, Francji, Wielkiej Brytanii, Szwecji, Włoszech czy Szwajcarii. W poukładanym kapitalizmie normą jest i zawsze był szacunek dla kompetentnego fachowca – niezależnie od tego, czym on się zajmuje. Filozofią czy kładzeniem glazury.
Praca w Polsce: barometr zawodów deficytowych
Pisałem już tutaj, że wedle opublikowanego niedawno „Barometru zawodów 2025”, czyli prognozy zapotrzebowania na przedstawicieli różnych profesji przygotowanej na zlecenie resortu pracy, 23 zawody uznano za deficytowe, 145 zakwalifikowano do zrównoważonych i nie wskazano żadnych, ale to żadnych zawodów nadwyżkowych.
Polski rynek pracy zgłasza silne niedobory w kilku obszarach. Z jednej strony mamy niezaspokojony popyt na lekarzy, pielęgniarki i położne oraz psychologów i psychoterapeutów, ale z drugiej – na opiekunów osób starszych i niepełnosprawnych. Narasta deficyt nauczycieli: przedszkoli, przedmiotów ogólnokształcących, szkół specjalnych i oddziałów integracyjnych, ze świecą szukać nauczycieli przedmiotów zawodowych i praktycznej nauki zawodu (średnia wieku przekroczyła 60 lat!). Potrzebni są księgowi i specjaliści ds. rachunkowości, ale równie olbrzymie braki dotyczą takich fachów, jak:
- dekarze i blacharze budowlani
- monterzy instalacji budowlanych
- murarze i tynkarze
- operatorzy i mechanicy sprzętu do robót ziemnych
- robotnicy budowlani
- elektrycy, elektromechanicy i elektromonterzy
- spawacze.
Ponadto poszukiwani są kierowcy autobusów, samochodów ciężarowych i ciągników siodłowych, magazynierzy oraz mechanicy pojazdów samochodowych.
Czego można się spodziewać w najbliższym latach na polskim rynku pracy? Wedle analiz Polskiego Instytutu Ekonomicznego z powodów demograficznych (przechodzenia na emerytury wyżów i wchodzenia na rynek pracy dwa razy mniej licznych niżów) deficytu będą się pogłębiać właściwie we wszystkich sekcjach PKD. Spójrzcie na prognozowane napływy i odpływy pracowników w latach 2025 – 2035 (podaję w tysiącach osób):
- Edukacja – napłynie 52,8, odejdzie 413,7
- Opieka zdrowotna - napłynie 103,3, odejdzie 360
- Rolnictwo - napłynie78,7, odejdzie 405,8
- Przemysł - napłynie 404,5, odejdzie 804,5
- Handel - napłynie 307,5, odejdzie 423,7
- Budownictwo- napłynie 103, odejdzie 225,2
- Transport - napłynie 99,1, odejdzie 267,4
- Zakwaterowanie i gastronomia - napłynie 103,6, odejdzie 71,7
- Administracja publiczna - napłynie 83,5, odejdzie 265,8
Można dość szybko wywnioskować, jacy fachowcy będą jeszcze bardziej poszukiwani.
A jakiego zajęcia szukają dziś kandydaci do pracy? W serwisie pracuj.pl najczęściej wpisywane frazy to (wedle popularności):
- Praca zdalna
- Praca przedstawiciel handlowy
- Praca IT
- Praca programista
- Praca inżynier
- Praca sprzedawca
- Praca magazynier
- Praca kierowca
- Praca handlowiec
- Praca elektryk
- Praca operator koparki
Praca w Polsce: zarobki dobrych fachowców poszybowały
Przed 2013 r. mieliśmy w Polsce spore nadwyżki ludzi z zasadniczym wykształceniem zawodowym oraz po technikach - w licznych specjalnościach. Ponad dwa miliony z nich, nie mogąc znaleźć przyzwoitego zajęcia w kraju, wyemigrowało za chlebem na Zachód. Krótsze lub dłuższe doświadczenie emigranckie ma nad Wisłą ponad 5 mln ludzi. Od 2014 r. stale zmniejsza się jednak liczba osób w wieku produkcyjnym, za sprawą czego sytuacja pracowników (choć nie wszystkich i nie wszędzie) zaczęła się stopniowo poprawiać. Wielu fachowców pracujących przez wiele lat zagranicą wraca do kraju nie tylko dlatego, że łatwo o zlecenia, ale też z tego powodu, że zaczęło się to mocno opłacać. Działa rynek: skoro do dobrego fachowca ustawia się dłuuuuuuga kolejka, to może on to odpowiednio wycenić.
