Resort zdrowia przedstawił w styczniu 2019 r. pełne statystyki za 2017 r. Wnioski? Jest coraz gorzej. Podczas gdy jeszcze w 2015 r. ponad 88 proc. karetek dojeżdżało do pacjentów w wyznaczonym czasie, to w 2017 r. odsetek ten spadł już do 79 proc. Jednocześnie ogólna liczba wyjazdów spadła, a nakłady z budżetu państwa na utrzymanie zespołów ratownictwa medycznego wzrosły. Wstępne ogólnopolskie statystyki za 2018 r. będą najwcześniej w kwietniu. Nieoficjalnie jednak ustaliliśmy w trzech województwach, że najnowsze wyniki będą jeszcze gorsze niż za 2017 r.
Resort zdrowia przekonuje, że to efekt zmiany sposobu zbierania i przetwarzania danych. Parlamentarzyści i sami ratownicy uważają jednak, że kłopoty nie występują jedynie na papierze, lecz także w praktyce.

Nie tylko statystyka

Doktor Jarosław Sachajko, poseł Kukiz’15, który od kilku miesięcy apeluje o zwiększenie liczby ambulansów, przekonuje, że sytuacja jest skandaliczna.
Reklama
– Polska jest państwem „po”. Dopiero gdy ktoś znany umrze z powodu niedojechania do niego karetki na czas, rozpocznie się ogólnonarodowa debata, dlaczego jest źle i co zrobić, by było lepiej – uważa parlamentarzysta. I dodaje, że najbardziej razi go to, iż resort zdrowia beznamiętnie przytacza statystyki, ale już nie zastanawia się, z czego wynikają coraz gorsze wyniki.
Sylwia Wądrzyk-Bularz, dyrektor biura komunikacji w Ministerstwie Zdrowia, przekonuje jednak, że urzędnicy wiedzą, dlaczego na przestrzeni lat widoczna jest tak duża różnica.
– W 2017 r. wszystkie dyspozytornie medyczne i zespoły ratownictwa medycznego rozpoczęły funkcjonowanie w oparciu o jednolity w skali całego kraju System Wspomagania Dowodzenia Państwowego Ratownictwa Medycznego. Dane z funkcjonowania systemu, w tym m.in. dotyczące liczby wyjazdów zespołów i czasu dojazdu na miejsce zdarzenia, zapisywane i przetwarzane są w SWD PRM w czasie rzeczywistym od samego początku akcji medycznej dla każdego zdarzenia, tj. od momentu przyjęcia zgłoszenia alarmowego lub powiadomienia o zdarzeniu przez dyspozytora medycznego – wyjaśnia Wądrzyk-Bularz. Przed wdrożeniem systemu dane pochodziły ze zdecentralizowanych systemów opartych na ręcznie wypełnianej przez pracowników jednostek dokumentacji medycznej. Mówiąc prościej: obecnie nie jest wcale gorzej, niż było. Po prostu wcześniej nie ujawniał się rzeczywisty obraz polskiego ratownictwa.
Rajmund Miller, lekarz z kilkudziesięcioletnim stażem, poseł PO, przyznaje, że dane go negatywnie zaskoczyły. Zaznacza, że powody pogorszenia się statystyk mogą być inne.
– Moim zdaniem istotne są dwa czynniki. Po pierwsze, ruch na polskich ulicach jest dużo większy, a zatem czas dojazdu się wydłuża – zauważa.
– Po drugie, coraz częściej docierają do mnie sygnały, że stan techniczny samych karetek jest coraz gorszy. Choć nadal spełniają one wymagania i mogą być używane, kierowcy mają obawy i jadą ostrożniej – twierdzi Rajmund Miller.
Nasz rozmówca z warszawskiego pogotowia utyskuje z kolei na rozlokowanie dyspozytorni medycznych i panujący w nich bałagan. To efekt zmniejszania ich liczby.
– Największe kłopoty są na przedpolu. Gdy ambulans rusza w trasę i wie, gdzie ma jechać, wszystko jest już na dobrej drodze. Zdarza się niestety tak, że jesteśmy wprowadzani w błąd – przekonuje ratownik.

Tragicznie na wsi

Zgodnie z art. 24 ust. 1 ustawy o Państwowym Ratownictwie Medycznym (t.j. Dz.U. z 2017 r. poz. 2195 ze zm.) wojewoda podejmuje działania organizacyjne zmierzające do zapewnienia następujących parametrów czasu dotarcia na miejsce zdarzenia dla zespołu ratownictwa medycznego od chwili przyjęcia zgłoszenia przez dyspozytora medycznego, mając na uwadze, by:
  • mediana czasu dotarcia – w skali każdego miesiąca – była nie większa niż 8 minut w mieście powyżej 10 tys. mieszkańców i 15 minut poza miastem powyżej 10 tys. mieszkańców;
  • maksymalny czas dotarcia nie był dłuższy niż 15 minut w mieście powyżej 10 tys. mieszkańców i 20 minut poza miastem powyżej 10 tys. mieszkańców.
A zatem przekroczenie czasu dojazdu nie oznacza bynajmniej, że pacjent zmarł. Oznacza tylko i aż, że zespół ratownictwa medycznego dojechał do potrzebującego później, niżeli przyjął ustawodawca.
Jarosław Sachajko, który jest również przewodniczącym sejmowej komisji rolnictwa i rozwoju wsi, przekonuje, że statystyki i tak nie odzwierciedlają rzeczywistych problemów.
– W dużych miastach nie jest źle. Natomiast we wsiach bywa fatalnie. W wielu z nich standardem jest oczekiwanie na ambulans po 45 minut. Pytaniem bez odpowiedzi pozostaje, ile osób z tego powodu zmarło – mówi dr Sachajko. Przykładowo do Bogaczowa, do którego karetki jeździły aż z Zielonej Góry, czas dojazdu wynosił 43 minuty. Do Krzywej i Sobolic – 37 minut, zaś do Podgórzyc – 36 minut. W gminie Iłowo-Osada, jak czytamy w apelu rady gminy, czas dojazdu wynosił w 2017 r. średnio 30 minut, zaś niczym nadzwyczajnym nie było nawet 50 minut oczekiwania. Apel lokalnych działaczy odniósł skutek. W maju 2018 r. zakupiono nowy ambulans, dzięki czemu czas dojazdu się skrócił. Ale, jak podkreśla Jarosław Sachajko, nadal w setkach gmin sytuacja jest katastrofalna.
Ministerstwo Zdrowia przyznaje, że kierowane do niego były postulaty dotyczące wzrostu poziomu finansowania zespołów ratownictwa medycznego.
– W wyniku starań, jakie czynił resort zdrowia, wnioskując do ministra finansów o środki na ratownictwo medyczne na rok 2019, przewidziano wzrost poziomu finansowania ratownictwa medycznego w budżetach wojewodów o 44 mln zł w skali kraju w porównaniu z rokiem ubiegłym. Za wzrostem poziomu finansowania zespołów stoją także stale wzrastające wydatki na materiały eksploatacyjne do samochodów, na wyroby medyczne, leki i sprzęt jednorazowy, naprawy i remonty sprzętu oraz aparatury medycznej, a także inwestycje w specjalistyczne wyposażenie ambulansów – przekonuje Sylwia Wądrzyk-Bularz.

>>> Czytaj też: Limity na umieranie. W Polsce nawet śmierć jest za droga