W poniedziałek, w 22. rocznicę przyłączenia Hongkongu do Chin, po wielogodzinnym oblężeniu kilkusetosobowa grupa demonstrantów rozbiła szyby i wdarła się do siedziby parlamentu. Pilnująca wejścia policja wycofała się wówczas, unikając konfrontacji.

Protestujący zdewastowali wnętrze budynku, malując na ścianach hasła sprzeciwu wobec lokalnego rządu, jego szefowej Carrie Lam oraz popieranego przez Pekin projektu nowelizacji prawa ekstradycyjnego, która umożliwiłaby m.in. transfer podejrzanych do Chin kontynentalnych. Wzywano także do wyboru wszystkich posłów w powszechnym, demokratycznym głosowaniu. „Hongkong to nie Chiny” - głosił jeden z napisów.

Do brutalnych starć pomiędzy protestującymi a policją dochodziło w centrum Hongkongu już od rana. Ze względu na deszcz i niepokoje społeczne oficjalna uroczystość z okazji rocznicy 1 lipca odbyła się po raz pierwszy wewnątrz budynku centrum kongresowo-wystawienniczego. Flaga została wciągnięta na maszt jak zwykle na nabrzeżu, ale miejscy urzędnicy z szefową lokalnej administracji na czele obserwowali to na ekranach.

Władze medyczne poinformowały, że do godz. 23 czasu miejscowego (godz. 17 w Polsce) do szpitali trafiły w związku z protestami 54 osoby, z czego dwie w stanie ciężkim. Nie podano, w których konkretnie starciach osoby te odniosły obrażenia.

Reklama

Niezależnie od włamania do Rady Legislacyjnej i innych starć w poniedziałek po południu ulicami Hongkongu przeszedł doroczny marsz demokratyczny. Według organizatorów uczestniczyło w nim 550 tys. osób, a zdaniem policji w szczytowym momencie w manifestacji szło 190 tys. ludzi.

Lokalne media podkreślają, że główna manifestacja przebiegła pokojowo i brali w niej udział ludzie w różnym wieku, w tym osoby starsze oraz rodziny z małymi dziećmi. Wśród postulatów marszu były m.in. wycofanie popieranego przez Pekin projektu nowelizacji prawa ekstradycyjnego, wypuszczenie osób zatrzymanych za udział w demonstracjach oraz rezygnacja władz z używania słowa "zamieszki" dla określenia protestów i starć z policją z 12 czerwca.

Hongkoński rząd odnotował w komunikacie, że marsz przebiegł spokojnie, i zapewnił, że szanuje wolność zgromadzeń i wyrażania opinii. Potępił jednocześnie „radykalnych protestujących”, którzy wtargnęli do siedziby parlamentu. „Takie akty przemocy są niemożliwe do zaakceptowania w społeczeństwie” - napisano.

Prodemokratyczny poseł hongkońskiego parlamentu Fernando Cheung ocenił natomiast, że demonstranci, którzy włamali się do budynku Rady Legislacyjnej, wpadli w pułapkę zastawioną na nich przez policję. Jego zdaniem demonstrację można było łatwo rozpędzić wcześniej, ale policjanci celowo tego nie zrobili. „Chcieli, aby to się stało. Chcieli, by społeczeństwo to zobaczyło” - powiedział, cytowany przez publiczną rozgłośnię RTHK.

Jest to kolejny tydzień protestów przeciwko popieranemu przez Pekin projektowi nowelizacji prawa ekstradycyjnego, która umożliwiłaby m.in. przekazywanie podejrzanych Chinom kontynentalnym. Wiele osób odbiera ten projekt jako kolejny przejaw zmniejszania autonomii Hongkongu oraz nasilenia ingerencji rządu centralnego w wewnętrzne sprawy tego specjalnego regionu administracyjnego ChRL.

Władze zawiesiły prace nad projektem w efekcie największych demonstracji w Hongkongu od jego przyłączenia do Chin w 1997 roku. Według organizatorów w marszu przeciw ekstradycji do Chin kontynentalnych 16 czerwca wzięło udział prawie 2 mln osób, czyli mniej więcej co czwarty Hongkończyk.