Jeśli nie uda się opanować drożyzny, grozi nam jeszcze większa zapaść
Kryzys zaczął się od załamania rynku nieruchomości w Stanach Zjednoczonych i Europie, potem ruszyła fala bankructw banków i załamanie finansów krajów, które starały się utrzymać je przy życiu. Teraz nadchodzi trzecia, najgroźniejsza odsłona kryzysu: głód. W grudniu ubiegłego roku ceny żywności na świecie osiągnęły najwyższy poziom odkąd ONZ monitoruje międzynarodowe rynki rolne. Po raz pierwszy od trzydziestu lat liczba osób, które nie mogą najeść się do syta, osiągnęła prawie miliard.
W państwach, które w największym stopniu zależą od importu żywności, jak Algieria, wybuchły już zamieszki. Najprawdopodobniej będzie ich o wiele więcej. Gdy w 2008 roku indeks cen żywności ONZ poszybował w górę (choć nie do takiego poziomu jak obecnie), rozruchy objęły aż 30 krajów świata: od Bangladeszu i Filipin po Egipt i Haiti.
Reklama
Kryzys żywnościowy zagraża z trudem odbijającej się od dna światowej gospodarce. W Chinach inflacja wzrosła do ponad 5 proc. w Rosji do prawie 9 proc. a w Indiach przekroczyła 20 proc. Aby sytuacja nie wymknęła się spod kontroli, banki centralne tych krajów zaczęły podnosić stopy procentowe. A to hamuje rozwój całej gospodarki, bo cena kredytu staje się wyższa.
– Dziś motorem rozwoju są takie kraje, jak Brazylia, Chiny i Indie. Jednak tam ludzie wydają już nawet 1/3 swoich dochodów na żywność. Jeśli więc ta drożeje, muszą zrezygnować z zakupu dóbr konsumpcyjnych, co przekłada się na spowolnienie wzrostu całej gospodarki światowej – tłumaczy „DGP” Zsolt Darvas, ekspert brukselskiego Instytutu Breugla.
Kryzys żywnościowy jest potencjalnie o wiele groźniejszy od tego, który został spowodowany przez upadek rynku nieruchomości oraz złą kondycję banków, bo nie da się go powstrzymać kilkoma decyzjami przywódców największych państw. Jest bowiem wynikiem wieloletnich zaniechań, które fatalnym zbiegiem okoliczności ujawniły się w jednym momencie.

WikiLeaks ujawnia spisek

– Wszystko zaczęło się od ubiegłorocznej najsurowszej od 50 lat suszy w Rosji, na Ukrainie i w Kazachstanie. Kreml zareagował wprowadzeniem zakazu eksportu pszenicy, której ceny na rynkach międzynarodowych są dziś z tego powodu 2,5-krotnie wyższe niż pięć lat temu – tłumaczy nam Klaus von Grebner, ekspert International Food Policy Research Institute (IFPRI) w Waszyngtonie.
Światowe rynki zareagowały bardzo gwałtownie nie tylko dlatego, że Rosja jest trzecim co do wielkości producentem pszenicy. Handel tym najważniejszym, obok ryżu, produktem żywnościowym świata jest stosunkowo niewielki (obejmuje 12 proc. produkcji), bo coraz mniej krajów ma do zaoferowania nadwyżki. Z tego powodu państwa rywalizują ze sobą o to, by kupić zapasy. A ponieważ do czasu suszy udało się zgromadzić niewielką część rocznego zapotrzebowania na to zboże (najbardziej zapobiegliwi okazali się Chińczycy), wstrzymanie dostaw przez jednego z największych eksporterów wywołało panikę.
Rynki zareagowały nerwowo także dlatego, że rosyjska susza okazała się tylko jedną z wielu katastrof naturalnych w krajach, które są kluczowymi eksporterami żywności. Nad Ameryką Południową od dłuższego czasu dominuje fatalny układ baryczny wywołany przez zimny prąd oceaniczny La Ninia, który wstrzymuje wilgotne wiatry znad Oceanu Spokojnego, co powoduje suszę. Z kolei Australia i Indie przeżywają katastrofalne powodzie niszczące nie tylko uprawy ziarna, ale też buraków cukrowych. Z tego powodu światowe ceny cukru są już czterokrotnie wyższe niż 5 lat temu, a ceny oleju jadalnego – trzykrotnie.