W minionym tygodniu większość mediów ekonomicznych (również nasz Forsal.pl) cytowało raport agencji Personnel Service, z którego wynika, że wynagrodzenia cieśli, ślusarzy, stolarzy, elektryków są już porównywalne lub często wyższe niż te oferowane na stanowiskach wymagających wyższego wykształcenia, a „w przypadku doświadczonych stolarzy mogą sięgać nawet 19 tys. zł brutto miesięcznie”. Przeciętne wynagrodzenia w deficytowych profesjach przekroczyły mocno 7 tys. zł. A rosnące zapotrzebowanie „wymusza na pracodawcach nie tylko podwyżki płac, ale także oferowanie dodatkowych świadczeń pozapłacowych, takich jak szkolenia, elastyczne godziny pracy czy dopłaty do dojazdów”
Krzysztof Inglot z Personnel Service uważa, że „to dobry moment, aby młodzi ludzie spojrzeli na te profesje jako na stabilne i opłacalne ścieżki kariery, szczególnie, że perspektywy płacowe w tych zawodach wciąż się poprawiają”.
Te przewidywania potwierdza najnowszy raport Gi Group („Wynagrodzenia w produkcji i logistyce: stanowiska niższego i średniego szczebla”): „Firmy z sektora produkcji i logistyki zmagają się z deficytem kadr i dużą rotacją. Konkurują nie tylko wysokością wynagrodzenia, coraz częściej inwestują w programy rozwojowe i motywacyjne, by zatrzymać kluczowych specjalistów i pozyskać nowych”. Eksperci podkreślają, że wyścig o pracowników nie słabnie, co zwiększa rotację, a zarazem sprawia, iż coraz trudniej pozyskać i zatrzymać pracowników niższego szczebla oraz specjalistów technicznych, takich jak technicy utrzymania ruchu, automatycy czy mechanicy niezbędni do zapewnienia ciągłości produkcji.
Wedle „Barometru Rynku Pracy” Gi Group Holding, w przemyśle prawie połowa zatrudnionych zastanawia się nad zmiana pracy w celu poprawy jej warunków. Nie czują się już „robolami”, których pracodawca może w każdej chwili wyrzucić, zastępując innymi, lecz podmiotami rynku pracy – poszukiwanymi i coraz lepiej wynagradzanymi. O co muszą zadbać pracodawcy? Kluczowe są trzy kwestie:
- satysfakcjonujące wynagrodzenie
- jasne perspektywy awansu
- możliwości rozwoju zawodowego.
Według GUS, w Polsce jest obecnie grubo ponad 110 tys. wolnych miejsc pracy, z czego w samym przetwórstwie przemysłowym prawie 25 tys. Na robotników czeka 10 tys. etatów od zaraz. W logistyce – 12 tys.
Oferty dla spawaczy mieszczą się w widełkach od 6500 zł do 9 000 zł, dla elektryków od 6 000 zł do 9 500 zł, dla elektromechaników i techników utrzymania ruchu od 7 000 zł do 11 000 zł, a dla programistów CNC od 6 500 zł do 10 000 zł. W logistyce brygadzista otrzymuje 6 500 – 9 000 zł, logistyk do 10 000 zł miesięcznie. W branżach o wysokim stopniu specjalizacji, takich jak stoczniowa, wynagrodzenia są wyższe. Pensja spawacza czy elektryka sięga 12 000, automatyka 13 500 zł.
Kandydaci w coraz większym stopniu zwracają uwagę na godziny i system pracy - oferty w systemie czterobrygadowym, nawet te z wyższym wynagrodzeniem, przegrywają z mniej konkurencyjnymi ofertami z systemem jedno- lub dwuzmianowym czy systemem zakładającym pracę nocną, ale z wolnymi weekendami. Pracownicy nie chcą być „robolami: - domagają się równowagi między życiem zawodowym a prywatnym i pracodawcy muszą się z tym liczyć.
Praca w Polsce: prestiż zawodów
W 2019 r. sporządzony przez CBOS ranking zawodów cieszących się największym społecznym uznaniem otwierał strażak (94 proc. deklaracji dużego poważania społecznego), na drugim miejscu znalazła się pielęgniarka (89 proc.). Oba te zawody cechuje wysoka użyteczność społeczna, oba związane są bezpośrednio z niesieniem pomocy innym i cieszą się ogromnym uznaniem respondentów zarówno młodszych, jak i starszych, lepiej i gorzej wykształconych, znajdujących się w dobrej i złej sytuacji materialnej.
