Pląsy w rytmie lambady, pierwsza huczna zabawa na placu Zamkowym w Warszawie, szkło rozbitych butelek, a przede wszystkim rozmowy o przyjętym trzy dni wcześniej planie Balcerowicza – tak Polacy zapamiętali sylwester 1989 r., pierwszy w wolnej Polsce. Niektórym utkwiło również w pamięci, że bawili się w tę noc już nie jako lud pracujący PRL, ale obywatele Rzeczpospolitej Polskiej. Satyryk Jan Pietrzak imprezował wtedy z kolegami z kabaretu. – Pamiętam, jak zagrałem sowiecki hymn, ale po raz pierwszy do... tańca. To był dla wszystkich szok, bo do tej pory na pierwsze dźwięki trzeba było stawać na baczność. Czuliśmy radość: wygraliśmy z komunistami i tylko to się liczyło – wspomina dziś.

>>> Polecamy: Kryzysowy sylwester nie będzie ubogi

Józef Oleksy, wówczas członek PZPR, spędzał sylwestra z żoną i dziećmi u mamy w Nowym Sączu. Trzy dni wcześniej brał udział w uchwalaniu reform Balcerowicza. – Siedzieliśmy przy stole, czekaliśmy na północ i dużo rozmawialiśmy o przyszłości. Moja mama, która się na polityce nie wyznawała, zupełnie nie bała się tego, co przyniesie nowy rok. Całe życie była wrogiem komuny, strasznie przeżywała moje członkostwo w PZPR, więc zmiany w Polsce bardzo jej się podobały – opowiada.
Opozycjonista Jan Rulewski jeździł w sylwestra taksówką. – To był po prostu dobry moment na zbieranie dużych napiwków, ale byłem pewien, że to już mój ostatni rok za kółkiem. Wszyscy koledzy, którzy po wyborach dostali posady w ministerstwach, cieszyli się. Ale nie było w tym triumfalizmu – zapewnia.
Reklama

>>> Czytaj także: Rok 2010 według analityków Open Finance

Czy zdrożeje trzoda chlewna?

Sam autor pakietu ustaw reformujących gospodarkę kraju spędził sylwestra ’89 w Teatrze Wielkim. Wcześniej Leszek Balcerowicz zapowiadał nagabującym go dziennikarzom, że w ostatnią noc przełomowego roku zostanie w domu, by w końcu trochę odpocząć po wielodniowym maratonie w Sejmie. Ostatecznie dał się wyciągnąć żonie na wieczór baletowy. Jak opowiadał później w wywiadach, ówczesny dyrektor Teatru Wielkiego Robert Satanowski wypytywał go, jak to teraz w Polsce będzie. Nie umiał mu odpowiedzieć. – Sam czekałem na tę odpowiedź! Odczuwałem dużą ulgę, że zdążyliśmy na czas, a przy tym wielki niepokój i oczekiwanie, jak to wszystko zadziała w praktyce – wspominał.

>>> Polecamy: Nieudaną imprezę sylwestrową można reklamować

W ostatnich dniach 1989 r. niepokój towarzyszył sporej części społeczeństwa. Jan Wołkowicz, rolnik z Łęgonic i właściciel 50 sztuk trzody chlewnej, jeszcze w sobotę 30 grudnia wahał się: sprzedać świnie czy nie? Zrobić to przed Nowym Rokiem czy już po nim? Kombinował: skoro wszyscy zapowiadają, że ceny wzrosną w styczniu, to może lepiej się wstrzymać i więcej zarobić na tej transakcji? Kusiła go taka opcja, ale z drugiej strony sen z powiek spędzała mu czarna wizja świńskiego krachu na rynku.

Podobne rozterki trapiły innych Polaków. Nie chodziło już wprawdzie o świnie, ale o to, co stanie się w nowym roku z cenami. Już kilka dni wcześniej w telewizji zapowiedziano przecież drastyczne podwyżki: mówiono, że energia elektryczna będzie kosztowała o kilkaset procent więcej, podobnie jak centralne ogrzewanie i gaz. Podwyżki cen biletów zapowiadały PKP, a bank PKO ogłosił, że od 1 stycznia podniesie oprocentowanie lokat i kredytów. I to o 150 proc. w skali roku! Dlatego w sobotę, która była ostatnim roboczym dniem 1989 r., w krakowskim oddziale PKO przy ul. Wielopole od rana działy się dantejskie sceny. Tłum był większy niż w czasie przyjmowania przedpłat na samochody, bo klienci, bojąc się kosmicznych odsetek, próbowali wszystkie transakcje załatwić wcześniej. Ze sklepów spożywczych w ekspresowym tempie znikał cukier, który też miał zdrożeć.



