21 stycznia 2021 r., dzień po zaprzysiężeniu prezydenta Bidena, odchodząca ekipa Białego Domu w gorączkowym pośpiechu pakowała rzędy pudeł z dokumentami, które jej szef gromadził w swoim apartamencie w ostatnich miesiącach rządów. Ludzie z otoczenia Donalda Trumpa między sobą enigmatycznie nazywali je „jego papierami”, ale każdy miał świadomość, że to materiały niejawne – nie wyłączając tych z oznaczeniem „top secret” – których przechowywanie i udostępnianie podlega surowym zasadom. Po wyborach główny radca administracji wielokrotnie upominał zresztą bliskich współpracowników Trumpa, że wszelkie dokumenty, które przewinęły się przez Gabinet Owalny, zgodnie z ustawą są własnością państwową, a ich miejsce jest w Archiwach Narodowych – federalnej agencji sprawującej pieczę nad rządowymi i historycznymi aktami. Oficjalne instrukcje zbywano jednak wymówkami albo zwyczajnie ignorowano. Na polecenie eksprezydenta 80 pudeł poleciało więc śmigłowcami Marine One do Mar-a-Lago, luksusowego ośrodka wypoczynkowego na Florydzie, gdzie mieści się jego rezydencja. Ponieważ przeprowadzka odbywała się w szalonym pędzie (Trump do ostatniej chwili wzbraniał się przed oddaniem władzy), personel nie wiedział, co zrobić z tak delikatnym, lecz pokaźnych rozmiarów transportem.

Pudła rozpoczynają wtedy wędrówkę po posiadłości. Najpierw lądują na podium w biało-złotej sali balowej, gdzie odbywają się wesela i gale fundraisingowe. Trzy miesiące później trafiają do biurowej części ośrodka, ale nie postoją tam długo, bo sztabowcy Trumpa narzekają, że brakuje im miejsca do pracy. Jego asystenci wciskają więc dokumenty do niewielkiej toalety z okazałym żyrandolem, by ostatecznie załadować je do magazynku ulokowanego obok schowków z pościelą i alkoholem. W akcie oskarżenia przeciwko eksprezydentowi specjalny prokurator Jack Smith i jego zespół odnotowują, że goście Mar-a-Lago mogli bez problemu dostać się tam z różnych zakątków obiektu – najłatwiej przez wejście prowadzące na basen, które prawie zawsze pozostawało otwarte.

Śledczy ustalili, że od stycznia 2021 r. do sierpnia 2022 r., kiedy FBI w końcu je skonfiskowało, w Mar-a-Lago urządzono ponad 150 imprez, które przyciągnęły dziesiątki tysięcy gości. Do nich należy jeszcze doliczyć ok. 500 stałych bywalców posiadłości, którzy mogą bez ograniczeń wylegiwać się na zamkniętej plaży, pluskać w jacuzzi i obracać się w elitarnym tłumie. Lista członków klubu Mar-a-Lago obejmuje m.in. potentatów nieruchomościowych, szychy z Wall Street, właścicieli drużyn sportowych i lobbystów wszystkich wpływowych branż. Żeby się na niej znaleźć, trzeba wyłożyć z góry 200 tys. dol. i uzyskać akceptację specjalnej komisji. Członkowie muszą też wydawać co roku minimum 15 tys. na usługi ekstra (jak kolacje w restauracji), jeśli nie chcą stracić przywilejów. „Zagraniczne rządy płacą miliony, żeby infiltrować amerykańską administrację i zdobywać sekrety, źródła i metody. Jeszcze więcej płacą nasi najbardziej zapiekli wrogowie. Co za okazja – zapłacić 200 tys. dol. za wstęp do Mar-a-Lago i mieć łatwy dostęp do najtajniejszych dokumentów!” – ironizował na Twitterze Norman Ornstein, politolog, ekspert konserwatywnego think tanku American Enterprise Institute.

Co gorsza, jak na posiadłość, która nieformalnie pełniła funkcję zimowego Białego Domu, jej ochrona pozostawiała wiele do życzenia, o czym świadczyły głośne incydenty z intruzami. W kwietniu 2019 r., kiedy Trump zaliczał kolejne dołki na polu golfowym, policja aresztowała 32-letnią Chinkę, która weszła na teren obiektu, udając członkinię klubu. Kobieta miała przy sobie cztery komórki, dwa paszporty, laptop i pendrive ze złośliwym oprogramowaniem. Secret Service, służba odpowiedzialna za bezpieczeństwo prezydenta, przyznała wówczas, że nie sprawdza osób odwiedzających Mar-a-Lago – prześwietla tylko te, które znajdą się w pobliżu głowy państwa. To, kto ma wstęp na teren posiadłości, uważała za domenę zarządzających nią. Chinka trafiła na osiem miesięcy do więzienia, po czym została deportowana do ojczyzny. Dwa lata po jej wyskoku na jaw wyszła sprawa 33-letniej Ukrainki, która krążyła po imprezach w Mar-a-Lago, podając się za spadkobierczynię dynastii Rothschildów. Na jednym ze zdjęć zapozował z nią sam Trump. Jak ustaliło FBI, kobieta miała powiązania z rosyjską mafią. Pod koniec 2022 r. kanadyjskie media podały, że została zastrzelona przed hotelem w Montrealu.

Reklama

Beztroska, z jaką eksprezydent podchodził do poufnych dokumentów, szokuje tym bardziej, że zawierały one newralgiczne tajemnice: informacje dotyczące obronności i zdolności bojowych USA oraz innych państw, materiały na temat narodowego programu nuklearnego, plany odwetu na wypadek ataku obcych wojsk, analizy słabości systemów obronnych krajów Zachodu. Jest tam dorobek całej społeczności wywiadowczej Ameryki – z CIA, Pentagonem i National Security Agency na czele. „Ujawnienie tych tajnych dokumentów bez uprawnienia mogłoby narazić na ryzyko bezpieczeństwo narodowe Stanów Zjednoczonych, relacje zagraniczne, bezpieczeństwo sił zbrojnych USA, informatorów oraz trwałą skuteczność metod gromadzenia poufnych informacji wywiadowczych” – napisała prokuratura w akcie oskarżenia. Matt Tait, ekspert w sprawach cyberbezpieczeństwa i były pracownik brytyjskiego wywiadu elektronicznego GCHQ, na podstawie klauzul, dat i nazw zawłaszczonych przez Trumpa materiałów podjął próbę odkodowania, jakiego rodzaju informacje mogą się w nich kryć. Według niego wśród dokumentów ze znakiem „top secret” prawdopodobnie znalazły się m.in. scenariusze uderzenia militarnego na Iran, ocena potencjału atomowego Rosji oraz raporty na temat tureckich operacji w Syrii.

Cały tekst przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP