Gdy w Niemczech wrześniowa noc wyborcza przechodziła już w dzień, berliński świat polityczny bawił się na najgłośniejszym i najdłuższym przyjęciu tego wieczoru – u prorynkowych Wolnych Demokratów.
FDP, spędziwszy ponad 11 lat w opozycji, święciła wejście do koalicji z konserwatywnymi Chrześcijańskimi Demokratami Angeli Merkel. Jednocześnie, w miejscu dla palaczy, szacowny lobbysta z branży detalicznej omawiał szczegóły planowanych przez FDP cięć podatkowych z jednym z architektów polityki gospodarczej.
W dzisiejszych czasach nigdy nie jest za wcześnie na to, żeby firma czy sektor zaczęły popychać swoje sprawy w stolicy kraju i ośrodkach władzy, takich jak Bruksela czy Waszyngton. A w ciągu dekady, jaka minęła od przenosin niemieckiego rządu z Bonn do Berlina, tamtejsze firmy przestały polegać wyłącznie na potężnych niegdyś organizacjach biznesu, takim jak Stowarzyszenie Przemysłu Niemieckiego (BDI) i zaczęły instalować w Berlinie własnych ludzi – albo najmować niezależne spółki, żeby zrobiły to za nie.

Lobbing to zwód

Jörg Müller, który jest w Berlinie starszym doradcą w spółce Pleon – jednej z największych niemieckich firm lobbystycznych do wynajęcia – przyznaje, że obecnie ma ona prawie 20 rywali, oferujących podobne usługi w porównaniu „może z pięcioma”, w czasach gdy stolicą było Bonn.
Reklama
– Globalizacja oznacza, że firmy stają się większe, a ich interesy bardziej szczegółowe – mówi Jörg Müller. – Jednocześnie zwrot od prawodawstwa krajowego do unijnego, a także deregulacja w skali międzynarodowej sprawiły, że podejście do wielu kwestii politycznych jest dziś nie łatwiejsze, lecz trudniejsze.
Żeby jednak odnieść sukces, nawet graczom z najlepszymi koneksjami potrzeba trochę szczęścia, a także zrozumienia, że – jak to jakieś 90 lat temu ujął niemiecki socjolog Max Weber – polityka to „mozolne wiercenie dziur w twardych deskach”.
Sektorem, któremu korzystanie z tej nowej drogi robienia interesów udało się szczególnie, jest niemiecka branża oprogramowania, która podczas pierwszej kadencji Angeli Merkel – „wielkiej koalicji” z centro-lewicowymi Socjaldemokratami – po cichu, ale w znacznym stopniu skorzystała zarówno na szczęśliwym zbiegu okoliczności, jak na silnych zabiegach.

Szczęśliwy przypadek

Wkrótce po swoim pierwszym zwycięstwie wyborczym cztery lata temu Angela Merkel zaprosiła Henninga Kagermanna, ówczesnego dyrektora naczelnego niemieckiej firmy SAP – największego w świecie producenta oprogramowania – na spotkanie w Berlinie. Chciała zachęcić go do uczestnictwa w komisji przemysłowej o pierwszorzędnym znaczeniu, ale rozmowa szybko skierowała się na komputery ogromnej firmy Robotron, dla której kanclerz pracowała w czasach, gdy w latach 80. XX wieku była pracownikiem naukowym w Niemczech Wschodnich. Po upadku Muru Berlińskiego SAP przejął niektóre części tej firmy.
Jak mówi Henning Kagermann, spotkanie wykazało, że „ta osoba rozumie technologię informatyczną oraz to, jak jest ona ważna”.
Dla niemieckiej branży oprogramowania był to moment przełomowy. W zeszłym roku – po serii przemysłowych „szczytów” w sprawie IT, jakie były efektem spotkania Angeli Merkel z Henningiem Kagermannem – Berlin ogłosił, że programowanie ma „strategiczne znaczenie” dla gospodarki, tradycyjnie zdominowanej przez producentów samochodów oraz firmy ciężkiego przemysłu maszynowego.
Jednocześnie rywal pani Merkel w wyścigu o urząd kanclerski, Frank-Walter Steinmeier z SDP, niemieckim firmom programistycznym poświęcił nawet parę ustępów w swoim manifeście wyborczym: był to pierwszy taki wypadek.
Dla laika ostateczny efekt czterech lat pracy może się wydawać śmiesznie nikły. Ale to, co niemiecka branża programowania zdołała osiągnąć od 2004 roku, można – opierając się na początkowych kontaktach i pierwszych wrażeniach i oceniając drobne nawet postępy jako element szerszej strategii – traktować jako wzorzec działania każdej firmy, której zależy na przyciągnięciu uwagi rządu.

