Nie wiemy, kto jest ich właścicielem, nie wiemy, w jaki sposób działają, nie wiemy, jaki jest ich cel. Wiemy tyle, że latają Amerykanom wysoko nad głowami i niełatwo je wychwycić radarom. Mijają dni, ale postępu brak. Bo o niezidentyfikowanych obiektach, o których za wiele nie da się powiedzieć, prócz tego, że są, słyszeliśmy już z raportów Pentagonu.
Nowe jest strzelanie. Oficjalnie po raz pierwszy amerykańskie siły powietrzne dokonały strąceń nad Ameryką Północną. Być może zdecydowano się na to po krytyce (pomijam, czy słusznej), jaka spadła na Joego Bidena za pozwolenie na przelot chińskiego balonu szpiegowskiego nad całym kontynentem. Dałbym wiele, by zobaczyć proces prowadzący do wydania rozkazu o strąceniu obiektów. „Panie prezydencie, rekomendujemy zestrzelenie obiektu. Nie, nie wiemy, co to jest. Nie, nie wiemy, jakie będą dokładnie konsekwencje. Ale rekomendujemy strącenie” – tak musieli mówić w Białym Domu groźni generałowie. Niestety tego nie widziałem, podobnie jak nie słyszałem prezydenta, który po rozkazach właściwie zapadł się pod ziemię. To oburzające przy tak bezprecedensowej sytuacji, przy tak powszechnym poczuciu niepewności w kraju.
Komunikacyjny chaos w Waszyngtonie przeraża. Przy panującej w kraju atmosferze strachu, czy nawet paranoi, zupełnie nie rozumiem masowych przecieków do mediów z armii, których konsekwencją są clickbaitowe nagłówki. Nie uspokajają też sytuacji żołnierskie „nie wykluczamy niczego” najwyższych generałów, gdy padają pytania o kosmitów. Nie na miejscu są także żarciki rzeczniczki Białego Domu, że lubi film „E.T.”. Zadziwiające jest to, że głos rozsądku przychodzi stamtąd, skąd oczekiwać go można było najmniej. Republikańska kongresmenka Marjorie Taylor Greene apelowała o spokój i wstrzemięźliwość, zauważając, że ludzie są „przestraszeni” i „wierzą w szalone wpisy w internecie”. Przypomnijmy, Taylor Greene uwielbia teorie spiskowe, uważała np., że pożary w Kalifornii wywoływane są przez są kosmiczne lasery żydowskiego lobby.
Wracając do Białego Domu, trudno uwierzyć w tłumaczenia rzecznika Rady Bezpieczeństwa Narodowego Johna Kirby’ego, który stwierdził, że na strącanie obiektów zdecydowano się, gdyż stanowiły zagrożenie dla ruchu lotniczego. Oraz dlatego, że nie jest wykluczone, że mogły one szpiegować. Czy oznacza to, że wcześniej nie stanowiły zagrożenia i nie było ryzyka, że szpiegują? Bo wiemy, że nie są to pierwsze przypadki, gdy Amerykanie wykrywają takie obiekty. A do tego dochodzi przerzucanie się oskarżeniami przez obecną i byłą administrację. Ekipa Bidena twierdzi, że ich poprzednicy za rządów Donalda Trumpa byli informowani o chińskich balonach szpiegowskich przez wojsko. Otoczenie republikanina zaprzecza. Komu wierzyć?
Reklama
Być może Białemu Domowi, chociażby w tym, że nie ma żadnych dowodów na „kosmitów czy aktywność sił pozaziemskich”. I temu, że po incydencie z chińskim balonem amerykańskie radary przekierowano na wykrywanie także mniejszych obiektów. To dobry krok, tak samo jak dobra jest zapowiedź tego, że w sprawie współpracować mają teraz znacznie mocniej różne rządowe agencje. Tym bardziej że Amerykanie uważają, iż niezidentyfikowane obiekty to zjawisko globalne. W sprawie chińskiego balonu administracja Bidena informowała sojuszników o szczegółach, w tym – jak wynika z informacji DGP – także stronę polską.
Amerykanie coraz mocniej otwierają oczy na granicę nad ich głowami. Raport Pentagonu ze stycznia sugerował, że odnotowany w ostatnich latach wzrost liczby obserwacji niezidentyfikowanych obiektów może wynikać ze zmniejszenia „stygmatyzacji” mundurowych, którzy je zgłaszają. Resort od niedawna sam zachęca, by wojskowi śmiało informowali o wszelkich anomaliach na niebie. I tak ze styczniowego raportu wynika, że z całkowitej liczby ok. 500 analizowanych obserwacji 163 dotyczą balonów lub „obiektów podobnych do balonów”, 26 bezzałogowych statków powietrznych. Część (nie podano konkretnej liczby) skatalogowano jako „nieprawidłowości czujników czy błąd operatora”. Ale wciąż dla 171 obserwacji nie znaleziono wyjaśnienia, a w niektórych przypadkach obiekty „wykazywały niezwykłe właściwości lotu”.
W każdym razie na początku roku oglądamy trzymający w napięciu spektakl, i to nie tylko na amerykańskim niebie, lecz także w salach konferencyjnych i korytarzach Pentagonu. Jest w nim trochę trzymającego w napięciu filmu wojennego, trochę politycznego thrillera, nieco science fiction i westernu. Mieszanka jest wybuchowa, czasem wychodzi groteska czy komedia fantastycznonaukowa typu „Marsjanie atakują!”. A to dopiero początek. Gdy poczekamy na koniec, zobaczymy, kto wygra – Amerykanie, Chińczycy czy kosmici. Zazwyczaj wygrywali Amerykanie. ©℗