Kolejne trzy – bardzo zbliżone – pozycje zajęły zawody o bardzo odmiennej specyfice: robotnik wykwalifikowany i górnik (po 84 proc.) oraz profesor uniwersytetu (83 proc.). O dwóch pierwszych lepiej wypowiadali się badani gorzej wykształceni, a z większym szacunkiem do pracy naukowej podchodzili lepiej wykształceni, zwłaszcza po studiach. Wśród tych ostatnich profesor uniwersytetu wyprzedził pod względem prestiżu zarówno robotnika wykwalifikowanego, jak górnika, niewiele ustępując pielęgniarce i strażakowi.
Na wysokich pozycjach w rankingu prestiżu zawodów znalazły się pięć lat temu w badaniu CBOS trzy profesje inteligenckie: lekarz, nauczyciel i inżynier w fabryce (76-80 proc. deklaracji dużego poważania). Najbardziej docenili te profesje ludzie lepiej wykształceni, ale również w ich gronie robotnik wykwalifikowany został doceniony bardziej od inżyniera, a pielęgniarka zdobyła więcej deklaracji dużego poważania niż lekarz.
Zdecydowana większość badanych dużym poważeniem darzyła w 2019 r.: rolnika indywidualnego w średnim gospodarstwie (76 proc.), księgowego (75 proc.) oraz informatyka, analityka systemów komputerowych (72 proc.), oficera zawodowego w randze kapitana (68 proc.), właściciela małego sklepu (67 proc.), sprzedawcę w sklepie, pracownika sprzątającego, przedsiębiorcę, właściciela dużej firmy, adwokata (po 65 proc.), szewca i policjanta (po 64 proc.).
Ponad połowa ankietowanych dużym szacunkiem obdarzyła takie profesje jak: dyrektor dużego przedsiębiorstwa (58 proc.), sędzia (58 proc.), artysta muzyk (57 proc.), dziennikarz (55 proc.). Robotnik budowlany niewykwalifikowany zdobył równo 50 proc.
Od czterech lat swój „Ranking prestiżu zawodów i specjalności” ogłasza agencja SW Research. Pierwsza dziesiątka w edycji 2024 prezentuje się następująco:
- STRAŻAK – 84 proc.
- RATOWNIK MEDYCZNY – 82,6 proc.
- LEKARZ – 75,5 proc.
- PIELĘGNIARKA – 75,2 proc.
- FARMACEUTA / APTEKARZ – 68,7 proc.
- PROFESOR UNIWERSYTETU – 68,1 proc.
- GÓRNIK – 61,8 proc.
- INŻYNIER PRACUJĄCY W FABRYCE – 61,7 proc.
- ROBOTNIK WYKWALIFIKOWANY, NP. TOKARZ, MURARZ – 61 proc.
- SZEWC – 60 proc.
Wysokie uznanie ponad połowy ankietowanych uzyskali ponadto: nauczyciel, pracownik sprzątający, informatyk, oficer zawodowy (kapitan), sędzia, adwokat, przedsiębiorca (właściciel dużej firmy), właściciel małego sklepu, rolnik indywidualny w gospodarstwie średnim, sprzedawca w sklepie i księgowy. Policjant uzyskał 46 proc., a dyrektor dużego przedsiębiorstwa niespełna 46 proc. wyprzedzając robotnika niewykwalifikowanego (40 proc.), dziennikarza (33,6 proc) i taksówkarza.
Ostatnią dziesiątkę prestiżu zawodów i specjalności 2024 tworzą:
- Minister – 25,5 proc.
- Ksiądz – 25,2 proc.
- Pracownik infolinii – 24,8 proc.
- Radny gminny – 24,8 proc.
- Trener biznesu, coach – 24 proc.
- Rekruter, HR-owiec – 23,7 proc.
- Poseł – 19,7 proc.
- Działacz partyjny – 14,4 proc.
- Youtuber – 12,9 proc.
- Influencer – 12,2 proc.
Wyniki te rozmieszają i zarazem przerażają doradców zawodowych zadających pytania uczniom w polskich szkołach: odsetek dzieciaków z podstawówki deklarujących chęć bycia influencerami, youtuberami lub – jeszcze lepiej – tiktokowcami, utrzymuje się na szokująco wysokim poziomie. W rzeczywistości jednak stale przybywa tych, którzy chcą zostać specjalistami lup porządnymi fachowcami. I to jest bardzo zdrowy objaw normalności. W realiach, w których profesor uniwersytetu płaci za porządną usługę fachowca w niebieskim kołnierzyku lwią część swej akademickiej pensji, żegnamy się z wyniesioną z PRL pogardą wobec „robola”.