Kryzys na Ukrainie rozpędza się dalej, a USA, NATO i Rosja są zaangażowane w chaotyczny taniec dyplomacji, w czasie którego wymieniają dokumenty dotyczące ich stanowiska ws. struktury europejskiego bezpieczeństwa.

Tymczasem rosyjska 8 Gwardyjska Armia – historyczna jednostka powiązana z Ukrainą w czasie II wojny światowej, którą Putin kilka lat temu ponownie włączył do służby – zajmuje kluczową pozycję, z której może dokonać potencjalnej inwazji na Ukrainę. Jak dotąd większość działań skupiała się wokół USA i Rosji, która pod przywództwem Putina chce pokazać, że status Waszyngtonu i Moskwy jest równy.

Niemniej Europejczycy z prezydentem Francji Emmanuelem Macronem na czele, pchają się do negocjacji. Jak wygląda europejska agenda i jak się rozegra w czasie obecnego kryzysu i po nim?

Europejska agenda

Reklama

Henry Kissinger w swojej słynnej wypowiedzi wskazywał na problem, który występuje, gdy Amerykanie potrzebują pomocy od swoich sojuszników i „dzwonią do Europy”. Wówczas nie ma centralnej władzy, która odebrałaby telefon z Ameryki. Pomimo wielkiej populacji i gospodarczej siły, Stary Kontynent kuleje w kwestiach bezpieczeństwa ze swoją różnorodnością kultur, historii, języków i celów w polityce zagranicznej.

Do NATO należy m.in. 28 europejskich państw, Unia Europejska liczy 27 członków – które pedałują na kolektywnym rowerze z różnymi poziomami entuzjazmu. Prawdopodobnie zaczyna się to uwidaczniać w czasie kryzysu na Ukrainie.

Niedawno Emmanuel Macron i Władimir Putin odbyli rozmowę telefoniczną, a oznaki pewnej rozbieżności stanowisk USA i Europy stały się ewidentne, z Francuzami utrzymującymi, że Putin pokazał wolę bycia rozsądnym. Macron wielokrotnie mówił o potrzebie prowadzenia niezależnej europejskiej polityki zagranicznej, a Francja w sensie historycznym miała lepsze relacje z Rosją niż wielu innych członków NATO, sięgając aż do XVII wieku.

Jak się zdaje, Francuzi uważają, że Ameryka przesadza ze swoją reakcją na siły Putina zgromadzone przy granicy z Ukrainą, a moi francuscy przyjaciele w wojsku sądzą, że przykładamy zbyt dużą wagę do obrazków rosyjskich czołgów, wojsk i ciężarówek. Nie zgadzam się z tym, tak samo jak nie zgadza się z tym amerykańska wspólnota wywiadowcza (Francuzom trzeba jednak oddać, że – w przeciwieństwie do Niemców – zaoferowali przeniesienie części wojsk do Rumunii, jeśli sytuacja będzie eskalować).

Dodatkowo oprócz forów dyplomatycznych USA-Rosja oraz NATO-Rosja, istnieje także całkowicie europejska ścieżka. Francja i Niemcy, obok Rosji i Ukrainy, są członkami tzw. formatu normandzkiego – to jedyna relatywnie mała grupa, gdzie Kijów i Moskwa są zaangażowane bezpośrednio. W przeszłości format ten odnosił pewne sukcesy jeśli chodzi o zmniejszenie napięcia i walk pomiędzy prorosyjskimi separatystami a siłami Ukrainy w Donbasie w południowo-wschodniej części kraju.

Podobno w czasie rozmowy z Putinem, Macron położył na stole pewne nowe pomysły, mające służyć deeskalacji napięcia, co może zostać przedstawione w czasie przyszłych rozmów w formacie normandzkim – zakładając, że do tego czasu nie wybuchnie wojna.

Podejście to jest zgodne z innym aspektem tradycyjnej polityki zagranicznej i bezpieczeństwa Francji. Chodzi o zajmowanie niezależnej pozycji, co zmniejsza znaczenie NATO. W 1966 roku prezydent Francji Charles de Gaulle czasowo wycofał francuskie członkostwo w strukturze militarnej Sojuszu Północnoatlantyckiego.

Europę finansowo stać na własną armię

Macron często wskazywał na potrzebę powołania europejskiej armii, co z pewnością leży w zasięgu możliwości bogatych państw Europy. Gdy byłem naczelnym dowódcą sił NATO, często widziałem, że nasi francuscy sojusznicy – wnoszący silny wkład operacyjny do każdej misji Sojuszu – mocno starali się, aby wprowadzić inne siły UE do misji skierowanych przeciw piratom oraz w gorące wojskowo miejsca, takie jak Bałkany czy Libia.

Stworzenie dużej europejskiej armii, najpewniej pod kierunkiem Unii Europejskiej, wymagałoby zaangażowania nie tylko ze strony Francji, ale także Niemiec, Włoch, Polski oraz innych głównych wojsk państw europejskich. Podczas gdy amerykańscy politycy i urzędnicy narzekają (zasadnie) na to, że europejscy sojusznicy nie realizują celu NATO i nie przeznaczają 2 proc. PKB ma wojsko, to kolektywny budżet obronny państw europejskich (w tym Wielkiej Brytanii) wynosi ok. 300 mld dol. – to ponad trzykrotnie więcej, niż wydaje na ten cel Rosja. Poważna armia pod kierunkiem UE mieści się w zakresie możliwości finansowych Europy, a coraz większe awanturnictwo ze strony Władimira Putina może popchnąć państwa Starego Kontynentu w tym kierunku.

Z pewnością taki jest podtekst rozmów Macrona z Rosjanami – co ma zademonstrować niezależność europejskiego głosu w czasie kryzysu i wskazać w nie tak znowu subtelny sposób na potrzebę istnienia europejskiego wojska.

Niemcy są innym kluczowym elementem każdej takiej inicjatywy i w ciągu ostatnich dni nowy rząd kanclerza Olafa Scholza wysyłał sygnał o nieco łagodniejszym podejściu do Rosji niż reszta państw NATO. To naturalne, biorąc pod uwagę więzi handlowe łączące Berlin i Moskwę, a przede wszystkim niemieckie uzależnienie od rosyjskiego gazu.

Wraz z tym, jak kryzys będzie trwał dalej, Waszyngton w coraz większym stopniu może mieć problem, chcąc pogodzić twarde stanowisko USA i Wielkiej Brytanii z nieco bardziej pojednawczą postawą Francji i Niemiec. Nowy kanclerz Olaf Scholz na początku lutego ma przybyć do Waszyngtonu na konsultacje z prezydentem Joe Bidenem.

Oczywiście Putin byłby szczęśliwy gdyby zobaczył, że groźby wokół ukraińskich peryferii tworzą poważne podziały pomiędzy USA i Unią Europejską. Byłby to rodzaj geopolitycznej dywidendy względem jego głównego celu, jakim jest zablokowanie Ukrainy przed zbliżaniem się do Zachodu. Inną wielką nadzieją Putina jest marginalizacja NATO poprzez wzniecanie niezgody wśród Europejczyków przy stole w Brukseli.

Jak dotąd Stanom Zjednoczonym mniej lub bardziej udawało się utrzymać wszystkich w ryzach. Pozostaje mieć nadzieję, że inicjatywa Macrona nie dostarczy Putinowi nowych możliwości, aby czerpać korzyści z jakichkolwiek różnic w łonie Zachodu.