– W związku z fiaskiem rozmów w czasie mediacji strona związkowa nie miała innej możliwości, niż ogłosić strajk. W referendum wypowiedziało się 62 proc. załogi, z czego 99 proc. było „za” – mówi DGP Paweł Kiss, przewodniczący NSZZ „Solidarność” 80 w łódzkim Miejskim Przedsiębiorstwie Komunikacyjnym. Związkowcy domagają się 2 zł podwyżki za godzinę w przypadku kierowców i motorniczych oraz 340 zł miesięcznie dla pracowników administracyjnych. Wprawdzie podobną podwyżkę otrzymali na początku tego roku, ale jak przekonują, to nie pokryło wzrostu inflacji. – Gdyby zarobki były na właściwym poziomie, nie byłoby deficytu pracowników. Teraz w MPK Łódź brakuje ok. 80 kierowców i 70 motorniczych – mówi Paweł Kiss. Dodaje, że strajk będzie bezterminowy, ale dobrowolny. W związku z tym jakaś część autobusów i tramwajów może wyjechać na ulice.
Dyrekcja MPK Łódź i władze miasta twierdzą, że nie mają pieniędzy na podwyżki, których roczny koszt to ok. 24 mln zł. Przewoźnik tłumaczy, że jest w trudnej sytuacji finansowej i tylko z powodu wzrostu cen paliwa oraz usług przewidywany deficyt na koniec roku wyniesie 30 mln zł. Na wczorajszej sesji rady miasta skarbnik Łodzi tłumaczył, że samorząd nie ma żadnych rezerw budżetowych. Żalił się, że zmiany w ramach Polskiego Ładu spowodowały zmniejszenie przychodów w miejskiej kasie o 230 mln zł. Tego ubytku nie pokryje zapowiadana rządowa rekompensata z tytułu reformy, która wyniesie 160 mln zł. Miejscy urzędnicy mówili, że rozwiązaniem byłaby podwyżka cen biletów o 10 proc. lub znaczne ograniczenie przewozów. Nie wiadomo, czy przed rozpoczęciem protestu uda się znaleźć wyjście z sytuacji.
To będzie już kolejny strajk w komunikacji w ostatnich tygodniach. Na początku wakacji przez dwa tygodnie nie jeździły autobusy i tramwaje w Bydgoszczy. Tylko w części zastąpiły je prywatne linie. Mieszkańcy narzekali na ogromny chaos transportowy, a pracownicy wywalczyli ostatecznie 350 zł podwyżki.

Cały artykuł przeczytasz w dzisiejszym wydaniu Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP.

Reklama