Z Joanną Tyrowicz rozmawia Sebastian Stodolak
Joanna Tyrowicz profesor nauk ekonomicznych, badaczka rynku pracy z Uniwersytetu Warszawskiego, współtworzy ośrodek badawczy GRAPE
Rozmawialiśmy ostatnio, gdy kończył się pierwszy lockdown. Wielu mówiło wtedy, że na koniec 2020 r. będziemy mieć 10-procentowe bezrobocie. Dziś wynosi ono 6,6 proc., czyli o 1 pkt proc. więcej niż przed pandemią. Prognozy były błędne?
Reklama
Gdy rozmawialiśmy w maju, mieliśmy już wyniki pierwszej fazy naszego badania „Diagnoza plus”. W przeciwieństwie do tego, co pokazywały dane z powiatowych urzędów pracy, już wtedy wskazywaliśmy na znaczny wzrost liczby osób, które pracę straciły, ale w warunkach lockdownu nie szukają nowej. Tak zdefiniowane bezrobocie wynosiło pod koniec kwietnia nawet 10 proc. Była to sytuacja niewesoła, ale znacznie mniej dramatyczna niż 25 proc. bezrobocia w USA. Mówiliśmy wówczas, że amerykański dramat się w Polsce nie przydarzy i rzeczywiście się tak się nie stało.
Dlaczego?
Kwestia charakteru rynku pracy. W Europie, poza kilkoma krajami, w kryzysach takie skoki bezrobocia po prostu nie zachodzą.
To zasługa hojnych, państwowych programów wsparcia?
Nie. Nasz kodeks pracy czy w ogóle stosunki pracy są tak skonstruowane, że w warunkach kryzysu pracodawcy mogą nie zatrudniać nowych osób, nie proponować przejścia z umów czasowych na bezterminowe czy przerywać umowy czasowe, ale nie ma zbyt wielu mechanizmów, które skłaniałyby do masowych zwolnień. Nawet gdy w latach 90. nasz kraj przechodził z gospodarki centralnie planowanej na rynkową, masowe zwolnienia nie były w sensie statystycznym normą. Za wzrostem bezrobocia w większym stopniu stało to, że nie tworzono nowych miejsc pracy, oraz bankructwa niż zwolnienia jako takie. One się wryły w pamięć, szczególnie lokalnie, ale polscy pracodawcy ogólnie nie zwalniają masowo, więc nie robią tego też w pandemii. Jednym z powodów jest to, że znalezienie nowych, dobrych pracowników wcale jest łatwe – a tym trudniejsze, gdy wszyscy wychodzą z kryzysu i zatrudniają.
Czyli firmy nie „chomikują” pracowników tylko dlatego, że dostały subwencję antykryzysową?
Możliwe, że istnieją firmy, dla których tzw. tarcze były decydujące, bo mechanizmy zawarte w przepisach dają bodźce do takich zachowań. I jak to w Polsce, nie ma żadnych systematycznych danych, więc trudno się odnieść do tezy, że takich przedsiębiorstw jest dużo czy mało. Wiadomo za to, że więksi pracodawcy nie zwalniają, bo jeszcze nie bankrutują, tj. nadal większość firm zatrudniających powyżej dziewięciu pracowników jest poniżej tego progu.
Jeszcze. Większość.
Tak. Ten próg zależy nie tyle od poziomu wsparcia antykryzysowego, ile od rodzaju przedsiębiorstwa. Jest on wyższy dla firm działających w dużej skali, niższy dla firm lokalnych. Duże korporacje od razu rozpisały sobie pandemię na rok, dwa do przodu, mając lepsze standardy zarządzania i planowania strategicznego. W mniejszych firmach, działających w skali lokalnej, zależność od aktualnych obostrzeń jest większa, trudniej robić plany, trzeba je ciągle zmieniać. Rano można działać, wieczorem już nie, rano mają dotację, wieczorem przestają się kwalifikować. Do tego dochodzą indywidualne emocje związane z pandemią – człowiek zaczyna działać jak na froncie, tj. głównie uchyla się przed kulami. To m.in. dlatego w sektorach zamrożonych czy tych bezpośrednio z nimi powiązanych upadłości mamy proporcjonalnie więcej.
To kiedy próg, o którym pani mówi, zostanie przekroczony?
Jak to w Polsce: nie wiadomo. Danych nie zbieramy. Zero kreatywności w wykorzystywaniu przez administrację danych z systemów bankowych, płatniczych, itp. Za niewiedzą idzie chaotyczna polityka, która wzmacnia chaos w decyzjach firm. Popatrzmy chronologicznie: jeszcze przed lockdownami wiele polskich przedsiębiorstw zareagowało panicznie i przerywało umowy czasowe już w styczniu. Potem był lockdown, gadanie o tarczach, w końcu przelewy i wakacje – wszyscy myśleli, że teraz już tylko będzie lepiej. Z okopów i uchylania się przed kulami weszli w tryb „przeczekania, bo koniec już blisko”. Przyszła jesień, okazało się, że na kilku miesiącach zastoju się nie skończy, druga fala była zdecydowanie większa niż pierwsza, a do lata 2021 r.