Michal Brzezinski, Michał Myck i Mateusz Najsztub przygotowali pracę Sharing the gains of transition: Evaluating changes in income inequality and redistribution in Poland using combined survey and tax return data (Dzielenie się korzyściami z transformacji: Ocena zmian w nierównościach dochodowych i redystrybucji w Polsce z wykorzystaniem danych z ankiet oraz zeznań podatkowych). Autorzy podają w niej wskaźniki dotyczące nierówności w Polsce, wyliczone także na podstawie danych z zeznań podatkowych, a nie tylko z ankiet, jak to się zwykle robi.

Doświadczenia innych krajów pokazują, że osoby o wysokich dochodach częściej nie chcą brać udziału w sondażach dotyczących dochodów, w wyniku czego bazujące na ankietach wyliczenia obarczone są błędem. Przykładowo, bazujący na danych z ankiet i mierzący nierówności dochodowe tzw. współczynnik Giniego miał spaść w Wielkiej Brytanii od 1996/97 do 2007/08 r. (czyli rzekomo nierówności dochodowe zmalały). Tymczasem, gdy policzono go na podstawie danych z zeznań podatkowych, okazało się, że wzrósł o 7-8 proc. Zatem nierówności dochodowe się powiększyły.

Z analizy danych podatkowych w Polsce wynika, że w latach 2003-2008 miał miejsce skok udziału w całości dochodów 1 proc. i 5 proc. najlepiej zarabiających Polaków. W przypadku 1 proc. najbogatszych był to wzrost aż o 40 proc. (z mniej więcej 10 proc. do ok. 14 proc.), a w przypadku 5 proc. najlepiej sytuowanych – o blisko 20 proc. (z mniej więcej 24 proc. do ok. 29 proc.). I tego skoku nie było widać w danych pochodzących z ankiet.

Co takiego stało się w okolicach 2004 r., że nagle kilka procent najlepiej zarabiających rodaków skokowo zwiększyło swoje dochody? Autorzy sugerują, że powodem była reforma podatkowa z 2004 r., która wprowadziła możliwość rozliczania się 19-proc. podatkiem liniowym w przypadku prowadzenia pozarolniczej działalności gospodarczej (co ciekawe, wprowadził ją lewicowy rząd). W praktyce pozwoliła ona najlepiej zarabiającym osobom zmniejszyć najwyższy próg podatkowy z 40 do 19 proc. (do 2004 r. od takiego dochodu płaciło się, w zależności od jego wysokości, według progresywnej skali 19, 30 i 40 proc.).

Reklama

Po uwzględnieniu danych z zeznań podatkowych okazuje się, że współczynnik nierówności dochodowych Giniego w latach 1994-2015 znacznie wzrósł – o 14-26 proc. (4-8 punktów procentowych). Według autorów Polska stała się jednym z krajów z najwyższymi nierównościami dochodowymi w Europie (wśród państw, dla których porównywalne dane z zeznań podatkowych są dostępne). Naukowcy twierdzą, że powyższa analiza tłumaczy skłonność do wyboru przez Polaków partii politycznych, które dążą do większej redystrybucji.

Niebezpośredni związek uniwersytetu z innowacyjnością

Michael Andrews opracował analizę How Do Institutions of Higher Education Affect Local Invention? Evidence from the Establishment of U.S. Colleges (Jak instytucje wyższej edukacji wpływają na miejscowe innowacje? Dowody z ustanowienia uniwersytetów). Porównuje w niej amerykańskie hrabstwa z funkcjonującymi uczelniami do tych, które także rozważano na siedzibę szkoły wyższej, były równie odpowiednie, ale ostatecznie uniwersytetu nie założono.

Na przykład w 1882 r. władze stanu Północna Dakota losowały, gdzie umiejscowić University of North Dakota i North Dakota State University. Z kolei w 1886 r. w stanie Georgia komisja głosowała, gdzie umieścić politechnikę. Dwoma głównymi rywalami były miasta Atlanta i Macon. W pierwszym głosowaniu był remis, w drugim Atlanta wygrała jednym głosem.

Istnienie uczelni w hrabstwie powoduje wzrost liczby zgłoszonych patentów o 48 proc. rocznie, ale tylko 5 proc. z nich pochodzi z uniwersytetu.

Autor zebrał także dane odnośnie do liczby zgłaszanych patentów od 1836 do 2010 r. Okazuje się, że istnienie uczelni w hrabstwie powoduje wzrost liczby zgłoszonych patentów o 48 proc. rocznie. Co jednak ciekawe, w 1940 r. tylko 5 proc. patentów w hrabstwie z uczelnią pochodziło od uczniów albo pracowników uniwersytetów.

W jaki sposób uczelnia wspomaga lokalną innowacyjność? Otóż jednym z możliwych sposobów jest wpływanie na zwiększenie liczby mieszkańców. Hrabstwa, w których powstały uniwersytety, miały o 49 proc. większy wzrost liczby ludności niż te pokonane w walce o szkołę wyższą. Zdaniem autora lokalne władze, które planują prowadzenie polityki sprzyjającej innowacji, nie muszą koniecznie tworzyć nowych szkół wyższych. Wystarczy, że sprawią, by więcej osób chciało w ich regionie mieszkać.

Ograniczony wpływ zasiłku

Anna Aizer, Shari Eli i Adriana Lleras-Muney przygotowały pracę The Incentive Effects of Cash Transfers to the Poor (Wpływ transferów gotówki do najbiedniejszych na ich zachowanie). Przeanalizowały w niej skutki dziś już zapomnianego Programu Emerytur dla Matek (ang. Mothers’ Pension Program). U jego podstaw leżało przekonanie, że matkom należą się pieniądze od władz za pracę, którą wykonują, opiekując się dziećmi.

Program jako pierwszy wprowadził stan Illinois w 1911 r., a do 1930 r. obowiązywał on w 47 stanach (w 1935 r. zastąpił go inny projekt). Pieniądze przyznawano na każde dziecko samotnej matki, aż do osiągnięcia przez nie 14 albo 16 roku życia. Z innych badań wynika, że wsparcie to miało bardzo pozytywny wpływ na dzieci matek, które dostawały dodatkowe pieniądze. Chłopcy z takich rodzin dłużej pozostawali w szkole, rzadziej byli niedożywieni, więcej zarabiali jako dorośli i żyli dłużej.

Autorki postanowiły uzupełnić tamte analizy o wpływ zasiłków od rządu na matki. Badaczki zgromadziły dane dotyczące 16 tys. kobiet, które dołączyły do programu w latach 1911-1930. Następnie zebrały informacje o dalszych losach tych kobiet, aż do ich śmierci.

Okazało się, że program miał bardzo niewielki wpływ na ich zachowanie. Sprawił jedynie, że trochę później (mniej więcej rok) wychodziły za mąż (w momencie zamążpójścia wypłata pieniędzy była wstrzymywana) oraz były mniej mobilne (przyznanie świadczenia było zależne od przebywania na terenie stanu). Pieniądze nie oddziaływały jednak na to, za kogo wychodziły za mąż i dokąd się przenosiły. Naukowcy konkludują, że bodźce finansowe mają mniejszy wpływ na zachowanie ludzi niż sądzą ekonomiści.

Aleksander Piński