Zachodni sojusznicy zapowiedzieli dwa tygodnie temu, że dostarczą Ukrainie nowoczesne czołgi. Najwięcej wysłanych ma być maszyn typu Leopard 2, które wśród sił zbrojnych Europy Zachodniej są najbardziej popularne. Ale to nie wszystko. Niemiecki rząd potwierdził w piątek, że wydał zgodę na eksport starszych czołgów Leopard 1. Jak donosiła „Süddeutsche Zeitung”, chodzi o kilkadziesiąt maszyn, których właścicielem jest koncern Rheinmetall. Nie wiadomo jednak, kiedy mogłyby zostać dostarczone, bo kilka tygodni temu jego prezes Armin Papperger wyjaśniał, że dostawa może zająć nawet rok. Problemem jest także brak amunicji do tych czołgów. Według relacji niemieckich mediów podczas ubiegłotygodniowej wizyty w Brazylii kanclerz Olaf Scholz miał namawiać prezydenta Luiza Lulę da Silvę, by Brazylia przekazała część ze swoich dużych zapasów, jednak miał usłyszeć zdecydowane „nie”. Niezależnie od tego w najbliższych tygodniach Ukraińcy otrzymają co najmniej kilkadziesiąt nowoczesnych czołgów m.in. Challengery 2 od Wielkiej Brytanii czy polskie Leopardy 2, na których ukraińscy żołnierze już się szkolą.

W kolejnym pakiecie pomocy USA dla Ukrainy znajdą się pociski GLSDB (Ground Launched Small Diameter Bomb), czyli produkowane wspólnie przez szwedzkiego Saaba i amerykańskiego Boeinga precyzyjne pociski klasy ziemia-ziemia, które mogą razić cele odległe nawet o 150 km. Te informacje potwierdził Joe Biden. To by oznaczało, że z rejonu Chersonia Ukraińcy mogliby atakować lądowe połączenie z Półwyspem Krymskim. Czy to byłby przełom na miarę tego, jaki spowodowały dostawy systemu HIMARS z pociskami Guided Multiple Launch Rocket System (GMLRS), które mają zasięg ok. 80 km? - Tamte dostawy zmieniły naprawdę dużo. Najbardziej sprawdziły się na Chersończyźnie, bo tam sieć logistyczna Rosjan była ograniczona przez dosyć szeroki Dniepr, a liczba dróg dojazdowych i przepraw stosunkowo niewielka. HIMARS-y ją jeszcze ograniczyły, a na dodatek precyzyjne uderzenia w stanowiska obrony przeciw lotniczej Rosji osłabiły skuteczność jej działania. Ten system w dużej mierze przyczynił się do tego, że Rosjanie wycofali się w tym regionie za Dniepr, to miało wpływ operacyjny - tłumaczy analityk wojskowy Norbert Bączyk, który prowadzi podcast Historie Wojenne. - Pociski o zasięgu 150 km oczywiście będą Rosjanom szkodzić, ale nie sądzę, by ich wpływ na działania był aż tak istotny. Nie wiemy, jak duża będzie dostawa. Jeśli dostaną ich tylko kilkaset, to nie będzie to miało większego znaczenia. Aby zaczęły przynosić zauważalny efekt, musi ich być kilka tysięcy. Jest szansa na to, by utrudnić komunikację między Krymem a lądem, ale to nie będzie całkowite odcięcie - dodaje specjalista. Uszkodzenie mostu Kerczeńskiego, łączącego Krym nad Cieśniną Kerczeńską z Rosją utrudniło Rosjanom dostawy na półwysep, ale i tak półwysep był zaopatrywany korytarzem lądowym, który najeźdźcy zajęli po 24 lutego 2022 r.

Sceptyczny co do przełomowego znaczenia tych dostaw jest również gen. Jarosław Kraszewski, który pełnił obowiązki m.in. szefa Wojsk Rakietowych i Artylerii Wojsk Lądowych. - To jest krok do przodu, ale to nie jest żaden przełom. Takim byłyby dostawy pocisków MGM-140 Army Tactical Missile System (ATACMS), które mają zasięg 300 km - tłumaczy były wojskowy. - Wówczas Ukraińcy mogliby razić ze swojego terytorium rejon ześrodkowania Rosjan we wschodniej Ukrainie, jeszcze zanim oni przegrupują się na ugrupowania bojowe. Czym wcześniej i dalej od własnych wojsk mogą razić Rosjan, tym jest to bardziej skuteczne - dodaje były dowódca międzynarodowej brygady LitPolUkr.

Reklama

Biorąc pod uwagę, że Zachód dostarcza ukraińskim obrońcom coraz bardziej zaawansowane systemy uzbrojenia, nie można wykluczyć, że za kilka czy kilkanaście miesięcy także ATACMS-y trafią do Ukrainy. Ale na razie mnożą się obawy dotyczące ofensywy Rosjan, która może ruszyć już w najbliższych tygodniach. I choć liczba żołnierzy rosyjskich na wschodzie Ukrainy w ostatnich miesiącach znacznie wzrosła, to nie ma pewnych informacji dotyczących tego, jak wielu zmobilizowanych szkoli się jeszcze na poligonach Rosji i Białorusi. O tym najpewniej przekonamy się wiosną. ©℗