Ówczesny nastrój najlepiej oddał Lech Wałęsa: „Boimy się nowego roku, boimy się skutków ekonomicznych, ale jest nadzieja, że przebrniemy przez to”. W podobnym tonie utrzymane było przemówienie, jakie w ostatnim dniu 1989 r. wygłosił prezydent Wojciech Jaruzelski. „Z nadzieją wkraczamy w rok 1990. Nie będzie on łatwy. Warunki życia wielu polskich rodzin są ciężkie. Próg przeobrażeń gospodarczych niezwykle wysoki. Musimy go pokonać. Stają przed nami ostre wyzwania. Ale też powstaje wyjątkowa szansa. (...) Oby w dzisiejszy sylwestrowy wieczór i ci, którzy go spędzają go w radości, na zabawie, i ci, którzy pracują, pełnią służbę, czuwają, i ci, którzy cierpią i jest im ciężko i źle, spojrzeli z nadzieją w jutro. Życzę państwu szczęśliwego nowego roku” – mówił w telewizji Jaruzelski.

A orzeł otrzymuje koronę

Nowy rok powitało 37,93 mln Polaków – doniosła w specjalnej depeszy o malejącym przyroście naturalnym Polska Agencja Prasowa. W innej przypomniała, że będzie to wyjątkowy nowy rok, bo nadszedł o sekundę później niż w poprzednich latach. Z kolei Przekrój uświadamiał rodakom, że mimo widma drastycznej inflacji jest się z czego cieszyć. „Od 1 stycznia mamy Rzeczpospolitą Polską, a nie PRL, mamy też nową konstytucję. Skreślona zostaje rola przewodnia PZPR, monopol państwa w handlu zagranicznym. Ustrój państwa opiera się od tej pory na zasadach praworządności. A orzeł otrzymuje koronę” – napisano w redakcyjnym komentarzu.
Izabella Cywińska, która od pół roku była ministrem kultury, zapamiętała tamtego sylwestra dlatego, że chodząc po warszawskim Starym Mieście, spotkała malarza Janka Tereszczenkę. – Ostatni raz widziałam go w 1956 r., kiedy razem staliśmy i klaskaliśmy Gomułce przed Pałacem Kultury. Byliśmy wtedy pełni wiary w Polskę i nie liczyliśmy na więcej. On chwilę później wyjechał do Kanady. I nagle po 30 latach znowu się spotkaliśmy. To było przejmujące uczucie, byliśmy oboje w wolnej Polsce – opowiada Cywińska.
Hanna Bakuła, malarka i pisarka, kilka tygodni wcześniej wróciła do Polski z USA i razem ze świeżo poślubionym mężem oraz przyjaciółmi witała nowy rok w zamku w Nidzicy w Pieninach. – W przepięknym wystroju, z meblami z XVII wieku, z uroczystą kolacją i tańcami. Po raz pierwszy można było kupić fajerwerki. Wydaliśmy na nie jakąś bajońską sumę, ale potem nie umieliśmy ich odpalić – śmieje się. Najbardziej niesamowite wydawało jej się jednak to, że można było ot tak, zupełnie zwyczajnie, wynająć pokoje w zamku. – Bez mozolnego udowadniania, że jest członkiem Związku Plastyków Polskich i czekania miesiącami na oficjalne pozwolenie – mówi.
Stare czasy odchodziły i wyraźnie było to widać na tradycyjnym balu w stołecznym Pałacu Kultury. Puste sale i obiecywany w menu symboliczny kieliszek wódki z szynką były tylko smutnym wspomnieniem po dawnych hucznych sylwestrowych imprezach. – Wcześniej bywało tu nawet 2140 gości. Otwieraliśmy pięć sal – żaliła się prasie kierowniczka Irena Muszyńska. Przyznała jednak szczerze, że nawet ona nie zapłaciłaby 160 tys. zł za bilet na imprezę w Pałacu. Ostatecznie bawiło się tam jedynie 200 par. „Każdy przynajmniej miał miejsce na solowy popis lambady” – zauważa potem złośliwie dziennikarz Życia Warszawy.