– Przed bezprecedensowym kryzysem żywnościowym na razie świat ratują stosunkowo niskie ceny ryżu, który stanowi podstawę wyżywienia dla prawie połowy ludzkości. Jeśli jednak fatalny układ pogodowy dotknie któregoś z głównych producentów tego zboża, sytuacja wymknie się spod kontroli – przestrzega w rozmowie z „DGP” John Anderson, ekonomista American Farm Bureau Federation.
Mniejsza podaż żywności to jednak nie tylko wynik anomalii pogodowych. Problemem jest też zwyżka cen ropy – baryłka może wkrótce ponownie przekroczyć 100 dol. z powodu rosnącego popytu ze strony Chin i Indii oraz poprawy koniunktury w USA. Z tego powodu koszty produkcji żywności rosną, bo więcej trzeba wydać np. na transport czy podgrzanie szklarni. Ale przede wszystkim ceny żywności rosną, bo najbogatsze kraje świata, na czele z USA (największym jej eksporterem), wolą przeznaczać nadwyżki zbóż na produkcję biopaliw niż je sprzedawać.
- Wytwarzanie biopaliwa staje opłacalne, gdy cena baryłki przekracza 60 dol. W czasie ostatniej zwyżki cen ropy, trzy lata temu, aż 1/3 upraw kukurydzy w USA poszła na wytwarzanie etanolu. MFW podał, że produkcja biopaliwa przez Amerykę była wówczas w 70 proc. odpowiedzialna za podwyżkę światowych cen kukurydzy – tłumaczy Anderson. Dodaje, że produkcja biopaliwa jest mało efektywna. Do zapełnienia baku dużego jeepa trzeba zebrać taką ilość kukurydzy, która wystarczyłaby do wyżywienia przez rok biednego mieszkańca jednego z krajów rozwijających się.
Nawet w przypadku gwałtownej zwyżki cen tego zboża amerykańscy farmerzy nie mogą jednak przerzucić się z dostaw etanolu na eksport ziarna: są związani wieloletnimi kontraktami z koncernami spożywczymi. Te zaś, jak wynika z analiz IFPRI, mają coraz większy wpływ na rynki żywności i ograniczając konkurencję, tym samym przyczyniają się do podwyżki jej cen. O ile jeszcze 30 lat temu dochód farmera w USA stanowił 1/3 ceny detalicznej produktu spożywczego, o tyle obecnie to już tylko 20 proc. Lwią część zysków przejmują koncerny spożywcze i wielkie sieci dystrybucji.
Ujawnione niedawno depesze WikiLeaks pokazują, że ich celem jest zresztą nie tylko pomnożenie zysków dzięki wysokim cenom żywności. Szefowie koncernów mają także nadzieję, że drożyzna na międzynarodowych rynkach rolnych skłoni rządy opornych krajów Unii Europejskiej (m.in. Polski) do zniesienia zakazu upraw i sprzedaży roślin genetycznie zmodyfikowanych. Zwolennicy GMO przekonują, że dzięki nim można ławo zwiększyć produkcję i wyżywić cały głodujący świat. Jedno jest w każdym razie pewne: ze względu na system patentowy ziaren uprawy roślin genetycznie zmodyfikowanych uzależniają na lata rolników od takich amerykańskich potentatów, jak Monsanto czy DuPont.
Wzrost cen żywności napędza także demografia. W trakcie pierwszej Światowej Konferencji Żywności (World Food Conference) w 1974 roku ówczesny sekretarz stanu USA Henry Kissinger zapowiedział, że „w ciągu dekady żaden mężczyzna, żadna kobieta i żadne dziecko nie będzie kładło się do łóżka głodne”. Od tego czasu liczba osób, które nie mogą najeść się do syta, wzrosła z 460 mln do 925 mln.