Długa droga

– Kierownictwo firm zawsze chce rozpocząć działania natychmiast, tymczasem zorientowaliśmy się, że polityka działa inaczej, że to odbywa się poprzez wysłuchiwanie wszystkich, że nacisk kładzie się głównie na proces komunikacji – mówi Karl-Heinz Streibich, dyrektor Software AG, innej firmy zaangażowanej w lobbowanie w Berlinie.
Henning Kagermann mówi, że jego berlińskie spotkanie z panią Merkel w 2005 roku było „tą początkową iskrą”, ale zauważa, że firmy programistyczne wykonały naprawdę wielką pracę, żeby od niej dojść do pierwszego z tak zwanych szczytów IT, który – przy 150 uczestnikach, w tym czterech ministrach – odbył się w rok później.
SAP i Software, dwaj najwięksi krajowi producenci oprogramowania, chcieli na przykład, żeby Berlin robił więcej scentralizowanych zakupów IT: obecnie są rozdzielone między rząd federalny, rządy landów i władze lokalne. Firmy wiedzą jednak, że politycy także muszą pochwalić się sukcesem – i odpowiednio sformułowały stenogram ze szczytu.
Na ostatnim szczycie IT, w listopadzie 2008 r., kanclerz Merkel była więc w stanie zaprezentować plan zapewnienia szybkiego internetu nawet na terenach zdecydowane rolniczych jako pilny element rządowych wydatków stymulacyjnych.
Jedna z osób obecnych na tych szczytach wspomina, jak zmieniało się podejście przedstawicieli rządu: na pierwszym „właściwie nie słuchali”, na drugim – „słuchali, ale nie chwytali wagi problemu”, a na ostatnim „dostrzegali strategiczne znaczenie” tego, co robią te firmy.
– Cztery czy pięć lat temu w sektorze myśleliśmy, że wystarczy, żebyśmy powiedzieli coś politykom, a oni od razu to zrobią – mówi dyrektor Streibich. – Teraz widzimy, że obraz jest większy, a cykl działania dłuższy.
Wiele osób w sektorze oczekuje, że Bruksela skopiuje to, co wydarzyło się na szczeblu krajowym i zorganizuje szczyt IT na poziomie europejskim.

Wzór dla innych

Inne niemieckie branże zwróciły oczywiście uwagę na przykład sektora oprogramowania. Jörg Müller do najbardziej znaczących lobbystów w Berlinie zalicza firmy energetyczne i chemiczne. Obydwie branże musiały się pogodzić z coraz częstszymi próbami Brukseli do wprowadzania regulacji na poziomie europejskim, z narażaniem narodowych oligopoli na szkody – jak w przypadku energetyki – czy ze zmuszaniem producentów chemicznych do zapewnienia konsumentom większej informacji o składzie ich wyrobów. Właśnie złożoność tych problemów w połączeniu z rosnącą wielkością wielu firm skłania je do stawiania na własnych lobbystów zamiast zostawiania tych spraw organizacjom branżowym.
Na „przyjęciu zwycięstwa” FDP rzucała się jednak w oczy nieobecność lobbystów z niemieckiej branży programistycznej. Może są po prostu trzeźwo nastawieni, a może uważają, że nie potrzebują dłużej lobbować. Następny szczyt IT – już z nowym rządem – przewidziany jest na listopad tego roku. Partie podzielone w sprawie kontroli nad wpływami przedsiębiorstw
Rozprzestrzenianie się lobbystów w Berlinie wywołuje różne reakcje, zależnie od podziałów politycznych. Nowy rząd uważa, że obecne przepisy – wymagające na przykład rejestracji stowarzyszeń branżowych w niemieckim parlamencie – wystarczają, żeby mieć pewność, iż wpływ przedsiębiorstw na legislację znajduje się pod kontrolą.
Jednak partie opozycyjne skarżą się, że te przepisy nie biorą pod uwagę rozprzestrzeniania się lobbingu ze strony firm oraz profesjonalnych organizacji do wynajęcia – i chcą zobowiązać wszystkie te grupy do rejestracji.
Partie te chcą również zakazania bezpośredniego przechodzenia wysokich urzędników do branż, z którymi mieli do czynienia na posadach rządowych. Partie centroprawicowe uważają, że do zahamowania tych praktyk wystarczą obecne przepisy: ministrowie mogą zablokować przejście urzędnika ze struktur rządowych do przemysłu, gdy uważają taką zmianę za niestosowną. Ale nawet te partie były oburzone, gdy w 2005 roku były kanclerz Gerhard Schroeder przyjął posadę w firmie kontrolowanej przez Gazprom rosyjskiego giganta energetycznego.
ikona lupy />
Fot. Istock / DGP