Nowe czasy widać było za to w ekskluzywnym hotelu Marriott. Kreacje (w tamtym sezonie modne były kwieciste spódnice, a także czarne, długie do ziemi sukienki z ogromnym dekoltem w szpic na plecach), na głowach lekkie tapiry (u słynnego Laurenta trzeba było za taką koafiurę zapłacić kilkadziesiąt tysięcy), przyciszone głosy i specjalny stolik dla dyplomatów oraz urzędników ministerstwa kultury. Cena trochę zaporowa: 350 tys. zł od osoby. Według GUS średnia płaca w roku 1989 wynosiła 207 tys. zł. Nieco tańsza była Victoria: 300 tys. plus dodatkowo za alkohol. Butelka polskiej wódki kosztowała wtedy 60 tys. zł, a szampan – 65 – 75 tys.



Projektantka mody Grażyna Hase bawiła się w hotelu w Piasecznie. Specjalnie na tę okazję założyła sukienkę z własnej kolekcji. – Przepiękną, lekko prześwitującą, koronkową, czarną, całą do ziemi, z aksamitną lamówką u dołu. Niektóre panie patrzyły na mnie z zazdrością. Dlatego nie zdziwiłam się, kiedy tuż po północy niby niechcący zostałam oblana ajerkoniakiem. Tylko powrót do domu był ciężki, na drodze leżało pełno odłamków szkła – wspomina dzisiaj.
Potłuczone szkło doskonale pamięta inna projektantka, Barbara Hoff. Sylwestra urządzała u siebie w domu, a ponieważ mieszka blisko placu Zamkowego, goście postanowili zobaczyć, co tam się dzieje. Tłum, który na placu Zamkowym gromadził się już od 23, liczył już wtedy jakieś 15 tys. ludzi: rodziców z dziećmi, osób starszych, ludzi z bębnami, rakietnicami. Pogoda sprzyjała zabawie, było około zera stopni Celsjusza. W świetle reflektorów widać było kolorowe baloniki, co chwila wybuchały fajerwerki. A dokładnie o północy wystrzeliły korki do szampana, a potem trzask butelek rozbijanych o bruk zmieszał się z krzykami „To pierwszy sylwester w Rzeczpospolitej Polskiej”. Wszyscy wznosili toasty, składali sobie nawzajem życzenia. Punki milicjantom, a ci zwykłym obywatelom. – Chcieliśmy poczęstować stojącego obok nas samotnie pana, on jednak odmówił słowami: „Nie, dziękuję, ja jestem z Mariensztatu”. Chodziło mu o to, że mieszka tutaj, więc nie należy mu się alkohol. Przekonaliśmy go, mówiąc, że my też jesteśmy z Mariensztatu. Taka atmosfera nie powtórzyła się w tym miejscu już nigdy więcej. Rano plac wyglądał niesamowicie. Cały pokryty drobnymi odłamkami szkła, które mieniły się w promieniach wschodzącego słońca – opowiada Barbara Hoff.

Kwity na bal z Peweksu

Tego pierwszego sylwestra na placu Zamkowym wymyślił jeszcze w październiku Jerzy Owsiak razem z Walterem Chełstowskim. – Zadzwoniłem do telewizyjnej „Dwójki”, połączono mnie z dyrektorem Józefem Węgrzynem. Opowiedzieliśmy mu o pomyśle, a on: „Panowie, ale przecież ludzie rozniosą plac. To będzie porażka”. Tłumaczę więc, że przy burzeniu muru berlińskiego nie zniszczono Berlina. To go przekonało. Zapytał tylko, kto to sfinansuje. Odpowiedzieliśmy, że Pewex, choć w ogóle z nimi nie rozmawialiśmy. A kwit panowie mają? – zapytał. Odpowiedzieliśmy wymijająco, że nie przy sobie, ale uwierzył.