>>> Czytaj też: Taniej już nie będzie
To przede wszystkim skutek eksplozji ludności świata – każdego roku liczba mieszkańców ziemi wzrasta o 80 mln. Dzięki postępom w medycynie w najbiedniejszych krajach Afryki, Azji i Ameryki Łacińskiej dzieci, które jeszcze niedawno nie miałyby szans na przeżycie, osiągają wiek dorosły. Problem jednak w tym, że kraje, skąd pochodzą, nie są w stanie ich wyżywić. Nie mają ani warunków naturalnych do zwiększenia upraw, ani pieniędzy na import żywności. Tak jest w przypadku Nigru, kraju, w którym kobieta ma średnio siedmioro dzieci. Od połowy lat 70. XX wieku liczba ludności wzrosła tam czterokrotnie – do 16 mln, i nadal rośnie w astronomicznym tempie – za 40 lat ma osiągnąć 58 mln.
Równie istotną przyczyną wzrostu cen żywności jest dynamiczny rozwój klasy średniej w ubogich do niedawna społeczeństwach Chin, Indii, Indonezji i Brazylii. Jeszcze w 1989 roku mieszkańcy największych miast Państwa Środka wydawali połowę swoich dochodów na zakup zupełnie podstawowych produktów żywnościowych, przede wszystkim ryżu (podwyżka jego cen była jedną z przyczyn wybuchu społecznego, który doprowadził do masakry na placu Bramy Niebiańskiego Spokoju w 1989 roku). Dziś ta sama część chińskiego społeczeństwa przeznacza na żywność tylko 1/5 swoich dochodów. Klasa średnia, szacowana w Chinach na 300 mln osób, nie zadowala się prostymi produktami: chce jeść lepiej. To powoduje jednak, że na rynkach międzynarodowych rosą ceny nie tylko ryżu i pszenicy, ale także „luksusowych” produktów, takich jak mięso, cukier oraz mleko. Trudno powstrzymać wzrost ich notowań na giełdach, bo wytworzenie żywności dla klasy średniej jest energochłonne i wymaga o wiele większych nakładów niż produkcja podstawowych produktów żywnościowych. Jak obliczył w tegorocznym raporcie World Economic Forum (organizator szczytów w Davos), do wytworzenia w USA metodami przemysłowymi kilograma mięsa potrzeba aż 20 tys. litrów wody w porównaniu z 1,2 tys. litrów wody, które zużywa amerykański farmer do produkcji kilograma zbóż.

Jedzenie to szantaż

Woda jest kluczowa dla sytuacji w rolnictwie. – Osiągano tu większą wydajność przede wszystkim rabunkową gospodarką. Tego się jednak nie da dłużej utrzymać. Potrzebna jest nowa zielona rewolucja – przekonuje „DGP” Anders Aslund, ekspert waszyngtońskiego Peterson Institute for International Economics.
Jak podkreśla WEF, już teraz ogromne obszary upraw rolnych w USA, Chinach i Indiach są utrzymywane tylko dzięki czerpaniu wód ze źródeł głębinowych, które szybko się wyczerpują. Autorzy raportu ostrzegają, że w nadchodzących 20 latach połowa krajów świata padnie ofiarą ostrych niedoborów wody. Zapotrzebowanie na nią wzrośnie w tym czasie o 30 proc. z powodu coraz większego popytu na żywność. Już teraz uprawy rolne pochłaniają 70 proc. bieżącego zużycia wody na świecie.
Prezes Banku Światowego Robert Zoellick w artykule opublikowanym 5 stycznia przez „Financial Times” uważa, że ratunkiem może być tylko współpraca międzynarodowa. Jego zdaniem należy pilnie opracować kodeks handlu żywnością, który zakazywałby m.in. wprowadzania embarga na eksport produktów rolnych i pozwolił na zbudowanie strategicznych magazynów podległych organizacjom międzynarodowym, które uruchamiałyby je na wypadek gwałtownej podwyżki cen. Zdaniem Zoellicka tylko w ten sposób uda się zbudować racjonalny system produkcji żywności, który powiąże atuty krajów o najlepszych warunkach naturalnych dla rolnictwa z tymi państwami, które mają największe kapitały i opracowały najlepsze technologie.
