W minionych latach te miłe karaibskie wyspy doprowadzały do furii organizacje społeczne i niektórych zachodnich ministrów finansów, udzielając gościny licznym funduszom arbitrażowym i innym instytucjom finansowym. Jako raj podatkowy Kajmany były wygodnym miejscem dla wszelkiej maści finansistów, którzy woleli unikać kontaktów z fiskusem.

Paradoksalny kryzys

Dziś jednak Kajmany pogrążone są w kryzysie, ponieważ brakuje im... przychodów podatkowych. W ubiegłym tygodniu rząd zorganizował pożyczkę w wysokości 38 mln funtów, by zapobiec natychmiastowej zapaści fiskalnej. Jednak rząd w Londynie, który odpowiada za stosunki zagraniczne brytyjskich terytoriów zamorskich, poinformował władze Kajmanów, że muszą one natychmiast wdrożyć reformy fiskalne.
Co szczególnie znaczące, Londyn naciska na Kajmany, by te rozszerzyły własną bazę podatkową. Ma to interesujące konsekwencje – nie tylko dla Karaibów, ale również dla świata zachodniego. Przyczyny kryzysu wynikają z połączenia wzrostu wydatków publicznych i spadku przychodów. Przez pierwsze siedem lat obecnej dekady budżet wysp był w dobre kondycji, ponieważ fundusze arbitrażowe masowo przybijały do ich brzegów. Rząd Kajmanów poczuł się na tyle pewnie, że ogłosił wielki program wydatków publicznych.
Reklama
Teraz jednak trzeba zapłacić rachunki i to akurat w momencie, gdy przychody podatkowe spadają z powodu załamania się turystyki i aktywności funduszy arbitrażowych. Choć bowiem dotychczas nie płaciły one podatków bezpośrednich (na przykład w formie podatku od zysków kapitałowych), to prowadziły działalność, która podlegała opodatkowaniu.

Podatki, ale pośrednie

Dla przykładu cła na import samochodów były wcześniej znaczącym źródłem przychodów (fundusze arbitrażowe zazwyczaj importują wiele aut). W rezultacie powstała wielka dziura. 30 czerwca kraj miał deficyt gotówkowy w wysokości 81,1 mln dol. kajmańskich (69 mln euro), a stosunek zadłużenia netto do przychodów sięgnął 86 proc. (podczas gdy narzucony przez Wielką Brytanię limit wynosi 80 proc.). W rezultacie pod koniec sierpnia rząd przestał płacić swoim dostawcom.
Tę dziurę udało się tymczasowo załatać dzięki nowej pożyczce. Jednak angielski MSZ i Urząd ds. Wspólnoty Narodów naciskają na Kajmany, by po raz pierwszy wprowadziły podatki od wynagrodzeń i nieruchomości. Niektórzy doradcy namawiają wręcz, by złamać kolejne tabu i nałożyć podatek od zysków korporacyjnych.

Rząd Kajmanów sprzeciwia się jednak temu rozpaczliwie

Warto obserwować, jak rozwinie się kajmański sztorm, i to przynajmniej z dwóch powodów. Po pierwsze, ta saga obnaża podskórne napięcia dotyczące niektórych globalnych rajów podatkowych. Bankierzy wydają się dziś bardzo podzieleni co do przyszłości rajów podatkowych. Niektórzy cynicznie przypuszczają, że ich znaczenie wzrośnie w nadchodzących latach, ponieważ lokalne organy nadzoru z większym entuzjazmem zabiorą się za pilnowanie banków we własnych krajach.
Przywódcy Grupy 20 zadeklarowali jednak, że będą walczyć z unikaniem płacenia podatków i tajemnicą bankową, a przedstawiciele banków centralnych i organów nadzoru starają się narzucić bankom „dyspozycje na wypadek śmierci”, które powstrzymają je przed wykorzystywaniem rajów podatkowych. Wystarczy spojrzeć chociażby na Europę, która przygotowuje się do wdrożenia dyrektywy dyskryminującej fundusze arbitrażowe mające siedzibę poza nią.
Dlatego też Kajmany boją się, że nałożenie podatków spowoduje ucieczkę tych funduszy. Jednak drugi powód, dla którego kajmańska historia jest tak intrygująca jest taki, że odzwierciedla znacznie szerszy problem fiskalny.

Cięcia czy wzrost podatków

Większość państw Zachodu zmaga się z rozdętymi wydatkami publicznymi przy jednoczesnym spadku przychodów podatkowych (według Instytutu Badań Fiskalnych w Wielkiej Brytanii stosunek przychodów netto do poziomu zadłużenia wynosi 115 procent, czyli dwa razy więcej niż na Kajmanach). Kajmany zostały chwilowo uratowane dzięki 38 mln funtów pożyczki. Jednak wiele krajów Zachodu także zaprzecza prawom grawitacji, uspokajając rynki dłużne za pomocą zwiększonych środków z banku centralnego. To jednak tylko plaster na krwawiącą ranę.
W przyszłości wybór ograniczy się do cięcia wydatków lub podniesienia podatków. Taki dylemat trudno będzie rozwiązać nawet na Kajmanach. Smutna prawda brzmi jednak tak, że może on zapowiadać poważną burzę, która wkrótce może uderzyć także w Zachód.