Choć różnice w zaraźliwości pomiędzy znanymi odmianami koronawirusa SARS-CoV-2 nie zostały jak dotąd potwierdzone, to niektórzy badacze oceniają, że odmiana przeważająca obecnie w Europie i USA może szerzyć się szybciej niż ta, która na początku roku dominowała w chińskim mieście Wuhan.

Światowa prasa, w kontekście bardziej zaraźliwej odmiany, szczególnie często wskazuje na mutację D614G. Mutacja ta polega na wymianie aminokwasu w wypustce białkowej, za pomocą której wirus przyczepia się do komórek.

Z biegiem czasu to właśnie odmiana D614G, nazywana również po prostu G, statystycznie „wypycha” w Europie i USA łagodniejszą odmianę bez tej mutacji. Zdaniem części badaczy – w tym biolog obliczeniowej Bette Korber z amerykańskiego Los Alamos National Laboratory - sugeruje to większą zaraźliwość tej odmiany. Inni jest twierdzą jednak, że przyczyny statystycznej dominacji tej odmiany mogą być wyjaśnione innymi czynnikami.

Wiele państw europejskich notuje ostatnio rekordowe przyrosty zakażeń koronawirusem. Tymczasem władze Chin kontynentalnych zgłaszają codziennie najwyżej po 20-30 nowych infekcji, przy czym prawie wszystkie określane są jako przywleczone z zagranicy. W Chinach normalnie pracują firmy, bary i restauracje, a mieszkańcy mogą dość swobodnie podróżować po kraju.

Reklama

Tajwan od pół roku nie odnotował ani jednego lokalnego zakażenia. Wydaje się, że Hongkong w dużej mierze powstrzymał gwałtowny wzrost zachorowań u siebie, podobnie jak Singapur. Liczby znacznie spadły również w Korei Płd., gdzie dobowe bilanse oscylują ostatnio wokół 100.

Jednoznaczna odpowiedź na pytanie, z czego wynika różnica między sytuacją w Europie i Azji, nie jest jednak łatwa. „To zagadka, nad którą wszyscy się teraz zastanawiają” – mówi PAP prof. David Phillips, specjalista w dziedzinie zdrowia globalnego i epidemiologii społecznej z Uniwersytetu Lingnan w Hongkongu.

Jednym z powodów może być pilniejsze przestrzeganie reguł dystansowania społecznego przez mieszkańców Azji Wsch. „Są przyzwyczajeni do mycia rąk i noszenia maseczek, tak naprawdę robią to nieco obsesyjnie. Tymczasem w Europie, choć nie jest tak źle jak w USA, być może ludzie nie zwykli traktować tego równie poważnie” – zauważa Phillips.

Według Victora Gao, eksperta ds. stosunków międzynarodowych z Uniwersytetu w Suzhou, UE potrzebuje przede wszystkim wspólnej, jednolitej strategii walki z pandemią, która postawi „naukę ponad polityką”. „Jeśli nie będzie całkowitego zatrzymania (rozprzestrzeniania się wirusa) we wszystkich krajach UE, wówczas wirus będzie się dalej przenosił” – mówi PAP chiński komentator.

Jego zdaniem „absolutnie konieczne” jest noszenie maseczek ochronnych, w połączeniu ze skutecznym systemem kwarantanny i śledzenia kontaktów osób zakażonych na 14 dni wstecz. „Środki kwarantanny i śledzenia będą miały wpływ na rozważania o prywatności. To nieuniknione. Ale mamy do czynienia nie tylko z ochroną prywatności każdej z osób, ale też ochroną interesów całego społeczeństwa” – przekonuje komentator.

Gao zaznacza, że chińskie władze na różnych szczeblach „traktują tego wirusa jak śmiertelnego wroga, a cały naród jest w pełni zmobilizowany” w walce z pandemią. Jego zdaniem prawo do możliwie skutecznej ochrony przed koronawirusem powinno być wyniesione do rangi praw człowieka.

Gdy w mieście Qingdao na wschodzie Chin wykryto w tym tygodniu pierwsze ognisko lokalnych infekcji od prawie dwóch miesięcy, władze zarządziły masowe testy przesiewowe wszystkich mieszkańców. W ciągu pięciu dni przebadano ponad 10 mln osób i nie stwierdzono ani jednej dodatkowej infekcji – informowały państwowe chińskie media.

Kraje azjatyckie stosują też generalnie surowsze restrykcje wjazdowe i przepisy kwarantanny przyjezdnych. Na przykład w ChRL osoby przybywające do kraju z zagranicy poddawane są obowiązkowej 14-dniowej kwarantannie w rządowych ośrodkach, by wykluczyć możliwość rozwleczenia wirusa po kraju, w tym potencjalnie jego nowszych odmian.