Na spełnienie takiej wizji jednak się nie zanosi. Wielkie klęski głodu z przeszłości przekonały przywódców większości krajów świata, że żywność nie jest takim samym towarem jak każdy inny. Państwo, które samo nie potrafi się wyżywić, automatycznie wystawia się na szantaż z zagranicy. Od powstania przed 60 laty Wspólnot Europejskich około połowa budżetu Brukseli jest przeznaczana na politykę rolną właśnie po to, aby Stary Kontynent stał się samowystarczalny z punktu widzenia produkcji rolnej. Pod osłoną szczelnych barier celnych i dopłat do produkcji powstał największy, obok USA, przemysł spożywczy świata. Tyle że od lat płacą za to europejscy konsumenci (w postaci wyższych od światowych cen żywności), a także kraje rozwijające się, które z tego powodu nie mogą wykorzystać jednego z nielicznych atutów konkurencyjnych – rolnictwa (przykładem Maroko, które mimo porównywalnych do Hiszpanii warunków naturalnych nie zdołało rozwinąć na dużą skalę eksportu pomidorów, pomarańczy i innych warzyw i owoców, bo Madryt skutecznie blokuje dostęp do unijnego rynku).
Podobnie postępują Amerykanie, tyle że innymi metodami. Tu kluczem do powstania najbardziej wydajnych farm świata (ich średnia powierzchnia to 180 ha wobec zaledwie 12 ha w UE) były nie tylko znakomite warunki naturalne, ale także subwencje państwa do eksportu i preferencyjne kredyty. Po zawarciu w 1994 roku porozumienia o wolnym handlu w Ameryce Północnej (NAFTA) i zniesieniu większości ceł takiej konkurencji nie były w stanie oprzeć się niewielkie i niedoinwestowane meksykańskie gospodarstwa. Wielu chłopów postanowiło więc szukać innych źródeł dochodów, albo emigrując do stolicy kraju (która rozrosła się do największego miasta świata) albo przekraczając nielegalnie amerykańską granicę.
– W takim układzie rzadko który kraj świata będzie polegał na rynkach międzynarodowych, aby wyżywić swoją ludność – zwraca uwagę Zsolt Darvas. – Nawet Chiny na tyle rozwinęły produkcję rolną, że poza soją (na pasze) starają się być samowystarczalne – dodaje.
W ramach Światowej Organizacji Handlu (WTO) żywność, obok broni, jest tym obszarem, gdzie liberalizacja wymiany zrobiła najmniejsze postępy: nikt nie chce wiązać sobie rąk. Gdy ceny żywności rosną, natychmiast mnożą się zaporowe cła, które dodatkowo destabilizują rynek. W 2008 roku aż 30 krajów świata wprowadziło ograniczenia w handlu, aby powstrzymać sprzedaż żywności za granicę. Teraz dzieje się tak samo. Gdy w Indiach gwałtownie zaczęły rosnąć ceny cebuli (jeden z podstawowych składników diety Hindusów), władze w Delhi natychmiast zakazały eksportu tego warzywa, co wywołało panikę w sąsiednim Pakistanie. Fatalny wpływ na zachowanie rynków miało także wprowadzenie przez Kreml w zeszłym roku zakazu eksportu pszenicy.
W Unii zwyżki cen produktów rolnych najbardziej obawia się Wielka Brytania. Przeludniona wyspa o trudnych warunkach klimatycznych musi wydać każdego roku na import żywności o 25 mld euro więcej, niż uzyskuje z eksportu produktów rolnych. W podobnej sytuacji są także inne kraje o dużej gęstości zaludnienia – Włochy (5,5 mld euro deficytu w wymianie żywności) i Niemcy (10 mld euro deficytu). Pozostałe państwa Unii starają się jednak utrzymać równowagę, a nawet uzyskać tu znaczące nadwyżki. Polska wychodzi na plus na przeszło miliard euro rocznie.
Niedobory na rynku żywności coraz częściej przyciągają uwagę wielkich funduszy kapitałowych. W czasach gdy słabnie dolar, a kursy akcji nawet najpewniejszych banków ulegają gwałtownym wahaniom, produkcja żywności coraz częściej jawi się jako pewna wartość, bo w przyszłości coraz więcej ludzi będzie musiało jeść więcej.
