Czy kapitalizm upadł tak samo jak komunizm? Krótko mówiąc, nie. Niektóre kraje przechodzące transformację pogrążone są w kryzysie. Zasadę tę można rozszerzyć: kraje kapitalistyczne przeżywają kryzys; sam kapitalizm nie. Reformy są jednak niezbędne. Cnotą liberalnych demokracji i gospodarek rynkowych jest ich zdolność adaptacyjna. Pokazały to już wcześniej. Teraz muszą pokazać po raz kolejny.
Wraz z upadkiem komunizmu zakończyły się katastrofalna epoka millenarystycznej polityki i iluzja gospodarki planowej. Wolność oferowana przez demokrację i prosperity zapewniana przez rynki wygrała. Jednak rok temu kapitalizm rozbił się o skałę. Dzięki wysiłkowi państwa cofnęły go z tego katastrofalnego kursu. Według opracowania Piergiorgia Alessandriego i Andrew Haldane’a z Banku Anglii, łączna wartość interwencji banków centralnych wyniosła 14 000 mld dol. To w istocie państwowy socjalizm.
Co znaczy ten kryzys dla krajów, które wyszły z socjalizmu? Według EBOiR-u spadek produktu krajowego brutto w krajach przechodzących transformację wyniesie średnio w 2009 roku 6,2 proc. Jego skala różni się przy tym znacznie: od 18,4 proc. na Litwie, 16,0 na Łotwie, 14,0 na Ukrainie i 13,2 w Estonii do 7,8 proc. w Słowenii, 6,5 na Węgrzech, 6,0 na Słowacji i 4,3 w Czechach. Polska gospodarka ma w tym roku wzrosnąć o 1,3 proc. Jak wskazuje EBOiR, „skala spadku produkcji jest skorelowana z boomem kredytowym sprzed kryzysu i zadłużeniem zewnętrznym”.
Te upadki są prawdziwe i niepokojące. Należy je jednak rozpatrywać w szerszym kontekście. Po pierwsze wiele krajów przechodzących transformację doświadczyło wzrostu produkcji po załamaniu systemu komunistycznego. Sukces odniosły te kraje, które do reform podeszły poważnie. Po drugie kraje przechodzące transformację nie wycofują się z reform. Jak głosi raport EBOiR, „zmiany rządów od początku 2008 r. albo nie doprowadziły do regresu, jeżeli chodzi o postawy proreformatorskie, albo faworyzowały partie stojące na tym stanowisku”. Brak wiarygodnego, alternatywnego modelu ekonomicznego jest oczywisty. Populistyczne awantury także wydają się mało atrakcyjne. Gdy odrodzenie w światowej gospodarce nabiera przyspieszenia, wielka scheda po upadku radzieckiego imperium – integracja Europy i towarzysząca temu ekspansja wolności do granic Rosji, a być może i dalej – staje się widoczna. Kryzys niesie jednak ze sobą ważną lekcję.
Reklama
Reformatorzy muszą zidentyfikować przyczynę choroby, zanim zaczną ją leczyć. W przypadku tego kryzysu problem leży nie tyle w systemie rynkowym jako takim, ile w niedoskonałościach światowego systemu finansowego i monetarnego. Tam, gdzie podejmowanie ryzyka zakłada posługiwanie się lewarem finansowym na wielką skalę, korekty muszą oznaczać bolesne konsekwencje dla pośredników i dla gospodarki.
Na szczęście wielkie wysiłki zostały podjęte na rzecz uratowania dotkniętych przez kryzys krajów Europy Środkowej i Wschodniej. Pomoc ta, ze strony MFW i UE, sięgnęła od czterech do sześciu procent PKB (lub więcej) w przypadku czterech wschodnioeuropejskich krajów. Podobny pragmatyzm musi obecnie zostać okazany przy przygotowywaniu ucieczki z pułapki kryzysu. Będzie to wymagało zrównoważenia światowego popytu, a także dalszych reform. W przypadku krajów przechodzących transformację odwrócenie integracji finansowej będzie tyleż kosztowne, co niepotrzebne. Celem reformy musi być, zamiast tego, uczynienie gospodarki mniej podatną na wstrząsy i ograniczenie nadmiernego wzrostu akcji kredytowej w przyszłości.
Podobnie, na poziomie globalnym, trzeba przeprowadzić zmiany w systemie finansowym i monetarnym. Sektor musi zostać podporządkowany rynkowi albo stać się uregulowanym elementem państwa. I znów, ograniczenie rozdętych baniek kredytowych musi stać się elementem tworzenia polityki regulacyjnej i monetarnej. I wreszcie, uzależnienie globalnego systemu monetarnego od waluty zadłużonego supermocarstwa nie jest ani pożądane, ani możliwe do utrzymania.