Ciężar, którego nie udźwignęły amerykańskie mosty
M10 Booker miał ważyć mniej, być szybki, lekki i mobilny. W rzeczywistości, ważąc aż 42 tony, potrafił niszczyć mosty wojskowe na amerykańskich bazach. Problem nie dotyczył tylko jednej lokalizacji – mosty nie wytrzymały ciężaru w Fort-Campbell, Fort-Bragg, Fort-Carson i Fort-Johnson. To nie incydent, a sygnał, że infrastruktura wojskowa nie była gotowa na „lekki” czołg tej klasy.
Do tego okazało się, że czołg nie mieści się w standardowych założeniach transportowych. Miał być przewożony parami na pokładzie samolotów C-17 Globemaster III – tymczasem wchodzi tylko jeden. Zabrakło też kluczowych opcji, jak tryb autonomiczny czy możliwość wykorzystania nowoczesnych systemów obronnych.
Od Sheridan do Bookera, czyli jak pomysł zmienił się w katastrofę
Początki były obiecujące. W 2013 roku amerykańskie dowództwo chciało lekkiego czołgu dla sił powietrznodesantowych. Koncepcja przypominała dawnego M551 Sheridan – maszynę lekką, skoczną i wszechstronną. W założeniach M10 miał być tani, łatwy w transporcie i groźny dla przeciwnika.
Ale kolejne lata przynosiły zmiany wymagań, wzrost masy, dodawanie systemów i... kolejne kompromisy. Finalny M10 Booker był cięższy niż niektóre rosyjskie czołgi, słabszy od Abramsa i kosztował fortunę – 19 milionów dolarów za sztukę. I to wszystko, by stworzyć maszynę, której nikt nie wiedział, jak używać.
Zmiana kursu: Pentagon stawia na nowego Abramsa
W cieniu upadku M10 Booker rozwija się inny projekt – M1E3 Abrams. To nowa, lżejsza wersja słynnego Abramsa, która ma być bardziej mobilna i dostosowana do nowoczesnych realiów pola walki. Ma ważyć o jedną trzecią mniej, być ekonomiczna i wyposażona w nowoczesne systemy aktywnej obrony.
To właśnie wprowadzenie M1E3 może być gwoździem do trumny M10 Booker. Choć ten drugi był projektowany jako wsparcie, a nie zamiennik Abramsa, Pentagon nie zamierza utrzymywać dwóch drogich programów, skoro jeden z nich już jest przestarzały na starcie.
Czołg z potencjałem, który nigdy nie zostanie wykorzystany
Trzeba jednak przyznać – M10 Booker miał swoje atuty. Nowoczesny system kierowania ogniem, przemyślany układ załogi, możliwość szybkiego wsparcia dla lekkiej piechoty czy przystosowanie do działania w trudnych warunkach, jak Arktyka czy górzysty Tajwan.
Tyle że każda zaleta była równoważona poważną wadą. Brak systemu aktywnej ochrony, słabsza armata niż u Abramsa, brak możliwości walki z ciężkimi czołgami i kłopotliwa logistyka to tylko część problemów.
Lekcja z Ameryki
Zamknięcie programu M10 Booker to kolejna bolesna lekcja dla Pentagonu. Tak samo jak wcześniej porzucone Crusader czy zwiadowczy śmigłowiec Comanche, nowy „lekki” czołg padł ofiarą ambicji, niekonsekwencji i zmieniających się wizji.
To także ostrzeżenie dla innych armii – w tym polskiej. Inwestycje w nowe technologie wojskowe muszą być dobrze przemyślane, a nie oparte na wizjach, które zmieniają się szybciej niż da się je zrealizować.