Inwestorzy z Chin, Indii, Korei Południowej i państw Zatoki Perskiej przemierzają kraje o najbardziej dogodnych warunkach dla upraw w celu zakupu wielkohektarowych gospodarstw i rozwinięcia na własną rękę produkcji żywności. W 2009 roku król Arabii Saudyjskiej powołał w tym celu specjalny fundusz dysponujący sumą 3 mld rialów (750 mln dol.). Taka strategia okazuje się o wiele tańsza niż prowadzony przez lata plan sztucznego nawadniania pustynnego kraju i rozwinięcia własnych upraw pszenicy. Wyprodukowana za granicą żywność będzie gromadzona w magazynach, które zapewnią zaopatrzenie 30-milionowego społeczeństwa przynajmniej na sześć miesięcy w 9 podstawowych produktów rolnych, w tym pszenicę, soję, cukier, żyto, olej i ryż.
– Nawet ograniczone inwestycje w przeludnionych krajach mogą przynieść szybki wzrost produkcji rolnej, na którą będzie zbyt – przekonuje Anderson. – Jednym z przykładów są Indie, gdzie aż 1/3 upraw jest zmarnowana z powodu fatalnych warunków magazynowania i transportu.
W artykule opublikowanym przez „Hindustan Times” Jayati Ghosh, profesor ekonomii na uniwersytecie Jawaharlala Nehru w Delhi, przekonuje, że powstrzymanie nawet w niewielkim stopniu zwyżki cen żywności może mieć ogromny wpływ na warunki życia setek milionów mieszkańców tego kraju. – Jeśli pominąć najbogatszą część społeczeństwa, wydatki na żywność pochłaniają średnio 60 proc. dochodów przeciętnego Hindusa. Gdy ceny produktów rolnych rosną o 10 proc., oznacza to, że ludzie muszą albo zrezygnować z jednego posiłku dziennie, albo nie dać mleka swoim dzieciom – przekonuje.

Szansa przed Polską

W Unii Europejskiej największy potencjał rozwoju produkcji rolnej i skorzystania ze zwyżki cen żywności ma Polska. Gdy idzie o wielkość upraw, plasujemy się razem z Niemcami na trzecim miejscu (15 mln ha), ustępując jedynie Francji (30 mln ha) i Hiszpanii (25 mln ha). Jednak mimo coraz większych subwencji Brukseli pod względem wartości produkcji rolnej (21 mld euro) lokujemy się dopiero na siódmym miejscu, ustępując nawet wielokrotnie mniejszej Holandii. Z porównywalnego obszaru upraw Niemcy są w stanie uzyskać aż dwa i pół razy większy dochód. Choć w rolnictwie pracuje wciąż 15 proc. osób czynnych zawodowo, dostarczają one jedynie 2,2 proc. dochodu narodowego kraju. Inaczej mówiąc, przeciętny polski rolnik jest aż siedmiokrotnie mniej wydajny od Polaka pracującego w mieście.
Jednym z największych problemów polskiej wsi jest jej ogromne rozdrobnienie. Prawie co czwarte gospodarstwo w Unii znajduje się w Polsce, choć wartość produkcji rolnej naszego kraju stanowi niewiele ponad 5 proc. całej żywności wytworzonej we Wspólnocie. Przeciętne gospodarstwo ma tylko 6,5 ha; mniejsze są tylko w Rumunii, Grecji, na Malcie i Cyprze.
Kierunek modernizacji staje się jednak coraz bardziej oczywisty. Z prawie 2,5 mln gospodarstw wyodrębnia się grupa około 300 tys. farm wielkoobszarowych, które skutecznie inwestują w pomnożenie produkcji i eksport. Przystąpienie Polski do Unii okazało się dla nich wielką szansą nie tylko ze względu na dotacje, ale przede wszystkim dostęp do rynku 500 mln konsumentów o stabilnych, przewidywalnych cenach żywności.
Teraz pojawia się dla nich jeszcze większa szansa na rozwinięcie skrzydeł: potrzeba wyżywienia aż 6 miliardów mieszkańców planety, którzy będą za to gotowi zapłacić coraz więcej.
ikona lupy />
Indeksy cen żywności / DGP
ikona lupy />
Chinka zbierająca bawełnę na przedmieściach Szanghaju / Bloomberg
ikona lupy />
Rolnik odpoczywający po zbiorze ryżu w Tajlandii / Bloomberg
ikona lupy />
Zbiór ziaren kawy / Bloomberg