Z telewizji Owsiak z Chełstowskim poszli do Peweksu, gdzie też pytano ich o kwity, ale zgodzono się dać półtora miliona na sztuczne ognie. Jurek Owsiak śmieje się dzisiaj, że plan Balcerowicza omal nie doprowadził do fiaska pokazu fajerwerków. – Na kilka dni przed Nowym Rokiem dostałem od firmy, która produkowała sztucznie ognie, informację, że za dwie godziny ich produkty podrożeją dwukrotnie. Biegnę na pocztę, a tam tłum ludzi, kolejka na wiele godzin. Stanąłem więc pośrodku i przemówiłem: organizujemy pokaz fajerwerków, jak mnie nie przepuścicie, to wszystko trafi szlag. Zapadła cisza. Wykorzystałem ją i podszedłem do okienka wypłacić pieniądze – opowiada.



Potem był jeszcze mały problem z muzyką, bo telewizja zaproponowała, by zagrać poloneza i bardzo poważne utwory. – Wiedziałem, że to nie chwyci. Wziąłem więc z domu kasetę dzieci z lambadą i przy tym się wszyscy bawili – śmieje się Owsiak. Rzeczywiście, w sylwestra 1989 r. niepodzielnie królowała w Polsce lambada. W telewizyjnych kronikach filmowych z tego dnia widać podobne obrazki: wodzirej w średnim wieku z grzywką zaczesaną na bok pokazuje, jak należy wykonywać brazylijsko-boliwijski taniec, za którym od kilku miesięcy szaleje cała Polska. „Bioderka do góry. I dwa, szybko, szybko i wolno” – dyktuje z uśmiechem. Panie ubrane w złote bluzki z bufami, błyszczące sukienki z falbanami ze sztucznych materiałów, z natapirowanymi fryzurami w skupieniu i z namaszczeniem naśladują jego ruchy.

Nic nie pamiętam

Większość Polaków spędzała jednak sylwestra w domu, z rodziną i przyjaciółmi. Filozof i etyk Magdalena Środa pojechała pod Warszawę do znajomych. Z tego, co pamięta, rozmawiali o polityce. – Byliśmy wszyscy bardzo rozpolitykowani, bo większość z nas działała przecież w podziemiu – opowiada.
Satyryk Marcin Wolski wspomina, że rozmowy dotyczyły sytuacji w Rumunii, bo kilka dni wcześniej stracono rumuńskiego dyktatora Nicolae Ceausescu. – Musiałem nawet usunąć jego postać z szopki, którą przygotowywałem po raz pierwszy dla radia na sylwestra. Wszyscy odebraliśmy egzekucję Ceausescu jako dobry znak. Uznaliśmy, że to potwierdzenie, iż komunizm już nigdy nie wróci – mówi Wolski.
Dla samotnych Polaków specjalną ofertę przygotowały kina. W stolicy grano m.in. „Blaszany bębenek”, „Czarownice z Eastwick”, „Akademię Policyjną” i „Szklaną pułapkę”'Koyaanisquatsi' oraz 'Emmanuelle'. Spisała się również telewizja, która od wczesnego wieczoru puszczała największe przeboje mijającego roku, a dla tych, którzy tańczyć nie chcieli, miała film o Kisielu oraz reportaż z zagranicznych podróży Wałęsy. W programie I Polskiego Radia sylwestrowo-noworoczną noc pod hasłem 'W co się bawić' prowadził Wojciech Młynarski. Z kolei w radiowej 'Trójce' puszczono audycję 'Prywatnie u Małgorzaty Niezabitowskiej'.
Nie dla wszystkich sylwester ’89 był dniem szczególnym. Socjolog Paweł Śpiewak spędził go ze znajomymi w Warszawie, w starej kamienicy przy Marszałkowskiej. Nie pamięta ani podniosłej atmosfery, ani nawet pierwszego w historii odpalania petard. – Jestem przekonany, że nie działo się nic szczególnego. Nie było patosu historii ani lęku przed planem Balcerowicza. W żadnym przypadku! – mówi. Niczego nie pamięta też dziennikarka telewizyjna Nina Terentiew: – Nawet nie wiem, czy byłam w Polsce, czy za granicą. A może w pracy? Zupełnie żadnych wspomnień nie mają aktorzy Joanna Szczepkowska ani Artur Barciś, Leszek Miller, wtedy członek PZPR, i dziennikarka Monika Olejnik. Były opozycjonista Władysław Frasyniuk tłumaczy tę amnezję tym, że sylwester ’89 był po raz pierwszy od wielu lat zupełnie zwyczajny. – Jak się spędza Nowy Rok w więzieniu, to zapada w pamięć. Ale my już żyliśmy w normalnym kraju – dodaje Władysław Frasyniuk.