Pana żona Kaciaryna Andrejewa dostała dwa lata więzienia za pracę dziennikarską. W jakich warunkach siedzi?
Na razie przebywa w mińskim areszcie numer jeden, w tzw. Waładarce (tuż po naszej rozmowie Andrejewą przewieziono do Żodzina – red.). Jak na warunki białoruskich aresztów jest całkiem znośnie, lepiej niż w dwóch więzieniach, w których była wcześniej, przed procesem. Najgorzej było w innym mińskim areszcie przy Akrescina. Kacia początkowo siedziała w celi, gdzie na 11 osób przypadały tylko cztery miejsca do spania. Nie wydawali pościeli, brakowało wody do picia, posiłki były tragiczne, strażnicy traktowali ich grubiańsko. Ciut lepiej było w więzieniu w Żodzinie, choć tam też panują dość ostre warunki. W Waładarce jest w porządku, choć trzeba pamiętać, że punktem odniesienia są białoruskie, a nie europejskie więzienia.
Kiedy ostatecznie trafi do kolonii karnej?
Tuż przed naszą rozmową poznaliśmy datę rozpatrzenia apelacji. Rozprawa ma się odbyć 23 kwietnia, więc pewnie do maja pozostanie w areszcie. Potem, jeśli wyrok nie zostanie zmieniony, wszystko zależy od decyzji administracji. Bywa, że z jakichś przyczyn dość długo czeka się na etapowanie do kolonii karnej.
Kontaktujecie się?
W ostatnim czasie zaczęto normalnie dostarczać listy. Przynajmniej jeśli chodzi o nas, bo z listami do kolegów i krewnych bywają problemy. Nie chcę zapeszyć, ale na razie nam się poszczęściło. Do tego raz na tydzień odwiedza ją adwokat. Odbyliśmy jedno godzinne widzenie. Stąd wiem, w jakich warunkach siedzi.
Krótkoterminowe widzenia są w obecności klawiszy?
Wyglądają tak jak w filmach. Widzimy się przez szybę, rozmawiamy przez słuchawki. W pomieszczeniu jest strażnik, ale to nie jest tak, że podsłuchuje, stojąc nad głową. Siedzi gdzieś z boku za przegródką i tyle, nie czuć jego obecności. Najgorsza jest ta przegroda. Nie mogę jej dotknąć.
Paczki?
Do 30 kg miesięcznie. I faktycznie te paczki są przyjmowane, a przy Akrescina były z tym problemy. Znów jak na standardy białoruskie to nie tak źle.
W 2020 r. Kaciaryna była drugą najczęściej zatrzymywaną dziennikarką na Białorusi. Ile razy się tak zdarzyło?
Od początku kampanii wyborczej była zatrzymywana czterokrotnie w porządku administracyjnym i raz w ramach sprawy karnej, która zakończyła się wyrokiem. Dwa razy spędziła po trzy godziny na komendzie. W sierpniu potrzymali ją 24 godziny, a we wrześniu już 72 godziny. W żadnym z tych przypadków sąd nie uznawał jej winy i odsyłał protokoły do uzupełnienia. 15 listopada zatrzymali ją najpierw na siedem dni w ramach sprawy administracyjnej, a gdy odsiadywała tę karę, przedstawiono jej zarzuty karne.
Czyli sam fakt zatrzymania 15 listopada nie był niczym niespodziewanym.
Nie był.
Większym zaskoczeniem musiały być zarzuty. W ostatnich latach na Białorusi nie było przypadków wsadzania dziennikarzy do więzień.
Dziennikarzowi groziło najwyżej zatrzymanie, po którym spędzało się parę godzin na komisariacie, mógł zostać spisany protokół, czasem dostawało się grzywnę, zdarzały się przypadki kilkudniowych aresztów. W lipcu 2020 r. presja na media zaczęła rosnąć. Jakiś czas przed wyborami prezydenckimi zaczęto masowo zatrzymywać dziennikarzy relacjonujących protesty i wypuszczać po kilku godzinach. Pod koniec sierpnia zaczęto nas oskarżać o udział w akcjach i karać kilkoma dniami aresztu. We wrześniu długość tych aresztów zaczęła rosnąć, normalną praktyką zaczęło być 15 dni, które potem bywały przedłużane do 30 dni. 1 listopada władze podwyższyły poziom represji i wszczęły kilka postępowań karnych z art. 342 k.k. (organizacja i przygotowanie działań rażąco naruszających porządek publiczny – red.), z którego osądzono potem Kacię, przeciw dziennikarzom, którzy relacjonowali protesty. Ale do aresztów ich nie kierowano, to był strzał ostrzegawczy. Władze dawały do zrozumienia, że następnym krokiem będą sprawy karne.
- CAŁY TEKST W WEEKENDOWYM WYDANIU DGP I NA E-DGP