W „Niezwykłych złudzeniach i szaleństwach tłumów” wiktoriański pisarz Charles Mackay opisuje firmę powstałą podczas bańki Mórz Południowych w 1720 r., która deklarowała w swoim prospekcie, że „przyniesie każdemu wielkie korzyści, ale nikt nie wie, co je da”. Kiedy inwestorzy w pośpiechu wykupili akcje, założyciel „tego samego dnia odpłynął na kontynent” i słuch o nim zaginął.
Atmosfera szybkiego bogacenia się panuje dzisiaj w Dolinie Krzemowej. Inwestorzy z Wall Street na wyścigi wykupują znajdujące się w prywatnym obrocie akcje mediów społecznościowych, takich jak Facebook, Twitter i ich naśladowcy. Pojawił się nowy gracz: Color, aplikacja do dzielenia się zdjęciami dla urządzeń mobilnych, która sprawia trudności wielu użytkownikom, ale z łatwością pozyskała 41 mln dol. w pierwszej rundzie finansowania.
Kiedy Color wystartował w ubiegłym tygodniu, doświadczony inwestor Warren Buffett przemówił na temat sieci społecznościowych, deklarując: „Większość z nich jest przeszacowana. Będzie kilku wielkich zwycięzców, którzy połkną resztę”. Buffett nie od dziś unika spółek technologicznych, których perspektyw nie jest pewny. Ma rację co do ostatniego szaleństwa.
Reklama
Jak długo sieci społecznościowe rosną i przyciągają miliony nowych członków, tak długo mają wielki potencjał, jeżeli chodzi o przychody. Kiedy jednak wzrost się skończy lub choćby wyhamuje, mogą się zawalić. Tak było, odkąd w 2002 r. Friendster stał się pionierem internetowych sieci społecznościowych. Jako pierwszy popadł w tarapaty, wyprzedzony przez takich rywali jak MySpace, który został kupiony przez News Corp. w 2005 r. za 580 mln dol., ale szczyt popularności osiągnął w 2008 r. i News Corp. próbuje go sprzedać, zapewne za jedną dziesiątą tej sumy. Bebo zostało kupione trzy lata temu przez AOL za 850 mln dol. i po cichu sprzedane w tym roku za niespełna 10 mln dol.
Ta historia powinna dać do myślenia inwestorom, którzy zjawiają się dopiero teraz, ale i tak gromadnie polują na następną sieć społecznościową. Facebook podczas procesu pozyskiwania funduszy prowadzonego m.in. przez Goldman Sachs został wyceniony na 50 mld dol., a w drugiej odsłonie suma ta podskoczyła do 85 mld. Twitter, o którym internetowa firma konsultingowa eMarketer twierdzi, że w zeszłym roku miał 45 mln dol. przychodów w USA (i zerowe za granicą), został niedawno wyceniony na 3,7 mld dol. Facebook z pewnością jest wart kilka miliardów – to obecnie największa na świecie sieć społecznościowa, z ponad 500 mln aktywnych użytkowników i szacowanymi przychodami reklamowymi w zeszłym roku na poziomie 1,9 mld dol. eMarketer oczekuje, że w tym roku wzrosną one do 4 mld dol.
Nie ulega również wątpliwości, że przychody reklamowe mediów społecznościowych będą coraz większe, bo specjaliści od marketingu muszą uwzględniać zmiany w konsumpcji online. Biuro Reklamy Internetowej szacuje, że choć brytyjscy internauci spędzają obecnie 25 proc. czasu w internecie zalogowani w sieciach społecznościowych, w ubiegłym roku wygenerowały one tylko 5 proc. z wynoszących 4,1 mld funtów przychodów reklamowych.
Reklamodawcy wydają tylko ułamek budżetów na serwisy społecznościowe w porównaniu z wyszukiwarkami i witrynami medialnymi, ponieważ użytkownicy wchodzą do sieci, by rozmawiać z innymi, a nie kupować. – Każda firma społecznościowa zostaje okrzyknięta następnym Google’em, a to błąd. Facebook jest dobrym biznesem, ale Google zdarza się raz w życiu – mówi jeden z inwestorów.
Jednocześnie aura wokół Facebooka otacza również te sieci, którym jeszcze trudniej będzie przerobić użytkowników na pieniądze. – Dla firm takich jak Twitter, gdzie przychody są niewielkie, potrzebne jest liczydło albo dywanik modlitewny, by uzyskać sensowną wycenę – mówi jeden z inwestorów z Doliny Krzemowej.
Pod pewnymi względami fundusze venture capital po prostu wykonują swoją pracę, inwestując na potęgę w media społecznościowe, nawet jeżeli wiedzą, że wiele z nich upadnie. Inwestorzy w Color: Bain Capital, Sequoia Capital i Silicon Valley Bank, obstawiają jednocześnie wiele raczkujących firm i potrzebują sukcesu tylko kilku z nich. Nie dotyczy to jednak późniejszych inwestorów, którzy pompują ogromne sumy w Facebooka, Twittera, Zyngę, Groupona i innych, zanim jeszcze firmy te wejdą na giełdę. Liczą, że ich przepływy finansowe nie tylko będą rosły, lecz także okażą się stabilne.
To odważne założenie. Takie firmy rozkwitają dzięki efektowi sieci, rosną, ponieważ ludzie o nich mówią. Jednak równie szybko zamierają, kiedy użytkownicy rzucają się na kolejną nowość. LinkedIn, sieć społecznościowa dla profesjonalistów ze 100 mln zarejestrowanych użytkowników, przedstawiła przewodnik po takich pułapkach w niedawnym prospekcie emisyjnym: „Niektórzy użytkownicy rejestrują się wielokrotnie, inni zmarli, a jeszcze inni mogli się zarejestrować pod fikcyjnymi nazwiskami”. Brakuje skutecznych sposobów na ich zidentyfikowanie.
Facebook może się z powodzeniem okazać zabójcą kategorii, siecią społecznościową, która nie tylko rozrośnie się do ogromnych rozmiarów, ale utrzyma wielkość (jak wskazuje prawo wielkich liczb) bez implozji. Można sobie również wyobrazić, choć to mniej prawdopodobne, że innych czeka to samo. Ale będzie ich niewielu.
All Rights Reserved