Ukraińcy nie bez racji zwracają uwagę, że rosyjskie wybory prezydenckie będzie można podważyć. Rosja zamierza je przeprowadzić także na nielegalnie wcielonych w latach 2014–2022 terenach Ukrainy (choć warto zauważyć, że mieszkańcy Krymu i Sewastopola głosowali już w wyborach w 2019 r.). Międzynarodowe prawo wojenne nie pozwala zaś na organizowanie wyborów na terenach okupowanych. Tym samym Kijów od oczekiwanego na maj 2024 r. zaprzysiężenia Putina na kolejną kadencję będzie lansował tezę, że Rosja nie ma legalnej głowy państwa, a zatem dotychczasowy prezydent nie jest już objęty immunitetem (niezależnie od już ciążącego na nim, wydanego przez Międzynarodowy Trybunał Karny nakazu aresztowania za wywożenie ukraińskich dzieci wgłąb Rosji). Co ciekawe, Moskwa zrewanżuje się tym samym. Również w marcu powinny odbyć się wybory prezydenckie nad Dnieprem. Zgodnie z ukraińskim prawem nie mogą one zostać zorganizowane w czasie wojny, jednak Rosja już wysyła sygnały, że przestanie uważać Wołodymyra Zełenskiego za głowę państwa. Nie da się wykluczyć, że z tej okazji Kreml po raz kolejny odkurzy obalonego w 2014 r. Wiktora Janukowycza.

Przed samą Ukrainą wyjątkowo trudny rok. Kampania wyborcza w Stanach Zjednoczonych i niepewne losy unijnej pomocy makrofinansowej, zablokowanej na ostatnim tegorocznym szczycie UE przez Węgry stawiają pod znakiem zapytania stabilność budżetu tego kraju. Politycy spekulują w kuluarach o jego możliwej nowelizacji (budżet na 2024 r. został uchwalony z dużym wyprzedzeniem), która może objąć znaczące cięcia wydatków socjalnych i podwyżki podatków w przypadku, gdyby Kijów nie otrzymał znaczącej części obiecanej pomocy. Jednocześnie coraz trudniejsza staje się sytuacja na frontach. Jesienna kontrofensywa nie przyniosła oczekiwanych rezultatów na lądzie (na morzu udało się za to odepchnąć rosyjską flotę na wschód). Najważniejsi oficerowie z głównodowodzącym generałem Wałerijem Załużnym na czele znajdują się tymczasem pod rosnącą presją polityczną ze strony prezydenta Wołodymyra Zełenskiego. Nie da się wykluczyć nawet dymisji Załużnego w razie jakiejś znaczącej porażki i zastąpienia go bardziej cenionym w obozie władzy oficerem, np. dowódcą wojsk lądowych generałem Ołeksandrem Syrskim.

Rząd jedności narodowej na Ukrainie

Coraz częściej wychodzące na jaw spory między politykami a wojskowymi mogą wzmocnić presję na powołanie rządu jedności narodowej, do którego miano by dokooptować najważniejszych przedstawicieli prozachodniej opozycji.

Reklama

Dotychczas obóz władzy wzbraniał się przed takimi propozycjami, nie chcąc tracić monopolu na podejmowanie kluczowych decyzji. To się może zmienić, gdyby taką propozycję kuluarowo poparły Stany Zjednoczone. Na razie ukraińskie władze ograniczają swobodę działań opozycji, blokując delegacje zagraniczne jej polityków z eksprezydentem Petrem Poroszenką na czele i nie dopuszczając ich do znacjonalizowanego po rozpoczęciu rosyjskiej inwazji, kontrolowanego nieoficjalnie przez resort kultury telemaratonu informacyjnego, który jest jedynym programem informacyjnym w ramach darmowej telewizji naziemnej. Słabnące morale polityków i społeczeństwa może się wzmocnić, gdyby udało się odzyskać inicjatywę na froncie albo gdyby objawił się znany z książki Nassima Taleba czarny łąbędź, nieprzewidywalne wydarzenie odmieniające bieg historii. Takim czarnym łabędziem może być śmierć Putina bądź udany, w odróżnieniu od awantury Jewgienija Prigożyna, pucz w Rosji.

Bez czarnego łabędzia Kreml będzie z grubsza kontynuował dotychczasowe działania. Można się spodziewać dalszego ciągu wojny na wyniszczenie, w ramach której Moskwa, uwzględniając różnicę potencjałów między nią a Kijowem, będzie liczyć, że to Ukraińcom szybciej skończą się zasoby niezbędne do prowadzenia wojny. Celem Rosji nieodmiennie jest zmiana reżimu politycznego na Ukrainie na prorosyjski i gwarancje utrzymania tego kraju co najmniej w szarej strefie między nią a Zachodem. Jednak dalekosiężne plany są znacznie bardziej ambitne. Rosjanie wyłożyli je w ultimatum wystosowanego pod adresem Zachodu jesienią 2021 r., w przeddzień inwazji. Dotyczą one cofnięcia skutków trwającego od lat 90. rozszerzania Sojuszu Północnoatlantyckiego na Wschód, a więc także o Polskę. Rosja, licząc na zwycięstwo Donalda Trumpa w listopadowych wyborach prezydenckich i – oby bezpodstawnie – na jego obojętność wobec losów Ukrainy, ma nadzieję na zmuszenie Kijowa do kapitulacji, a Zachodu do jej uznania. Kolejnym krokiem, zgodnie z taktyką Kremla, byłaby eskalacja żądań wobec Zachodu.