W czasie gdy w ukraińskim Donbasie rozpoczyna się kolejna rosyjska ofensywa, w Unii Europejskiej narasta presja na odcięcie Rosji od dochodów ze sprzedaży ropy i gazu. Przekonanie, że dalsze dyskusje w „27” nie powinny dotyczyć tego, czy i jak duży koszt powinna ponieść UE za wsparcie Ukrainy, ale w jakim czasie i w jaki sposób ten koszt rozłożyć, umacnia się także na zachodzie Europy. Ważną rolę w aktualnej fazie negocjacji odgrywają zwłaszcza Francja i Włochy – odpowiednio druga i trzecia co do wielkości gospodarka UE – które w coraz mocniejszym tonie opowiadają się za objęciem sankcjami surowców energetycznych z Rosji. Kraje te dołączają tym samym do grona unijnych jastrzębi, do którego należą już m.in. Polska, kraje bałtyckie i Irlandia.
Jednoznacznie embargo naftowe poparł wczoraj francuski minister gospodarki Bruno Le Maire. – Zatrzymanie importu rosyjskiej ropy do Europy jest potrzebne bardziej niż kiedykolwiek – podkreślił polityk. Wyraził jednocześnie przekonanie, że sytuacja w Ukrainie przyczyni się „w najbliższych tygodniach” do zmiany podejścia innych krajów UE. Dzień wcześniej podobne stanowisko powtórzył ubiegający się o reelekcję Emmanuel Macron. Francuski prezydent zaznaczył, że Paryż będzie zachęcać także do objęcia sankcjami gazu ziemnego. Zaprzeczył też, by decyzja o embargu na rosyjską ropę została wstrzymana z jego inicjatywy – do czasu rozstrzygnięcia wyborów prezydenckich nad Sekwaną. Przeciwniczką nakładania sankcji na nośniki energii, których import od początku wojny w Ukrainie sięgnął już blisko 38 mld euro (dane Centrum Badań nad Energią i Czystym Powietrzem, CREA), jest rywalka Macrona, liderka Zjednoczenia Narodowego Marine Le Pen.
Reklama