Istnieje element, który jest coraz bardziej rytualny jeśli chodzi o geopolityczny impas, w jakim znajdują się Zachód i Chiny. Otóż Amerykanie i Europejczycy grożą placem Chińczykom za naruszanie praw człowieka w Sinciangu, podważanie demokracji w Hongkongu, zaognianie sytuacji w Cieśninie Tajwańskiej, itd, a Chińczycy z kolei mówią Zachodowi, aby zajął się swoimi sprawami i przestał zachowywać się z hipokryzją.

I tak to trwa, wet za wet. Ilekroć chińscy dyplomaci czują się znieważeni, zachowują się jak „wilczy wojownicy”, czego – jak im się wydaje – oczekuje od nich prezydent Xi Jinping. Pojęcie to wiąże się z popularnymi filmami akcji „Wolf Warrior”, które opowiadają o przygodach chińskich bohaterów walczących z wrogami z Zachodu. Przekaz Pekinu jest tu następujący: Nie możecie się już mieszać w nasze sprawy.

Przykład? Seria sankcji z tego miesiąca. Najpierw Zachód, a konkretnie Unia Europejska objęła sankcjami cztery osoby oraz jeden podmiot z Chin. Amerykanie, Kanadyjczycy i Brytyjczycy podjęli podobne kroki. Chiny bez żadnej zwłoki odpowiedzieli własnymi, nachalnymi sankcjami, uderzając w kilka think tanków, naukowców, a nawet posłów do Parlamentu Europejskiego.

Celem Pekinu było pokazanie, że Chiny są zawsze gotowe do eskalacji – szybciej i z większą zaciętością niż robi to Zachód. Amerykanie i Europejczycy wiedzą, że sankcje to coś więcej niż symboliczny gest, ale jednocześnie zdają sobie sprawę, że to lepsze niż żaden gest.

Reklama

Umowa CAI jako lewar wobec Chin

Tymczasem istnieje inny lewar, który Unia Europejska mogłaby wykorzystać przeciw Chinom. To chińsko-europejska umowa inwestycyjna (CAI). Ten wynegocjowany w grudniu ubiegłego roku dokument musi zostać ratyfikowany przez Parlament Europejski (PE), na który Chiny nałożyły sankcje. W tej sytuacji PE powinien wziąć umowę CAI jako zakładnika.

Zawsze byłem przeciwny chińsko-europejskiej umowie CAI. Uważam, że działania kanclerz Angeli Merkel, która po długich latach negocjacji nad porozumieniem, pod koniec 2020 roku nagle przyspieszyła i dopięła CAI, były wyrazem lekceważenia wobec prezydenta-elekta Joe Bidena. Biden przygotowywał się wówczas do objęcia urzędu i szykował się na odnowienie sojuszu z Zachodem, chciał także zbudować wspólny front przeciw Chinom. Joe Biden do tamtej chwili nie doceniał tego, jak bardzo Europejczycy są gotowi robić interesy z Państwem Środka.

Ekonomiczny wymiar umowy

Czy warto byłoby ratyfikować umowę inwestycyjną CAI tylko na podstawie przesłanek ekonomicznych? Ciężko ocenić. Celem porozumienia jest stworzenie równych reguł gry dla chińskich i europejskich firm, które chcą robić ze sobą interesy. Chiny mają tu do stracenia więcej niż UE – dlatego, że europejskie gospodarki już teraz są całkiem mocno otwarte wobec Chińczyków, a Pekin w rażący sposób blokuje zachodnie firmy w Chinach.

Umowa CAI wychodzi naprzeciw niektórym z tych problemów. W kilku sektorach CAI zakazuje stosowania obecnych wymogów ze strony Chin, na mocy których zachodnie firmy muszą tworzyć spółki joint venture z lokalnymi firmami z Chin. Takie rozwiązanie pozwalało często Chińczykom na pozyskanie zachodnich technologii i dostęp do tajemnic handlowych firm z Zachodu.

Pekin ma również znieść ograniczenia produkcji wobec zachodnich producentów aut elektrycznych oraz innych dóbr. Z kolei w innych bardziej kontrowersyjnych obszarach Pekin złożył niewyraźne zobowiązania ws. dotacji wobec swoich narodowych championów.

Najsłabszą częścią umowy jest niejasne zobowiązanie Chin do zwrócenia się w kierunku ratyfikowania – być może pewnego dnia – konwencji Międzynarodowej Organizacji Pracy (MOP) zakazujących pracy przymusowej. Dlaczego zobowiązanie to nie dotyczy po prostu ratyfikowania konwencji?

Odpowiedź jest następująca: chodzi o Sinciang, gdzie Pekin brutalnie represjonuje dużą i głównie muzułmańską mniejszość Ujgurów. Chińska dwuznaczność w tym obszarze umowy dla wielu posłów PE była powodem do zerwania porozumienia jeszcze zanim nałożono niedawne sankcje.

Jak zawsze, problem polega na tym, że państwa członkowskie UE mają rozbieżne interesy. Niemcy w szczególności dbają o swoje powiązania biznesowe i handlowe z Chinami. Przez pięć lat z rzędu Chiny były największym partnerem handlowym Niemiec, przed USA (choć Ameryka wciąż jest największym odbiorcą niemieckiego eksportu).

Ws. CAI więcej do stracenia mają Chiny

Angela Merkel zapowiedziała, że chce uniknąć konieczności wybierania pomiędzy USA a Chinami, aby świat nie powrócił do podziału na dwa sztywne bloki, tak jak było to w czasie zimnej wojny. Pod tym względem jej cele nachodzą na cele prezydenta Chin Xi Jinpinga. Jego celem jest bowiem zapobieżenie sytuacji, w której USA i Unia Europejska sprzymierzą się przeciw Państwu Środka. Zatem Chiny poszły na kilka ustępstw w sprawie umowy inwestycyjnej, aby utorować sobie drogę do innych paktów. Ale właśnie ta geopolityczna motywacja oznacza, że Chiny mają więcej do stracenia niż Unia Europejska, jeśli umowa inwestycyjna nie dojdzie do skutku. Europa może wykorzystać tę asymetrię.

Niemcy i reszta Europy powinni pamiętać, o co toczy się gra – to konflikt pomiędzy systemami wartości: zachodnie postrzeganie rządów prawa i otwartości społeczeństwa (bez względu na jakiekolwiek niedoskonałości występujące w praktyce) kontra chiński model jawnej autokracji. Europa nie może udawać, że chce pozostać neutralna w tej rywalizacji. Dobrym sposobem, aby wyjaśnić to Chinom, jest wstrzymanie przez UE umowy CAI i potraktowanie jej jako argumentu przetargowego.