Skutki nałożenia na Rosję sankcji finansowych były widoczne natychmiast. Kurs rubla poszedł gwałtownie w dół. To samo stało się z akcjami notowanymi na moskiewskiej giełdzie. Żeby choć trochę zwiększyć atrakcyjność swojej waluty, tamtejszy bank centralny został zmuszony do podniesienia głównej stopy procentowej z 9,5 proc. do 20 proc. Mimo to przed bankomatami i oddziałami banków ustawiały się kolejki ludzi, chcących jak najszybciej wypłacić pieniądze. Najlepiej dolary, by przynajmniej trochę nie martwić się niknącą siłą nabywczą rubla.
Rezerwy walutowe Rosji – obligacje zagranicznych państw, depozyty w zagranicznych bankach – zostały zamrożone. Nie było więc możliwości użycia ich, by wspomóc słabnącą walutę. Chwycono się rozwiązań znanych z krajów stojących u progu albo wręcz przeżywających kryzys walutowy: eksporterzy mają odsprzedawać państwu cztery piąte wpływów w twardych walutach. Inwestorom zagranicznym zablokowano możliwość otrzymania dywidend od rosyjskich spółek, a nawet odsetek od obligacji wyemitowanych na krajowym rynku. Nieobsługiwanie długu to nieomal przyznanie się, że kraj zbankrutował (potwierdzają to błyskawicznie obniżane oceny przyznawane przez agencje ratingowe).
Ale sankcje mogą też mieć wpływ długoterminowy, który wcale nie będzie się ograniczał do terenu Rosji.
Reklama