Wszystkie państwa, które przyjęły wspólną walutę, oddały w ręce Europejskiego Banku Centralnego władztwo nad polityką pieniężną. Od tego momentu polityka ta prowadzona jest niezależnie od interesów poszczególnych krajów. W kryzysie EBC okazał się wyjątkowo skuteczny, był bowiem w stanie szybko i sprawnie reagować w dynamicznie zmieniających się warunkach. W okresie najgłębszego kryzysu to właśnie olbrzymie zastrzyki gotówki w europejski system finansowy zapobiegły jeszcze większej zapaści.
Drugą nogą polityki gospodarczej jest polityka fiskalna. Tę jednak państwa zatrzymały w swojej domenie. Wprowadziły co prawda w ramach traktatu z Maastricht ograniczenia zarówno dla deficytu budżetowego, jak i dla długu publicznego, ale już w okresie wprowadzania euro część krajów nie przestrzegała tych kryteriów. Grecja nie jest jedynym wyjątkiem. Niemcy czy Francja miały okresy, kiedy deficyty budżetowe przekraczały ustalone w traktacie 3 proc. PKB. Tak długo jednak, jak odstępstwa od tego poziomu nie były znaczne, tak długo problem deficytów nie spędzał snu z powiek inwestorom i politykom. Teraz gdy deficyt Grecji wynosi 13 proc., a średni deficyt w całej Unii – 7 proc., jak najbardziej zasadne jest zadawanie pytań o stabilność strefy euro.
Jeszcze kilka tygodni temu największe kraje strefy euro, w tym przede wszystkim Niemcy i Francja, podkreślały, że Europa musi sama poradzić sobie z problemem Grecji. Oficjalnie nawoływały rząd w Atenach do bardziej zdeterminowanych działań obniżających deficyt, po cichu jednak przygotowywano różne warianty pomocy dla Grecji. Padały pomysły złożenia się na pożyczkę dla Grecji, wykupu greckich obligacji przez niemieckie banki komercyjne w ramach gwarancji państwowych, wreszcie rozważano utworzenie Europejskiego Funduszu Walutowego. Pomysły miały na celu udowodnienie, że Europa jest w stanie sama zaradzić obecnym problemom i nie potrzebuje pomocy MFW. Jednak po kilku tygodniach debat Niemcy zmieniły ton. Zmiana ta wynika zarówno z problemów wewnętrznych Niemiec, jak i ze złości na rząd Grecji, który wciąż głównie liczy na pomoc z zewnątrz. Zmiana stanowiska Niemiec polega na tym, że po raz pierwszy nie wykluczyły pomocy dla Grecji przez MFW. I jednocześnie opowiedziały się za możliwością wyrzucenia ze strefy euro członka, który w sposób rażący nie przestrzega przyjętych w traktatach zasad. Obie te deklaracje to zupełnie nowa rzeczywistość, swego rodzaju zerwanie z tabu. W końcu ktoś powiedział, że można ze strefy euro wystąpić, a raczej zostać wyrzuconym. Obie te deklaracje rządu Niemiec wciąż są traktowane bardziej jako straszak niż zapowiedź konkretnych działań. Ale słowa w polityce międzynarodowej mają swoje znaczenie. Na naszych oczach tworzy się nowy porządek gospodarczy w Europie.
Moim zdaniem bardzo dobrze się stało. Tylko działania zdecydowane, stojące na straży bezpieczeństwa strefy euro mogą być skuteczne. Pomoc inna niż MFW byłaby mniej efektywna. Brak sankcji za nieprzestrzeganie zasad w dłuższym okresie doprowadzi do erozji strefę euro. Dziesięć lat po utworzeniu strefy przychodzi pierwszy poważny kryzys, który albo Wspólnotę wzmocni, albo będzie początkiem jej upadku. W przeszłości zbyt często polityka dominowała nad myśleniem ekonomicznym. Ale w dłuższej perspektywie to politycy płacą cenę za złe regulacje w gospodarce. Rok po tym, jak kryzys finansowy przechodził apogeum, a rządy poszczególnych państw prześcigały się w ogłaszaniu coraz to większych pakietów fiskalnych, teraz trwa walka o bezpieczną politykę budżetową. Wracamy do fundamentów.
Reklama