ZUS zamierza zebrać w przyszłym roku 172,1 mld zł składek do Funduszu Ubezpieczeń Społecznych. Tak przynajmniej zakłada w planie finansowym, który znalazł się w projekcie budżetu państwa na przyszły rok.

Związkowcy się cieszą, pracodawcy nie

Gdyby prognoza się sprawdziła, oznaczałoby to niemal 7-proc. wzrost w porównaniu do 2017 r. I byłoby fenomenem, bo od października 2017 r. będzie obowiązywał niższy wiek emerytalny i liczba osób przechodzących na emeryturę znacząco wzrośnie. To spowoduje zmniejszenie składkowej bazy. ZUS liczy jednak na utrzymanie pozytywnych trendów na rynku pracy. Tłumaczy, że w wyliczeniach oparł się na założeniach Ministerstwa Finansów dot. wzrostu zatrudnienia i średniej płacy w gospodarce narodowej. Według szacunków resortu zamieszczonych w projekcie przyszłorocznego budżetu fundusz wynagrodzeń w gospodarce narodowej oraz emerytur i rent wzrośnie nominalnie o 6,3 proc.
Z sytuacji w FUS cieszą się związkowcy. – Bardzo dobrze. To pokazuje, że rośnie liczba zatrudnionych i wynagrodzenia. Warto pamiętać, że oznacza to także wyższe świadczenia w przyszłości – mówi Henryk Nakonieczny z Solidarności. Także ekonomiści są zdania, że to dobra wiadomość. – Składka rośnie, bo jest dobrze na rynku pracy. Zobaczymy, jakie będą efekty obniżenia wieku emerytalnego. Myślę, że zauważalny procent tych, którzy skorzystają i przejdą na emerytury, jednak się zdezaktywizuje, ale spora część zacznie brać świadczenia i nadal będzie pracować – podkreśla ekonomista BZ WBK Piotr Bielski. W takim przypadku składka od ich wynagrodzeń nadal będzie zasilała ZUS i powiększała ich przyszłe emerytury.
Reklama
Zdaniem ekonomisty na razie nie ma większych zagrożeń dla rosnących wpływów ze składki. Żeby tak się stało, pensje powinny stanąć w miejscu. Albo powinno zmniejszyć się zatrudnienie. – Zagrożenia, że bezrobocie zacznie rosnąć, nie widać. Musiałoby nastąpić drastyczne spowolnienie gospodarcze, bo przy lekkim nam to nie grozi. Bezrobocie jest tak niskie, że bez zatrudnienia zostały osoby mało przydatne dla pracodawców. To zagrożenie dla firm, bo jak mają się rozwijać, muszą albo podnosić płace, albo inwestować – zauważa Piotr Bielski.

Niższy wiek emerytalny to trwały koszt

Jednak nawet wyraźny wzrost wpływów ze składek nie wystarczy, by w pełni pokryć koszt obniżenia wieku emerytalnego. Emerytury i renty w przyszłym roku mają kosztować ponad 202,5 mld zł. W tym roku zaplanowano na nie 186,9 mld zł, czyli o ponad 15,6 mld zł mniej. ZUS szacuje, że samo obniżenie wieku to koszt 9 mld zł. Bez większej dotacji z budżetu więc sobie nie poradzi. Ma ona wynosić niemal 46 mld zł. Co prawda to kwota zbliżona do tej, jaką zaplanowano na ten rok (46,7 mld zł), ale według szacunków ZUS pełnej dotacji w tym roku zakład nie wykorzysta. Tegoroczny budżetowy wydatek na wsparcie zakładu w rzeczywistości może wynieść 43,7 mld zł.
Gdyby nawet rosnące wpływy ze składek w pełni pozwoliły pokryć rachunek za obniżenie wieku emerytalnego, to i tak nie sprawią, że takich kosztów nie będzie. Wydatki na świadczenia zwiększyły się trwale. – Koszty nie wyparowały. Gdyby nie obniżenie wieku emerytalnego, które za rok będzie kosztować prawie 10 mld zł, takie pieniądze można wydać na przykład na inwestycje lub co jest superidealistycznym scenariuszem – na zmniejszenie deficytu. Ale zapewne byłyby to inne wydatki, bo w przyszłym roku są wybory – komentuje ekonomista. 10 mld zł to duża jak na warunki polskiego budżetu kwota, porównywalna z wydatkami modernizacyjnymi na siły zbrojne i zbliżona do połowy wydatków na program 500 plus.

Solidarność w płaceniu składek

Związki, gdy protestowały przeciwko podwyższeniu wieku emerytalnego, argumentowały, że wyższe wydatki na ten cel zostaną pokryte z wyższych wpływów ze składek. Oczekiwały ich wówczas nie tyle z racji dobrej sytuacji na rynku pracy, co z równego oskładkowania umów. – Należy doprowadzić do sytuacji, w której wszyscy wykonujący pracę, bez względu na jej formę, czy prowadzący działalność będą płacili proporcjonalnie równe składki – podkreśla Henryk Nakonieczny z Solidarności.
Z planu finansowego FUS na przyszły rok na uwagę zasługują jeszcze dwie pozycje. Pierwsza: nie będzie on zasilany pieniędzmi z Funduszu Rezerwy Demograficznej, co w ostatnich latach było częstą praktyką. Druga: nie będzie nowych pożyczek budżetowych, które były substytutem dotacji.
Tu zresztą rząd jest konsekwentny, bo koniec takiego sposobu finansowania zapowiedział już rok temu. A pożyczki udzielone we wcześniejszych latach są systematycznie umarzane. Wartość pozostałych teoretycznie jest do spłacenia, to obecnie prawie 7,2 mld zł. ⒸⓅ