Ludziom brakuje umiejętności krytycznej analizy wiadomości. Ten kłopot będzie narastał. Dlatego już dziś kształci się dzieci, jak się tego nauczyć.
30-letni Jakub Styczyński wdał się w bójkę z grupą policjantów i zbiegł. Trwają poszukiwania”, głosił nagłówek artykułu, który otrzymałem w prywatnej wiadomości w serwisie LinkedIn. Materiał miał podpis i zdjęcie autora, był całkiem nieźle napisany, zawierał wypowiedź policjanta, a w treści wklejono post z Twittera jednej z komend policji. Pod spodem było już 31 komentarzy osób z własnym imieniem, nazwiskiem i zdjęciem profilowym.
Przez moment zaniemówiłem, bo artykuł wyglądał zaskakująco realnie. Dopiero gdy kliknąłem na przycisk powrotu do strony głównej, dowiedziałem się, że to materiał z witryny pozwalającej na generowanie treści w celu wkręcania znajomych. Czyli żart. Ale przecież tworzenie standardowego fake newsa wygląda podobnie. Jego zadaniem też jest wkręcanie i dezinformacja. Tylko intencja jest mniej zabawna.
Wiemy, że fake newsy mogą rujnować życie, niszczyć firmy, pozwalają wygrywać wybory i prowadzić wojny. A wraz ze wzrostem liczby użytkowników internetu, ilości cyfrowych treści oraz znaczenia reputacji jednostki w wirtualnym świecie oddziaływanie fałszywych wiadomości będzie tylko rosło.
– Zjawiska kojarzone z dezinformacją i fałszywymi informacjami z pewnością nie znikną. Mało tego, mechanizmy i narzędzia związane z oddziaływaniami psychologicznymi i informacyjnymi z pewnością będą ewoluować, a ich twórcy będą wykorzystywać jak dotychczas postęp technologiczny oraz brak wiedzy użytkowników internetu i odbiorców informacji – uważa dr Adam Lelonek, prezes fundacji Centrum Analiz Propagandy i Dezinformacji.
Reklama
Treść całego artykułu można przeczytać w poniedziałkowym, specjalnym wydaniu DGP.